O kosmetykach koreańskich najwięcej dowiedziałam się… w Nowym Jorku. Tak się złożyło, że podczas całego wyjazdu dzieliłam pokój z Karoliną – ogromną entuzjastką i „heavy user’ką” tychże azjatyckich kosmetyków. Wcześniej coś tam już słyszałam na ich temat. Widziałam sklepy i stoiska na których koreańskie kosmetyki kusiły oko, ale żeby od razu testować. Pamiętam jak zapytałam Karolinę o to, co też jest w nich takiego niesamowitego? Tym pytaniem wywołałam lawinę peanów na temat składów, innowacyjnych formuł i śluzu ślimaka, który podobno czyni cuda. Tak, z takich rzeczy powstają kosmetyki azjatyckie – ze śluzu ślimaka.
To ona mnie zachęciła!
Powiedziała, że zaczynając swoją przygodę z kosmetykami koreańskimi muszę koniecznie sięgnąć po krem BB i po maski w płachcie. Tak też zrobiłam, ale prócz tego przetestowałam jeszcze wiele innych kosmetyków. Zgłębiłam wiedzę na temat pielęgnacji koreańskiej jako takiej. Poznałam metodę oczyszczania 4-2-4 ( 4 minuty demakijażu olejkiem, dwie minuty żelem, a na koniec 4 minuty dokładnego zmywania wodą). Zaczęłam też myć twarz wyłącznie zimną wodą przez co pory są mniej widoczne. Po trzech tygodniach testowania w 100% rozumiem zachwyty Karoliny.
Przygotowując się do napisania tego tekstu trafiłam na kilka sceptycznych publikacji, że jakoby stosowanie koreańskich kosmetyków na naszych europejskich twarzach i ciałach mija się z celem, bo obie te skóry mają inne wymagania. Za moim testowaniem stoją jednak twarde fakty: skóra jest nawilżona, wypoczęta i zadowolona. Co zatem polecam na początek przygody koreańskiej?
Maski w płachcie
Tego po prostu musicie spróbować. Koreańczycy prześcigają się w formie ich podania. Ja testowałam dwa rodzaje: maski z wizerunkami zwierząt ( bardzo podobały się Mieciowi), tu macie link, każda z nich miała inne właściwości oraz maski, które czerpią właściwości z poszczególnych roślin czy owoców. Te drugie lepiej zadziałały na moją twarz. Przy różanej, która ma właściwości łagodzące i przeciwzapalne gołym okiem zauważyłam efekt: „przed i po”. Moje zaczerwienienia złagodniały, a pory stały się mniej widoczne. Maska z awokado za to pięknie nawilżyła i uelastyczniła skórę. Dla mnie bomba, a biorąc pod uwagę cenę jednej takiej maski – 10 zł, uważam, że każda z nas może sobie pozwolić na taką przyjemność raz na jakiś czas. Osobiście maskę w płachcie robię raz w tygodniu. A tu macie link do tych masek.
Krem BB
Ten koreański krem do twarzy to jest totalny hit. Serio! Jestem w szoku, bo jak go rozpakowałam, to byłam raczej sceptycznie nastawiona. Po pierwsze występuje tylko w jednym kolorze (a co z dopasowaniem do karnacji) po drugie przy moich naczynkach i plamach do tej pory żaden krem BB nie dawał rady. A tu? Miłe zaskoczenie. Kolor idealnie dopasował się do twarzy, ale bez efektu maski (na zdjęciach jestem pomalowana tymże kremem). Do tego krycie optymalne – nie takie jak podkład, ale na co dzień, kiedy nie muszę mieć pełnego makijażu, idealny. Poza tym zmniejsza widoczność zmarszczek mimicznych. A do tego skład! To pierwszy kosmetyk kolorowy, który nakładam na twarz bez wyrzutów sumienia.
Bo nie muszę się martwić tym, że zapycham sobie pory, czy odcinam moją skórę od dostępu wartościowych składników odżywczych. Ten krem BB ma w składzie śluz ślimaka, o którego właściwościach sporo się ostatnio naczytałam. A do tego filtr SPF 25, czyli porównywalny do standardowych podkładów. Cena – porównywalna do podkładu dobrej marki, ale dziewczyny – przysięgam – warto! Widać, że azjatyckie kremy do twarzy naprawdę dają radę. Tu link.
Krem z kwasem hialuronowym
Ten kosmetyk przypadł do gustu mi i #TacieNowejEry. Faceci mają to do siebie, że nie lubią gęstych mazistych kremów do twarzy. Z drugiej strony też borykają się z przesuszeniami czy odwodnioną cerą. Ten krem ma idealną na lato, lekką, żelową konsystencję, która z jednej strony dobrze nawilża, z drugiej zaś nie zostawia żadnej tłustej warstwy na skórze. Doskonale sprawdza się jako wstęp przez kremem BB. Tu link.
Peeling do twarzy na sucho
Fajny kosmetyk dla zabieganych mam, które na kąpiel z goleniem nóg i innymi czynnościami pielęgnacyjnymi mają całe 5 do 7 minut. Ten peeling nakładamy na twarz na sucho, wmasowujemy i zmywamy po kilku minutach. Można go wykonać w każdej chwili w ciągu dnia. Delikatne drobinki nie podrażniają skóry, a przy naczynkach to duży plus. Jeśli lubicie peelingi – polecam. Tu link.
Tint do ust
Uwielbiam gadżety, a te kosmetyczne powodują u mnie wręcz ciarki na plecach. Kiedy więc wypatrzyłam tint wiśniowy do ust to mimo, że nie wiedziałam co to – chciałam go przetestować. To dwufazowy produkt do ust: wodno-oleisty. Przed użyciem wstrząsamy i nakładamy na usta. Efekt? Miękkie, nawilżone usta, w wiśniowym kolorze, ale bez tłustej warstwy jaką zwykle zostawia szminka czy błyszczyk. Porównałabym to do pokrycia ust wodą, tylko efekt nawilżenia zostaje na dłużej. Bardzo fajny i ciekawy produkt. Tu link.
Róż do policzków
Prawdziwe cacko. Mocno napigmentowany. Wyrazisty kolor, idealny na lato. W zestawie miękki puszek umożliwiający aplikację. I powiem wam szczerze: z tym puszkiem poszło mi łatwiej niż pędzlem. Bardzo wydajny. Idealny jako uzupełnienie letniego makijażu. Tu link.
Skoncentrowany krem wodny z pochodną witaminy C
Kolejny lekki krem, który idealnie sprawdzi się jako serum pod bardziej bogaty krem albo pod podkład. W sumie w całej serii jest chyba kilkanaście różnych kremów wodnych. Każdy z nich ma inne właściwości. Moim faworytem jest ten żółty z witaminą C, który ma właściwości rozjaśniające – idealny do skóry z przebarwieniami. Przyzwoicie nawilża. Ja stosuję w zestawie z kremem z kwasem hialuronowym. Dodatkowo ten krem wodny zmniejsza widoczność porów i wspomaga proces gojenia stanów zapalnych. Bardzo przyjemnie łagodzi podrażnioną cerę. Jestem na tak! Tu macie link.
Koreańskie kosmetyki i krem do rąk o zapachu ciastek Oreo
Na koniec prawdziwy deser. Cudownie nawilżający krem do rąk o zapachu i konsystencji pokruszonych ciastek z kremem. To zdecydowanie najbardziej smakowity kosmetyk jakiego kiedykolwiek używałam. Dzięki niemu wyrobiłam sobie nawyk smarowania rąk bo każde użycie to uczta dla zmysłów. Szczególnie teraz, kiedy jestem na diecie, kosmetyki azjatyckie do rąk muszą mi wystarczyć. 😉 Tu link do kremu.
Jak oceniam koreańskie kosmetyki? Zaintrygowały mnie i na pewno mam ochotę na więcej. Zupełnie inne formuły niż to, co na co dzień spotykamy w sklepach. Przyjemne zapachy i niespotykane konsystencje. A do tego cała filozofia nakładania, wklepywania i wmasowywania kosmetyków. Na pewno jeszcze nie raz będzie o nich głośno na blogu, w końcu nie przetestowaliśmy wszystkiego. Może następnym razem spojrzymy na koreańskie maseczki do twarzy? Albo opiszę dla Was miejsca gdzie można kupić koreańskie kosmetyki? Sklep, który je sprzedaje na pewno zasługuje na osobny wpis na blogu!
Ale spokojnie, na pewno nie zamienimy się wyłącznie w blog o azjatyckich kosmetykach!
Ja mam krem BB ze śluzem ślimaka, o którym wspominasz powyżej – jestem zauroczona!
Zachwycona to za małe słowo.