Ni stąd, ni zowąd moje nozdrza spenetrował bardzo nieprzyjemny zapach, by nie powiedzieć smród. W pierwszej chwili moja zmęczona i niewyspana głowa skojarzyła fetor z jedzoną kanapką. Pomyślałam po prostu, że zdążyła się ona już trochę rozłożyć zanim ja znalazłam chwilę na jej zjedzenie. Kiedy jednak mnie samej ta myśl wydała się niedorzeczna, nie ruszając się z wygodnego miejsca zaczęłam poszukiwać źródła nieprzyjemnego zapachu wytężając węch. Źródło było na tyle oczywiste, że zlokalizowałam je w niespełna minutę. Wszak od 17 miesięcy źródło tego typu woni jest tylko jedno. Moje ramiona mimowolnie opadły w dół. Przecież dopiero co zmienialiśmy pieluchę… Dosłownie sekundę temu siedział na nocniku i co? I gówno!
Totalnie zrezygnowana chowając głowę w poduszkę rzuciłam od niechcenia: „Skoro taki jesteś cwany, to teraz sam sobie przynieś przewijak!”. I tak zastygłam w tej pozycji marząc o tym, że jestem teraz gdzieś zupełnie indziej niż w rzeczywistości jestem i robię coś zupełnie innego, bardziej przyjemnego. Te rozmyślania trwały kilkanaście sekund. Oderwałam głowę od poduszki, a przede mną stał mój mały, pierworodny i coraz bardziej śmierdzący syn dumnie dzierżąc przewijak w obu rączkach. Przekazał mi go, po czym znów zniknął za drzwiami sypialni. Tylko po to, by za chwilę wrócić z pękiem pieluch. Później zrobił to jeszcze 4 razy. I tak oto, w salonie, w bardzo krótkim czasie znalazło się siedemnaście pampersów. Przyznam szczerze, trochę obawiałam się przewinąć swoje dziecko biorąc pod uwagę ilość pieluch jaką obdarował mnie syn. Czy on mi chce coś zasugerować? – pomyślałam niespokojnie.
Oszczędzę wam relacji z samego przewijania, choć muszę przyznać, że odkąd mój syn zajada się daktylami w nieprzyzwoitych wręcz ilościach, to to, co później znajduję w pielusze nie śniło się poetom, a już na pewno nie malarzom. Ciekawe, co by na to Freud powiedział. Albo chociażby Rorschach. 😉
Ale nie o wypróżnianiu będzie ten post.
A o tym, że jakoś tak mi smutno i źle z tym, że on tak szybko rośnie. Tak, tak… Ja wiem, że on jest ciągle mały. Że ledwo zaczął chodzić, że nie mówi jeszcze z sensem (bo ciągle chcę wierzyć w to, że nieustannie powtarzane „DUDA” to czysty przypadek, a nie rodzące się, prawicowe poglądy mojego syna).
Mam takie poczucie, że jakoś tak obok tego wszystkiego jestem. Że nie nadążam, że z boku przez szybę przyglądam się temu rozwojowi własnego dziecka. A tak bardzo chciałam w nim uczestniczyć. Tak by widzieć, że on powoli, krok po kroku uczy się ode mnie. A tu raptem bach. Nie było jeszcze lekcji przynoszenia przewijaka, a on już zdał egzamin na szóstkę. A gdzie w tym wszystkim pomoc matki? Gdzie całe to: Mamo! Pomóż bo nie daję rady… Dorastanie dziecka, bywa bolesne dla matki.
Dorastanie dziecka
Patrzę na moje dziecko jak pięknie i z wdziękiem się rozwija. Patrzę, a gardło ściska mi wzruszenie. Wzruszenie mieszające się z żalem. Bo przecież czas niemowlęcy miał być tak długi, mozolny i męczący, a mi przemknął niepostrzeżenie. Przecież miałam z utęsknieniem czekać na pierwszy uśmiech czy słowo, a on buduje już całe zdania po swojemu i zaśmiewa się kiedy ja uderzę się w mały palec u nogi i zaczynam podskakiwać z bólu. Czasami mam wręcz ochotę złapać go za te małe ramionka,spojrzeć mu prosto w oczy i powiedzieć ostrym tonem: Ej! Kolego! Tak się nie umawialiśmy! Proszę mi się tak szybko nie rozwijać. Daj mamie szansę chociaż zapisać w pamięci te wszystkie momenty.
Już wiem jak będzie wyglądała nasza przyszłość… Ona przebiegnie sprintem, a my będziemy ją gonić. Dorastanie dziecka, to proces niesamowicie szybki. Pierwszy dzień w przedszkolu, w szkole, pierwsza randka i ślub Miecia nagle staje się czymś naprawdę rzeczywistym. Choć jeszcze wczoraj był tak mały, że zmieściłby się w dłoni Janka (w mojej raczej nie, ale ja mam małe ręce. ;)) Tak bardzo chciałabym móc celebrować te wspólne chwile, ale one pędzą tak, że jedyne co mogę zrobić bo biec za nimi. Pędzić by złapać dla siebie choć trochę wspomnień z jego dzieciństwa. To dorastanie niemowląt jest takie trudne. 😉
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Miecio jest po prostu do schrupania! 😉 I to imię tak do niego pasuje. No po prostu Miecio jak się patrzy 🙂 Oj tak, dzieci rosną zdecydowanie zbyt szybko. Moja Rozalka w listopadzie kończy 2,5 roku. A przecież dopiero co się urodziła! I jak mi zaczyna odstawiać te swoje bunty, jak mnie wygania do kuchni, bo chce zaanektować kanapę dla siebie, jak z uporem maniaka zakłada ciągle tę samą spódniczkę, nawet na spodnie dresowe, i na okrągło zdejmuje buty, a potem się wścieka, bo nie potrafi założyć (no chyba że to są kalosze, do których też ma maniackie upodobanie), to… Czytaj więcej »