Od dłuższego czasu ostrzyłam zęby, a raczej nos, na pewne perfumy. Tym razem głównym kryterium wyboru były konkretne nuty zapachowe, które już od dawna krążyły w mojej pamięci.
Mniej więcej rok temu dojrzałam do pierwszego, „poważnego” zapachu. Mój wybór padł na Coco Noir. Mocny, nieco mydlany, wieczorowy zapach, zamknięty w czarnym flakonie, ze złotymi akcentami. Zapach początkowo mocno świdruje w nosie po to, by na długi czas pozostać w pamięci. Zapach stworzony przez Jacquesa Polge`a przywodzi na myśl klimat barokowego przepychu. Jest orientalny i uwodzicielski zarazem. Używam go jako dopełnienia stylizacji zawsze wtedy kiedy chcę, by przybrała ona wyjątkowo eleganckiego charakteru.
Natchniona ciężkimi i mocnymi nutami zapachowymi, wobec których nie da się przejść obojętnie, postanowiłam pójść o krok dalej. Znalazłam perfumy idealne.
Długo zastanawiałam się jaka kompozycja zapachowa spełniłaby moje oczekiwania. Zaczęłam szukać w przeszłości, próbując przypomnieć sobie najbardziej wyjątkowe, ważne, poruszające i wzniosłe chwile. By znaleźć odpowiedź na pytanie jaki zapach im wtedy towarzyszył. Pewnie Freud puszcza mi w tym momencie oko z zaświatów. Tak czy siak odpowiedź przyszła po pewnym czasie. Zapach, na którego poszukiwania wyruszyłam, miał przywodzić na myśl kadzidła unoszące się w starym drewnianym kościele podczas świąt i innych podniosłych uroczystości. Nie od dziś wiadomo, że kadzideł używa się dla podniesienia uroczystego nastroju niektórych nabożeństw, a także dla okazania czci osobom lub świętym przedmiotom. Jako mała dziewczynka uwielbiałam zapach kadzidła unoszący się w kościele podczas najważniejszych świąt i uroczystości.
Są to szpilki sosnowe, a dziewczyna jest otulona całkowicie zapachem tego drzewa.
Podejrzliwym spojrzeniom w drogeriach nie było końca kiedy usilnie i bezskutecznie poszukiwałam mojego idealnego zapachu „kościoła”. Moje poszukiwania wreszcie udało się zakończyć i to ze stuprocentowym powodzeniem. Okazało się jednak, że wcale nie jestem nienormalna i że zapach starej cerkwi wypełnionej po brzegi wonnymi kadzidłami istnieje. Te nuty zapachowe są jednak wykorzystywane w niszowych zapachach, które mają swoją specyficzną grupę docelową (jakkolwiek to brzmi). Tym większe było moje zdziwienie, kiedy poszukiwany długo zapach odnalazłam na przepastnych pułkach Douglasa.
Przemiły pan z obsługi niezrażony moim długim wydziwianiem i marudzeniem. Oraz licznymi, nieudolnymi próbami opisania zapachu, półka po półce pokazywał mi kolejne flakony. Kiedy już traciłam nadzieję na znalezienie mojego idealnego zapachu, pan rzutem na taśmę, zaprezentował mi niezwykle skromny flakon perfum z ciemnym, oleistym płynem w środku. Na brunatnej etykiecie widniał skromny napis Serge Lutens „Fille en aiguilles” co w tłumaczeniu na język polski oznacza „dziewczyna w szpilkach”. „Są to szpilki sosnowe, a dziewczyna jest otulona całkowicie zapachem tego drzewa” – usłyszałam.
Do zakupu, oprócz zapachu oczywiście, przekonał mnie również fakt, że te perfumy mają jedno z największych stężeń olejków zapachowych. Stąd też ich oleista konsystencja. Zaświadczam – ubrania potrafią nimi pachnieć do kilku dni po ich użyciu.
Nuty zapachowe zamknięte w tym prostym, minimalistycznym flakonie to: sosnowe igły, wetiwer, słodka żywica, laur, balsam jodły, kadzidło, kandyzowane owoce, przyprawy. Z racji właśnie takich składowych zapach skierowany jest zarówno do kobiet jak i do mężczyzn. Dla mnie to zapachowy strzał w dziesiątkę. Wśród innych zapachów Serge’a Lutensa można znaleźć między innymi zapach śmierci, który świdruje w nozdrzach niesamowitą słodkością. Niebywała kompozycja! Jeśli więc jesteście zwolenniczkami nietuzinkowych pachnideł, sprawdźcie koniecznie jaką propozycję ma dla Was Serge Lutens.