Snuł się za mną jak cień. Bywały dni, że nie odpuszczał ani na krok. Towarzyszył mi od porannej kawy, do późnych godzin nocnych, do momentu kiedy nie mogłam zmrużyć oka. Trzymał mocno za gardło i nie puszczał. Był moim cichym prześladowcą. Skąd się wziął? Pewnego dnia sam przyszedł. Było to bardzo dawno temu. Jego imię przeklinałam wielokrotnie – „cholerny perfekcjonizm”.
Do trzech razy sztuka…
Znacie to uczucie, kiedy wychodząc z domu, jako ostatnie zamykacie drzwi na klucz? No właśnie, ale czy na pewno je zamknęłyście? Cofacie się, ok – zamknięte. No to możecie ruszać dalej. Muszę Wam się przyznać, że mi czasem zdarzało się odejść od tych drzwi z przeświadczeniem, że je zamknęłam, żeby po kilku schodkach znów się wrócić i upewnić „ale czy na bank je zamknęłam?”. Brzmi trochę jak obsesja? Bo trochę tak było. Obsesja wynikająca z nadmiernego perfekcjonizmu i związanej z nim niewiary w siebie. Tak było kiedyś. Dziś na szczęście nauczyłam się trzymać tę bestię na wodzy. Jednak obserwując ten świat (zwłaszcza korpo-świat) dookoła nas widzę, że niestety wiele z tych bestii zerwało się z łańcucha i szaleje, zbierając niekiedy gorzkie żniwa.
Perfekcjonizm? Przecież to nic złego…
Oglądaliście ostatni film o Tedzie Bundy („Podły. Okrutny. Zły.”) z Zackiem Efronem w roli głównej? Jeśli nawet nie, to na pewno widzieliście na mieście billboardy reklamujące ten film. Zamierzony przez marketerów i promocję filmu efekt został osiągnięty. Tytuł filmu nijak nie licuje ze zdjęciem przystojnego, sympatycznego młodego mężczyzny, który uśmiecha się do nas z afisza. W moich oczach to jak takie porównanie, może trochę na wyrost (a może wcale nie) do perfekcjonizmu. Bo co złego jest w byciu dokładnym, skrupulatnym, poukładanym, czy w przykładaniu wagi do szczegółów? W sumie nic. O ile jest to w granicach zdrowego rozsądku.
Perfekcjonizm – teoria
To jak ze wszystkim – wszystko jest dla ludzi, trzeba tylko umieć zachować umiar. Możemy wyobrazić sobie taki suwak, gdzie po jego środku jest norma, czyli po prostu jest ok, zaś jeśli przesuniemy się skrajnie w lewo lub skrajnie w prawo – tam mamy już dewiacje. Tak, tak moi mili – skrajny perfekcjonizm potrafi być dewiacją i to bardzo groźną, niczym ten seryjny zabójca.
Praktyka
W jednej z firm w której pracowałam jeszcze na etacie, miałam koleżankę, która wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim. W pracy, jak to w korporacji – nieustanne asapy, deadliny i wszystko na wczoraj. Takie życie. Koleżanka, która przed macierzyńskim miała już kilka ładnych lat doświadczenie zawodowego, już pierwszego dnia po powrocie oznajmiła, że nie da się wciągnąć na nowo w ten cały młyn. Teraz jej priorytetem jest dom, dziecko, rodzina. Sama wtedy jeszcze nie miałam dzieci, więc z ciekawością obserwowałam jej próby wytrwania w tym postanowieniu.
Mijały miesiące…
…a Koleżanka przychodziła coraz to wcześniej do pracy, w dodatku z podkrążonymi oczami. Z uśmiechniętej dziewczyny, stała się markotna, sfrustrowana i zła na cały świat. Często dało się słyszeć, jak przy kawie narzekała, że jest złą matką, bo nie poświęca dziecku tyle uwagi, ile by chciała. W domu zaś frustrowała się tym, że tyle projektów jest w pracy do zrobienia, że z niczym się nie wyrabia. Co ważne, nie była jakoś bardziej dociążona pracą niż inne młode Mamy w zespole. Była natomiast perfekcjonistką. Niezdrową perfekcjonistką.
Za wszelką cenę koncentrowała się na celu, na szczególe, tracą czasami z oczu szerszą perspektywę. Przez to niejednokrotnie popełniała mniejsze, czy większe błędy, które rzutowały w jej oczach na całe jej „jestestwo”. Drobna porażka urastała do wielkości Mount Everestu. Wstydziła się, że w ogóle mogła popełnić błąd, przecież JEJ się to nie zdarza. Balansowała ze skrajności w skrajność – od euforii (jeśli akurat jakiś projekt był sukcesem), po rozpacz. Towarzyszył temu gniew. Na siebie, na innych. Wszyscy zaczęli wokół niej chodzić na paluszkach, bojąc się ją albo urazić, albo rozgniewać.
Kiedyś w trakcie wyjazdu integracyjnego powiedziała mi, że ona nie umie odpoczywać. Cały czas jest tak nakręcona, że czuje wręcz wewnętrzny przymus robienia „czegoś”. Po pracy pędziła na złamanie karku do domu, gdzie starała się być perfekcyjną Mamą. Jak dziecko szło spać – sprzątała cały dom pod linijkę, chcąc być perfekcyjną gospodynią. Na bycie perfekcyjną żoną już zwyczajnie nie starczało jej siły. Tak bardzo chciała, że samo to „chcenie” zaczęło ją blokować. W rezultacie zaczęła byś pasywna, zaczęła zawalać kolejne projekty w pracy, zapominała o wielu ważnych sprawach. W końcu przyszedł zimny prysznic. Została wezwana na dywanik do Szefa. Skończyło się przymusowym kilkutygodniowym urlopem i psychoterapią. Nie wiem, jak potoczyła się historia dalej, bo nasze drogi się po prostu rozeszły.
W moim odczuciu Koleżanka sama dla siebie była najsurowszym krytykiem. Nikt od niej nie wymagał aż takiego poświęcenia. Sama sobie postawiła tak wysoko poprzeczkę. Sama się tak zapętliła w kołowrotku codziennych obowiązków i swoich oczekiwań wobec samej siebie, że po prostu nie wytrzymała.
Skąd się bierze taki perfekcjonizm?
Z czynników środowiskowych, które towarzyszą nam od najmłodszych lat. Z wymagań otoczenia – rodziców, rodziny, nauczycieli. Perfekcjonizm to podstępny przeciwnik. Podchodzi nas niepostrzeżenie, powoli, powoli eskaluje i zacieśnia oczka w sieci. Możemy się nawet nie zorientować, że siedzimy już po uszy na jego garnuszku. Czasami rozmowa z przyjazną osobą i wygadanie się wystarcza, a czasami potrzebna jest już pomoc specjalisty. Ważne, żeby nie bagatelizować symptomów, nawet psychosomatycznych, takich jak ścisk „gula” w gardle, ciągłe poddenerwowanie, bezsenność, nieumiejętność wyciszenia się, czy nieustanna drażliwość.
Reagujmy zanim perfekcjonizm przerodzi się w zaburzenia typu nerwica, depresja, czy zaburzenia obsesyjno-kompulsywne.
Jest takie powiedzenie, że “zrobione jest lepsze od doskonałego”. Oczywiście nie chodzi o to, żeby zadowalać się bylejakością, sama tego nie potrafię, ale o to, by odpuszczać, kiedy jest już wystarczająco dobrze. Wszak lepsze jest wrogiem dobrego.
Zdjęcie autorstwa Kasi Bonczek Fotografia Happy Factory
Niestety nadmierny perfekcjonizm u mnie przerodził się w nerwice i zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, dopiero na psychoterapii uświadomiłam sobie, ze głównym winowajcą jest właśnie perfekcjonizm i nadmierny strach o opinie innych ludzi. Dziś, gdy już nie mam takiego żalu, że te schorzenia mnie dotknęły, myśle, że może tak miało być by nauczyć się żyć na nowo bez ciągłej presji.