Nigdy nie wiadomo było czym nas zaskoczy. Nie łudźcie się jednak, że były to rzeczy markowe czy choćby gustowne. Raczej tandeta z Chin, która w czasach kiedy u nas jeszcze nic nie było, po prostu zachwycała i biła po oczach. Tiulowa spódnica była wtedy moim marzeniem, ale nie tylko ona…
Cofnijmy się w czasie
Pamiętam doskonale jeden z powrotów sąsiadki, kiedy to w pełnej konspiracji zapukała do nas (mieszkaliśmy naprzeciwko) i ściszonym głosem zaprosiła nas na tak zwaną przedsprzedaż, doliczając do niej odpowiednią marżę, rzecz jasna. Poszłyśmy do niej razem z mamą. Tuż po wejściu do dużego pokoju, moim oczom ukazała się wisząca na meblościance sukienka, której po prostu nie dało się nie zauważyć. W błękitnym kolorze, z bufkami na ramionach. Cała z nieprzyzwoicie błyszczącej tafty, z naszytymi kamieniami z przodu na gorsecie. Do tego milion falban i falbanek. Myślę, że mała Honey Boo Boo by się takiej nie powstydziła. W jednej chwili zrozumiałam, że sukienka musi być moja.
Na nic tłumaczenie mamy, że bardziej przydałby mi się dres z Myszką Miki albo adidasy marki „Odidos”. Ja chciałam tę właśnie sukienkę. Kochana mama uległa moim prośbom i mi ją kupiła. Nie wiem ile kosztowała, ale jak na tamte szare i dość ubogie czasy wyglądała na drogą. Później w tej sukience występowałam na wszystkich wydarzeniach rodzinnych. Niezależnie od tego jaką porę roku mieliśmy za oknem. Dziś nie mam pojęcia gdzie się podziewa. Zakładam, że albo poszła w dalszy obieg, albo po prostu rozpadła się po wielokrotnym praniu. Nie mniej jednak moje zamiłowanie do słodkich, nieco ksieżniczkowych i kolorowych kreacji pozostało.
Spódnica tiulowa w roli głównej
Dlatego przygotowując sesję okładkową dla beGLOSSY postanowiłam pokazać co tak naprawdę w duszy mi gra. Po pierwsze jak przystało na prawdziwą, acz domorosłą księżniczkę zawsze marzyłam o tiulówce. Kiedy więc odkryłam Fanfaronadę mojej radości nie było końca. Ich unikatowy krój powoduje, że spódnice pięknie się układają, mają baaaardzo dużo warstw i wyglądają naprawdę zjawiskowo. Problemy były jednak dwa. Po pierwsze swego czasu spódnica tiulowa była bardzo popularna i dużo dziewczyn chodziło w tiulówkach, a coś co jest tak bardzo popularne od razu traci w mojej hierarchii. A po drugie nie wiedziałam na jaki kolor się zdecydować. Dlatego też z moją decyzją zakupową wstrzymywałam się aż dwa lata. Kiedy moda na tiul złagodniała (bo na pewno nie minęła) stwierdziłam, że pora na mnie. Z racji tego, że nie mogłam się zdecydować na żaden konkretny kolor, zamówiłam spersonalizowany model trójkolorowy.
Sama projektantka napisała mi, że to świetny pomysł, i że takie zestawienie wygląda zjawiskowo. Mąż natomiast stwierdził, że różowo-niebiesko-żółta tiulówka to styl Majki Jeżowskiej. Ale on się po prostu nie zna na modzie, ustalmy to raz na zawsze. 😉 Do tak pięknej spódnicy musiałam znaleźć gorę, która będzie w stanie dorównać kolorowej tiulówce. Tu wybór był prosty. Bo jeśli chodzi o T-shirty to moim zdecydowanym faworytem jest marka Yeah Bunny. Piękne, nieszablonowe wzory z pazurem i poczuciem humoru. A przy tym bardzo dobre kroje, które nie gubią kobiecej sylwetki, a dodatkowo uwypuklają jej atuty. Dla mnie bomba. No i zostały nogi.
Co zrobić z nogami?
Zwykłe buty wydały mi się banalne i oczywiste. A skoro tak bardzo chciałam pokazać siebie w najczystszej postaci postawiłam na rolki. To element kluczowy w całym tym zestawieniu, podkreślający to, że każdy czas jest dobry na naukę nowych rzeczy. Jeśli taka królewna z drewna przed trzydziestką jest w stanie ogarnąć jazdę na rolkach, to każdy jest w stanie. Ale w tym miejscu musze podkreślić nieocenioną pomoc ekipy sklepu Skates4U, którzy po pierwsze zaszczepili we mnie wiarę w to, że mi się uda, a do tego totalnie zarazili swoją zajawką. A poza tym mają u siebie najpiękniejsze wrotki na świecie.
Jeśli więc na zdjęciach widzicie dobiegającą trzydziestki matkę Mieczysława, która ubrała wrotki, tiulówkę i “świruje jarząbka”, to musicie przymrużyć oczy… Już?… Zobaczcie – tak naprawdę to ciągle ta mała sześciolatka z zezem w niebieskiej sukience z NRD.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Marta, uwielbiam Twoje teksty!! Buziaki
W tiulówce Fanfaronady szłam do ślubu! I potwierdzam, że jest cudowna! Bo sobie ubzdurałam, że jak primabalerina chcę wyglądać. A co się potem gorsetu naszukałam… Ale znalazłam! Taki w prawdziwie burleskowym stylu. I wyglądałam dokładnie tak, jak chciałam.
Twoja stylizacja, Marto, jest fantastyczna! Ja mam prawie 40 lat i uwierz, wciąż siedzi we mnie mała dziewczynka, która mogłaby się przebrać nawet za Myszkę Miki i głupie miny stroić 🙂 Niektóre z nas po prostu tak mają. Jak powiada poeta: “Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną”. I oby kwitły jak najdłużej.
Pozdrawiam!
Boskie zdjęcia. Moja Niunia w tym roku też przechodziła lato w tiulowej sukieneczce. Jakbym jej pozwoliła to by w niej spała 🙂