Długo zastanawiałam się nad tytułem tego posta. Artykułów o tym, czym różni się pierwsze rodzicielstwo od drugiego, jest w sieci całe mnóstwo. A mimo to, jakoś tak wszystkie te nasze dzieci wrzuca się do jednego worka. Matki roztrząsają zmiany w życiu przy pierwszym dziecku, ale przy drugim i każdym kolejnym najczęściej milkną. Tak, jakby albo nic się w ich życiu nie zmieniało, albo jakby nie miały czasu na takie rozmyślania. Obstawiam ten drugi wariant. Bo wychowywanie dwójki dzieci zabiera sporo czasu. A ja wam powiem, że moje macierzyństwo numer dwa jest dużo trudniejsze niż to pierwsze. Druga ciąża trudna? Może nudna? Zapraszam.
Za dużo dziś wiem o byciu mamą
Z perspektywy czasu stwierdzam, że moje pierwsze macierzyństwo przez długie miesiące przeżywałam zupełnie nieświadomie. Rozszerzyłam dietę Mieciowi po czwartym miesiącu, nosiłam go od pierwszych dni życia w nosidełku – wisiadełku, karmiłam go jedzeniem ze słoiczków, nie stosowałam metody BLW, pozwalałam mu siadać niewłaściwie na zgiętych nóżkach, bo wtedy nie miałam pojęcia, że tak jest źle. Żyłam w totalnej nieświadomości. Ta błoga nieświadomość sprawiła, że moje macierzyństwo było o niebo spokojniejsze – było to jak najbardziej szczęśliwe macierzyństwo. Druga ciąża była zupełnie inna. Teraz, głównie przez to, że prowadzę bloga, znam od podszewki wszystkie te kluczowe w życiu malucha tematy. Te kamienie milowe mateczek, bez których moje dziecko nigdy nie skończy ani Harvardu ani Hogwartu. 😉
Wiem, że karmiąc za krótko piersią, że podając słoiczki, nie korzystając z chusty do noszenia, narażam nie tylko życie swojego dziecka, ale też własną reputację – automatycznie stając się złą matką dającą innym matkom bardzo niewłaściwy przykład. Dlatego stwierdzam, że za pierwszym razem było mi łatwiej. To macierzyństwo było spokojniejsze, a ja mimo zmęczenia starałam się dziarsko kroczyć do przodu. Druga ciąża jest odbierana przeze mnie trochę jak labirynt z pułapkami, każdy krok muszę przemyśleć, nad każdą rzeczą zastanowić. A i tak wiecznie zaskakują mnie coraz to nowe sytuacje. Jak na przykład ta, że kojec dla dziecka, który kupiłam jakiś czas temu, to więzienie, i że sama powinnam się w nim zamknąć, by poczuć to poniżenie, które czuje moje dziecko. Serio?
Nie zmienia to faktu, że druga ciąża i macierzyństwo wyposażyła mnie w nerwy ze stali. Teraz spanikuję dopiero, gdy któryś z nich wróci z placu zabaw bez głowy, ręki albo nogi. Poza tym z pewnością widać różnice między pierwszym dzieckiem a drugim, chociażby ze względu na stres, związany z wychowywaniem dzieci. Przy Mieciu panikowałam praktycznie ze wszystkim. Dziś wiem, że bobas to jedna wielka chodząca „anomalia”. Jak nie przepuklina pępkowa, to zapalenie mieszków włosowych. A jak nie zapalenie mieszków włosowych, to ciemieniucha. A jak nie ciemieniucha, to glut do pasa albo kolka. Tak czy siak, na żadną z tych rzeczy się nie umiera. Dziś to wiem, bo jestem doświadczoną matką.
Ale tu wieje nudą
Ostatnio wciągnęłam się w nowy amerykański serial: SMILF. Szczerze wam go polecam. Odcinki oglądam na raty, zawsze przed snem. Serial przedstawia współczesne, bardzo nieperfekcyjne perypetie młodej, samotnej, uzależnionej od kompulsywnego jedzenia matki. Macierzyństwo przedstawione z bardzo ciekawej perspektywy dwudziestoletniej, atrakcyjnej kobiety, która stara się odnaleźć siebie w nowej, niezbyt sprzyjającej rzeczywistości. A wszystko to pokazane z przymrużeniem oka, czyli tak jak lubię najbardziej. W jednym z ostatnich odcinków główna bohaterka, na co dzień poszukująca pracy i podrzucająca synka na całe dnie do swojej matki, postanawia spędzić dzień ze swoim dzieckiem, aranżując mu różnego rodzaju rozrywki.
Finalnie kończy na tym, że razem z przyjaciółką przemycają chłopca do kina na horror, po którym ona ma wyrzuty sumienia, że jej dziecko po obejrzeniu tych wszystkich strasznych scen, będzie miało spaczoną psychikę. Jaki ten serial jest prawdziwy. Bohaterka żali się bezdzietnej przyjaciółce, że macierzyństwo w gruncie rzeczy na co dzień jest piekielnie nudne. I tak jak przy Mieciu ta nuda miała jeszcze pierwiastek odkrywczy, bo cieszyło mnie obserwowanie każdego najdrobniejszego postępu rozwojowego u syna, tak przy Zygmuncie doskonale wiem, co mnie spotka. Jeśli więc myślicie, że trudy macierzyństwa dotyczą wyłącznie np. kwestii odpowiedzialności, to jesteście w błędzie. Oczywiście w dalszym ciągu zachwycam się pierwszym „mamama” i „bababa” albo „grrrrrrr”, ale jednocześnie mam ogromną awersję do nakrywania głowy pieluchą i robienia „akuku”.
Miecio jest dziś prawie czteroletnim, bardzo komunikatywnym i samodzielnym, adekwatnie do swojego wieku, człowiekiem. Bez problemu komunikuje swoje potrzeby, sam je, sam korzysta z toalety, potrafi nawet sam zasnąć. Zabawa z nim jest interesująca nawet dla mnie: robimy wspólnie eksperymenty, gotujemy, rysujemy, składamy Lego, lepimy z ciastoliny, układamy puzzle. Z dnia na dzień jest ciekawiej. A druga ciąża? Historia z Zyziem to dla mnie powtórka z rozrywki. Z czasów, gdzie ciągle sobie powtarzałam: oby do drugich urodzin, później będzie lepiej, łatwiej, przyjemniej. Bo tak kompletnie szczerze, zupełnie nie odnajduję się w tym wczesnym etapie rozwoju dziecka. I perspektywa tego, że znów muszę przechodzić przez to samo, nie napawa mnie entuzjazmem.
Coraz mniej mam siebie dla siebie
Ciągle staram się sobie przypomnieć i za cholerę nie mogę, co ja robiłam z czasem, kiedy nie miałam dzieci. Serio! Czy wtedy doba była krótsza, czy co? Bo ani specjalnie nie podróżowałam po świecie, ani nie szlajałam się po mieście. Mało tego, teraz robię dużo więcej ciekawych rzeczy (wyłączając z tego czynności czysto macierzyńskie). Przy Mieciu miałam czas na wszystko. Mogłam cieszyć się szczęśliwym macierzyństwem. Znajdowałam nawet chwile, żeby się zwyczajnie ponudzić. Druga ciąża, drugie dziecko i dziś brak mi czasu dla siebie samej. Na moje słynne, życiowe rozkminy. 🙂 Bo nawet jeśli kładę się wieczorem spać, to jestem już zbyt zmęczona, by myśleć o czymkolwiek. Brak mi czasu na samorozwój, na czytanie książek, na cokolwiek, co mogłoby mnie rozwinąć. Chciałabym się zapisać na lekcje śpiewu, ale doba nie jest z gumy.
Macierzyństwo to trudny czas w życiu kobiety, bo właśnie wtedy, w tych pierwszych latach, zdarza się nam zapominać o sobie. Mam koleżanki, które otwarcie mówią, że przy dzieciach się uwsteczniły. Poświęcamy się naszym pociechom i rodzinie, swój rozwój i dążenie do szczęścia odkładając na później. Tylko to „później” nigdy nie nadchodzi. Po urodzeniu Miecia miałam ogromną potrzebę powrotu do pracy. Pamiętam, jak się cieszyłam, kiedy pierwszy raz, po roku, przekroczyłam próg biura. Cóż z tego, jak już po kilku godzinach pracy usychałam z tęsknoty za Mieciem. A druga ciąża? Z Zyziem było inaczej. Pierwszy artykuł napisałam 5 dni po porodzie, na pierwszego maila odpisałam 7 dni po.
Rozdarcie emocjonalne wpisane w każde macierzyństwo.
Chcemy się rozwijać, a w głębi duszy czujemy, że cały ten czas powinnyśmy poświęcać dziecku, które przecież tak szybko rośnie i ciągle nas potrzebuje. Więc jak widzicie różnice między pierwszym dzieckiem a drugim dotyczą wielu sfer. Znalezienie złotego środka jest trudne, ale osiągalne. Obecnie każdą wolną chwilę staram się wyrwać dla siebie. Nie chodzę na kawusię z koleżankami, ale na treningi trzy-cztery razy w tygodniu już tak. Lubię samotne zakupy czy bieganie, a nawet spacerowanie po parku. Kiedy chłopcy idą spać, siedzę jeszcze długo w nocy, kosztem niewyspania, by wyrwać parę chwil dla siebie.
To jest czas tylko dla mnie, choć przy dwójce dzieci mam go jak na lekarstwo. Wychowywanie dwójki dzieci jest trudne, ale czyni mnie to doświadczoną matką.
Magii brak, za to jest szara codzienność
Po urodzeniu pierwszego dziecka, tuż po tym jak opuścił mnie bezlitosny baby blues, spotkało mnie wiele magicznych momentów. Na przykład wtedy, kiedy Miecio postawił pierwsze kroki, albo przespał samodzielnie całą noc. Pamiętam też dzień, w którym zaśpiewał kilka słów piosenki z ulubionej bajki. Pamiętam pierwszą wyprawę na sanki i to, jak Miecio pierwszy raz występował w żłobku. Te wszystkie momenty wydawały mi się wtedy przepełnione magią. Dziś widzę je nieco inaczej, bo po pierwsze raz już je przeżyłam, po drugie jestem bardziej zmęczona, a po trzecie bardziej twardo stąpam po ziemi. Owszem, są sytuacje, które rozkładają mnie na łopatki i wywołują wzruszenie, ale jest ich znacznie mniej, niż za pierwszym razem.
Takie wyjście na spacer na przykład. Kiedyś przebierałam nogami nie mogąc się doczekać kolejnego spaceru z Mieciem. A dziś? Każdy kolejny stresuje mnie i męczy bardziej niż poprzedni. Miecio ma swoje plany na każdym spacerze. Albo nie chce iść TAM, albo koniecznie chce iść SIAM. Zyzio na spacerach nie śpi w ogóle, więc wózek musi być non stop w ruchu, inaczej ryk na cały park. Miecio co 20 minut chce siusiu, a rozebranie go z kombinezonu to nie takie hop siup. Za to ubieranie i rozbieranie chłopaków przed i po spacerze? Zmęczyłam się na samą myśl o tym. 😉 Cóż, takie trudy macierzyństwa.
Na szczęście czas szybko (czasami tylko wolniej) mija
Jest jedna rzecz, która mnie w tej sytuacji podnosi na duchu. To, że chłopcy rosną. Każda minuta, godzina, dzień sprawia, że stają się starsi. Bardziej rozumni, bardziej samodzielni. Miecio jest dowodem na to, że obrana przez nas droga w jego wychowaniu to dobry kierunek. Ja wiem, że cel uświęca środki, a naszym celem będąc rodzicami jest wychowanie szczęśliwych i gotowych na dalszą samodzielną drogę ludzi. Wiem też, że dzieci to cel sam w sobie, to jeden z grubszych tematów w życiu dzieciatych, motywacja by być lepszym człowiekiem. Druga ciąża i drugie macierzyństwo mnie tego nauczyło. Dowód na to, że jak kiedyś nas już tu nie będzie, to zostaną oni i będą świadectwem naszego istnienia.
Ale na litość boską, ciężko jest o tym pamiętać, szczególnie wtedy, gdy uświadamiasz sobie, że od prawie 4 lat, dzień w dzień, zmieniasz pieluchy, usypiasz, karmisz, kąpiesz, bawisz się i sprzątasz po tych małych ludziach. Ten szczęśliwie upływający czas to nauka, którą wyciągnęłam dopiero przy drugim dziecku. To wszystko kiedyś minie. Brak tej wiedzy na samym początku macierzyństwa wpędził mnie prawie w depresję. Bo w moim przypadku macierzyństwo nie zachwyciło mnie swoimi „chwilami” i „momentami”. Widziałam w nim tylko nieprzespane noce, zmęczenie, obolałe piersi, rutynę, powtarzalność dni i tygodni i wszechobecną monotonię.
Teraz, z każdym dniem będzie już tylko lepiej. Musimy tylko to wszystko z Jankiem przeżyć jeszcze raz i sukces gwarantowany. A potem? Potem to ja sobie drodzy Państwo odpocznę. 🙂
[ad name=”Pozioma responsywna”]
o matulu najlepszy tekst jaki ostatnio przeczytałam 😗 no dziękuję ci za niego! tylko wiesz, co jest najgorsze że a do tego doszłam juz sama i chyba dlatego ucieszyła mnie wiadomość o drugiej ciąży w krótkim odstępie czasu. żeby te dni tskie same, nuda i monotonia jak najszybciej minęły a ja za 2 lata będę mieć dwójkę fajnych szkrabow i wreszcie czas i chęć do życia 🙈
To u mnie z macierzyństwem jest kompletnie odwrotnie 😉 przy pierwszej coreczce czekałam aż urośnie, zacznie chodzić, mówić, sama jeść i się bawić, teraz ma 3 lata i jest tak samodzielna, ze tęskni mi sie do malutkiej córeczki potrzebującej mnie przez większość dnia. Na szczescie mam druga 😉 która ma niecałe pół roku i staram się te momenty wykorzystywać w 100% i za,wszelka cenę staram się spowolnić czas (yhy.), bo teraz już wiem, że za chwilę to ona będzie miała 3 lata :p może też wynika to z tego, że dziewczynki jak na ten wiek są bardzo grzeczne więc mam… Czytaj więcej »
Mam również dwójkę dzieci. Starszy syn ma 2 i pol roku, drugi za kilka dni skończy rok. Przeczytałam uważnie cały artykuł i podpisuje się pod nim obiema rękami. To tak jakbyś Marto zebrała do “kupy” i uporzadkowala moje myśli dotyczące podwójnego macierzyństwa. Jest ciężko, szczegolnie przy tak niewielkiej różnicy wieku… a już najbardziej złoszczę się kiedy słyszę “jedno przy drugim się wychowa”!
Świetny artykuł! Również polecam SMILF.
Same kur… de prawdziwe zycie… Mała leży mi teraz na ramieniu i nie wiem kiedy zaśnie… Od kilku dni noce zamieniają się w dni, a w dzień my jak zombie…🤢
Świetny artykuł. Pozdrawiam.
Ha ha ha dzięki Marta, że nie ma tu zbędnego pitu pitu tylko sama prawda!! Buziaki dla SuperStylerów
Tak jest to prawda co piszesz, jednakże może czas wysłać starszego synka do przedszkola i wtedy z jednym dzieckiem jest łatwiej wszystko ogarnąć. Ja mam taki sam zestaw jak Ty i jeszcze cocker spaniela, który jak sama wiesz jest też jak dziecko 🙂
Znam to. Świetnie rozumiem wszystko, co napisałaś. W walczę z tym uwstecznieniem. Robię kursy fotograficzne i próbuje stworzyć sobie miejsce pracy na przyszłość. Bo w moim przypadku prawda jest taka, że panicznie boję się momentu, w którym trzeba będzie znaleźć pracę i wrócić do tego trybu życia. Kompletnie przestałam wierzyć, że jestem w stanie i że ktoś chciałby mnie zatrudnić po takim czasie.
W lipcu zostanę mamą po raz drugi, po 7 latach… przypomniałaś mi jak będzie… 😮
Chciałoby się zaśpiewać “mam tak samo jak ty”😉😊jak zwykle tekst napisany na 10 .pozdrawiam