Dziś czwarta rocznica naszego ślubu kościelnego. Pewnie byśmy o niej nie pamiętali gdyby nie telefon z gratulacjami od mojej mamy. Szybko wpadliśmy na pomysł by zrobić zdjęcie w sukni ślubnej i gajerze. W tym samym zestawie co cztery lata temu. Nie udało nam się znaleźć jedynie muszki. Prócz zgubionych sumarycznie kilkunastu kilogramów zmieniło się w naszym życiu prawie wszystko. Nawet nasza miłość wzajemna odmieniła się przez wypadki. Bo kłótnie w związku, problemy i inne wyzwania są elementem chyba każdego, nawet najbardziej udanego małżeństwa.
Związek wystawiony na próbę, czyli recepta na udane małżeństwo
Tych wypadków było naprawdę sporo. Tyle haczyków czekało na nas po drodze. Tyle miejsc, w których los podstawiał nogę. Kiedy groził palcem i przestrzegał, że wybrana droga do najprostszych nie należy.
Parę dni temu napisała do mnie znajoma. Myślę, że nie obrazi się jeśli tu wkleję jej wypowiedź:
„Marta powiem Ci, że tak na Was patrzyłam…I jesteście taka fajną parą, że aż pozazdrościć. Mega fajnie. No serio pierwszy raz widziałam Twojego męża i uważam, że naprawdę się super dobraliście.”
Gdyby tylko wiedziała przez ile różnych wypadków musiała przetoczyć się ta nasza miłość, by dziś wyglądać właśnie tak. Ile razy drukowałam już pozew rozwodowy, ile razy chciałam zaznaczyć na FB swój związek z nim na „to skomplikowane”. 😉 Można się śmiać, ale i w naszym związku były problemy.
Od początku nie było nam łatwo.
Obydwoje byliśmy gołodupcami z głowami pełnymi marzeń. Być może dlatego od samego początku nie było mowy o czymś takim, jak moja czy twoja kasa. Wszystko było wspólne, bo w pojedynkę nie dalibyśmy rady. Pierwsze wspólne mieszkanie też nam nie sprzyjało. 21 garnków, misek i wiaderek poustawianych na podłodze w sypialni, bo dach przeciekał caluteńki. Woda lała się strumieniami. Na brak miłości też nie narzekaliśmy. To było bazą naszego szczęśliwego związku.
Nie pomnę ile razy w wyniku rozmaitych kłótni ja się pakowałam albo on mówił, że ten związek już nie ma sensu. Że dotarliśmy do ściany, za którą nie ma nic. Zaręczyny były bardziej dla mojego świętego spokoju. Bo on wiedział i czuł, że mi na tym zależy. Później był ślub cywilny, bez blichtru i pompy. Nawet rodziców nie zaprosiliśmy, bo bardzo chcieliśmy to przeżyć po swojemu. Dzięki temu oboje czuliśmy, że to się dzieje naprawdę. Nikt nie martwił się o gości czy menu. Jedyną refleksją była świadomość, że to teraz, że już i że na zawsze.
Czasami sobie myślę, że my, z dwoma tak wybuchowymi temperamentami nie mamy szans na „żyli długo i szczęśliwie”.
I zawsze kiedy nachodzą mnie takie myśli zdarza się coś. Jakiś wypadek, niesłychany splot wydarzeń. I to taki, że albo w jedną albo w drugą. Że nie ma rozwiązania po środku. I zawsze wtedy okazuje się, że my jak jeden mąż i jedna żona działamy spójnie. Gramy do jednej bramki, co pozwala pokonać wszelkie wyzwania w naszym małżeństwie.
Różnimy się w tylu ważnych kwestiach. Ja wyrosłam w wierze w Boga, Jan nie wierzy w nic prócz tego co tu i teraz. Jestem marzycielką, Jan realistą. Ja dla wszystkich miła, on zdystansowany. Jan jest bardzo dokładny, wręcz upierdliwy, podczas gdy ja często załatwiam sprawy po łebkach, bo wierzę w to, że zrobione jest lepsze od doskonałego. Ja lubię pracę systematyczną, Jan cierpi na zaawansowaną prokrastynację. Jan na początku nie chciał dzieci, ja wiedziałam, że kiedyś chciałabym mieć dwójkę. Dziś Jan chce mieć gromadkę a ja mówię: hola, hola, nie taka była umowa. Jest tyle kwestii w których się nie zgadzamy, a które czasem przeradzają w zagorzałe kłótnię w naszym związku.
Nasza miłość zmienia się z biegiem czasu.
Tylko przyjaźń pozostaje taka sama. Ja niezmiennie liczę na jego szczerość. Doceniam, kiedy otwarcie mówi mi, że napisałam słaby tekst albo koślawo wyszłam na zdjęciu. Nie obruszam się kiedy mówi do mnie pieszczotliwie „grubasie”. 😉 Pochwalam jego zachwyt nad pięknymi kobietami na ulicy, bo wiem, że wszystko z nim w porządku. Sama naśmiewam się z jego nerwicy natręctw i głośno modlę się o to, żeby nasza córka (a zakładam, że kiedyś będziemy mieć choć jedną) nie odziedziczyła urody po nim.
I tak już 8 lat żyjemy sobie razem. Czasem jak pies z kotem, a czasem jak jeden dobrze nastrojony instrument muzyczny. Zależy od dnia, a czasami nawet od godziny ale i tak stanowimy zgrany team – szczęśliwy związek dwojga osób.
Przed nami kolejna ciężka próba. Praca pod jednym dachem w jednej firmie. Temperamentny indywidualista z marzycielką w ciąży pod jednym dachem przez 24 godziny na dobę. Będzie gorąco. Będzie się działo. Czekamy na kolejne wypadki, które odmienią naszą miłość.
My 7.07 będziemy obchodzić czwartą rocznicę ślubu. A razem jesteśmy już prawie 8 lat (dokładnie w grudniu stuknie nam ta ósemka). Moje wcześniejsze doświadczenia z facetami wskazywały na to, że trzy lata z jednym osobnikiem to absolutny szczyt moich możliwości. A tu proszę, już osiem… I to jak dotąd bez żadnej kłótni 😉 Odkąd Rozalka jest na świecie, jakoś tak po macoszemu traktujemy te nasze rocznice ślubu. Kurde, trzeba to zmienić, no nie? Życzę Wam wielu kolejnych wspaniałych lat. Żebyście nigdy nie przestali być sobie bliscy taką bliskością najgłębszą, dzięki której jest się w stanie przezwyciężyć każdy kryzys. Uściski!
Najstabilniejszy fundament pod miłość, rodzinę, dzieci – to przyjaźń! Taak! I tego zabraknąć nie może! Gratulacje z okazji kolejnej pięknej rocznicy – oby następne lata przyniosły Wam jeszcze bogatsze doświadczenia, dużo Miłości i Radości. Osobiście jestem miesiąc po ślubie, więc mam nadzieję, że i w moim związku z czasem “miłość będzie się zmieniać, a przyjaźń pozostanie taka sama…”.
Pozdrawiam! 🙂
Gratuluje takiej miłości…i obyście “żyli długo i szczęśliwie”;)
Będzie cudnie!