Latem robię sobie wakacje nie tylko od codziennych obowiązków, ale również od moich przyzwyczajeń kosmetycznych. Jednym z nich jest podkład. Latem, szczególnie podczas wyjazdów rezygnuję z ulubionych podkładów na rzecz kremów BB. Kiedyś nie miałabym takiej śmiałości, ale dziś po tylu latach walki o lepszą cerę nauczyłam się ją akceptować, nawet w te dni, kiedy nie jest najlepszą wersją samej siebie. 😉
Krem BB to to taki agent do zadań specjalnych, z licencją na upiększanie. Ale nie tylko. Jego nazwa to skrót od Beauty Balm. „Beauty” wskazuje na część bardziej makijażową, zaś „balm” oddaje hołd właściwościom pielęgnacyjnym specyfiku. Rodowód sięga połowy ubiegłego stulecia, gdy jego głównym zadaniem było łagodzenie podrażnień i kamuflowanie zaczerwienień powstałych po zabiegach kosmetycznych. Znaczą popularność zyskał sobie w Azji w latach ’80, gdzie Koreanki doceniły go właśnie za mariaż pielęgnacji z makijażem. Stamtąd kilka lat temu przywędrował do Europy.
Dla kogo jest to kosmetyk?
Praktycznie dla każdego, pod warunkiem, że będziemy mieć wobec niego właściwe oczekiwania. Na pewno nie zawiodą się na nim te z nas, którym będzie zależało na efekcie make-up no make-up. Bo właśnie taki delikatny stopień krycia jesteśmy maksymalnie w stanie uzyskać. Bardziej lekkie wyrównanie kolorytu, rozświetlenie, aniżeli mocny kamuflaż. Stąd po ten krem chętniej sięgną posiadaczki nieproblematycznej cery. Z tą trądzikową czy z widocznymi przebarwieniami mógłby sobie po prostu nie poradzić. W takich przypadkach powinniśmy sięgnąć zdecydowanie bardziej po kremy typu CC, o mocniejszym i stopniowalnym kryciu.
Za co ja kocham krem BB?
Za rewelacyjny efekt promiennej, rozświetlonej cery. I za filtry! Praktycznie każdy kosmetyk tego typu ma w swoim zestawie minimum SPF 30. Dla mnie to strzał w dziesiątkę, bo często zdarza mi się używać kremu ćwicząc w plenerze. Wtedy, kiedy zależy mi przede wszystkim na poczuciu komfortu skóry i lekkim wyrównaniu kolorytu cery. Tymi samymi kryteriami kieruję się w przypadku pakowania mojej wakacyjnej kosmetyczki. Dzięki niemu oszczędzam miejsce przynajmniej o jeden produkt. A jak dobrze wiemy, każde kilka cm miejsca jest niekiedy na wagę złota 😊.
Moje tegoroczne top 5
Zacznę od razu od jednego z moich niekwestionowanych ulubieńców La Mer The Radiant SkinTint SPF30 (385 zł). Jego konsystencja jest zdecydowanie najbardziej bogata ze wszystkich kremów koloryzujących, które pojawią się w tym zestawieniu. Ja bym ją określiła jako otulającą, dającą bardzo przyjemne ukojenie i poczucie komfortu. Markę La Mer znam i bardzo cenię sobie ich produkty pielęgnacyjne. Uważam, że to jedne z najlepszych produktów pielęgnacyjnych jakie kiedykolwiek stosowałam na swojej skórze. Nie ulega wątpliwości, że są to produkty o niekwestionowanej jakości. Tak też jest w przypadku tego specyfiku. Pomimo wspomnianej bogatej konsystencji absolutnie nie tworzy efektu maski. Wręcz przeciwnie ładnie rozświetla, tworzy coś na zasadzie delikatnego bluru na twarzy. Bardziej niż za wyrównanie kolorytu (które jest bardzo na plus) cenię ten produkt za właściwości pielęgnacyjne. Dzięki temu cera wygląda na bardziej świeżą, wypoczętą. Optycznie znikają też wszelkie drobne zmarszczki. Obłędnie pachnie! Przy tym kosmetyku nie mam uwag! Spełnia swoje zadanie śpiewająco, bez konieczności poprawek w ciągu dnia. Mój odcień to ten najjaśniejszy, natomiast krem występuje jeszcze w 3 pozostałych odcieniach.
Jeśli jesteśmy już przy odcieniach, to ten najlepiej dopasowany do mojej karnacji posiada w swojej ofercie Bare Minerals Tinted Hydrating Gel Cream SPF 30 (170 zł). Nic dziwnego, bo występuje on aż w 11 kolorach. Konsystencja kosmetyku, jak sama nazwa wskazuje, jest bardziej lekka, żelowa. To zasługa alg morskich i soli mineralnych, które zwiększają nawilżenie skóry aż o 215%! Super jest również to, że produkt mimo lekkiej konsystencji jest zwarty i nie rozlewa się na skórze. Dzięki czemu bardzo ładnie się rozprowadza nie tworząc smug. Dla osób, które nie lubią zapachowych kosmetyków będzie to najtrafniejszy wybór – Bare Minerals jest totalnie bezzapachowy. U mnie punktuje za idealny odcień i nawilżenie. W moim przypadku zauważyłam mniejsze właściwości pielęgnacyjne skóry , ale może to kwestia osobnicza. Krycie? Takie, jakie oczekuję, czyli od delikatnego po średnie.
Nasza rodzima marka MIYA, której kosmetyki znam i bardzo sobie cenię, również ma w swojej ofercie Lekki Krem BB SPF30 (45 zł). Sądząc po ilości opinii w Internecie, jest to jeden z kremów BB bardzo chętnie przez nas (Polki) kupowanych. Dostępny w 3 wariantach kolorystycznych, które dość dobrze dopasowują się do odcieni skóry. Wyjątek może stanowić cera bardzo jasna, dla której nawet najjaśniejszy odcień kremu BB może być odrobinkę za ciemny. Kosmetyk w 100% naturalny i do tego wegański! Bogaty w ekstrakty roślinne.. Ze względu na zawartość 100% naturalnych ekstraktów warto zrobić sobie próbę uczuleniową np. za uchem. Choć taka prawda, że takie próby powinno się robić przed każdym zastosowaniem nowego preparatu. Zdarzają się uwagi dotyczące specyficznego zapachu kosmetyku. Mnie osobiście on nie przeszkadza, przypomina gorzkie kakao. Ale wiadomo, ile ludzi, tyle opinii 😊.
Każda fanka idealnego rozświetlenia cery powinna zwrócić uwagę na Tinted Moisturizer od Laury Mercier (265 zł). Dla mnie ten produkt jest niekwestionowanym synonimem naturalnego makijażu z niezwykle kobiecym wykończeniem glow. To taki magik w buteleczce – totalnie niewidoczny na skórze, a genialnie ją rozpromienia. O ile La Mer jest zdecydowanie najbardziej bogaty, o tyle Laura Mercier posiada najlżejszą formułę. Obowiązkowy filtr SPF 30 obecny. A prócz niego solidna dawka antyoksydantów (wit. C i E) oraz kompleksu nawilżającego. Dostępny w 6 odcieniach – dość dobrze dobranych do naszych jasnych cer. To świetna propozycja dla tych z Was, które w kremie BB szukają przede wszystkim właściwości pielęgnacyjnych i obłędnego efektu glow. Krycie delikatne.
Stawkę zamyka Vita Liberata Beauty Blur Skin Tone Optimizer (179 zł). Nie jest to standardowy krem BB (nie ma w swoim składzie filtra SPF), ale umieściłam go w tym zestawieniu ze względu na podobne do kremów BB efekty na skórze. Oscyluje pomiędzy kremem tonującym, lekkim podkładem nawilżającym, a produktem wykończeniowym w jednym. Dla mnie to taki filtr instagramowy w tubce. Idealny na sesję zdjęciową. Zresztą słowo „blur” w nazwie poniekąd zobowiązuje. Chapeu bas za sok z aloesu na czele składu. Do kompletu masło shea i kwas hialuronowy. Efekt nawilżenia gwarantowany. Kolejny plus za praktyczną pompkę. Odcienie – jedynie 3 i tu uważam, że nad tym marka mogłaby się jeszcze pochylić. Tak samo, jak nad lekko „samoopalaczowym” zapachem, który pojawia się wraz z utlenianiem produktu na skórze. Jednak tak samo, jak w przypadku zapachu Miya jest to sprawa bardzo indywidualna.
A Wy macie swoich ulubieńców?
Jeśli chciałybyście poczytać więcej na temat pielęgnacji koreańskiej to zapraszam Was tutaj (klik).
[ad name=”Pozioma responsywna”]