Patrząc na dziecko śpiące słodko w łóżeczku po prostu zapomina, jak bardzo walczyła o tę miłość. Bo bycie z nim wcale nie jest takie łatwe. A i ona nie jest najłatwiejsza do pary. Już teraz nie pamięta wszystkich łez wylanych podczas błahych kłótni. Bo przecież złych rzeczy się nie wspomina, kiedy jest tak dobrze, jak teraz. Wie, że o taką miłość trzeba walczyć, choć czasami jej się po prostu nie chce, kryzys małżeński przychodzi tak z nienacka. Dziecko kocha się łatwiej. Jest takie bezbronne, zależne od niej w każdym calu. Ma jej nos i lekko odstające uszy. A wszystkim innym przypomina jego. Jak nie kochać takiego dziecka.
On nie jest do niej podobny w ogóle.
I to ją w nim najbardziej pociąga. Niby nie jest podobny, ale po kolejnych latach spędzonych razem ona ma podejrzenia, że on czyta w jej myślach. Bo nigdy nie wypowiedziane przez nią przemyślenia padają z jego ust. Jak to możliwe? Skąd wiedział, że ona wróci dziś w złym humorze do domu, więc już w progu wita ją jej ulubioną zieloną herbatą z mango. Albo wtedy kiedy ona już po prostu nie ma siły na dziecko, on bez słowa wynosi je z sypialni i przez ramie rzuca, bez pretensji: „wyśpij się kochanie…„
Ale… zawsze musi być jakieś ale – kryzys małżeński.
Szczególnie wtedy, kiedy czas spędzany razem, każdego dnia, liczy się w dziesiątkach godzin. Bo on przecież tyle lat był jedynakiem, bóstwem swej mamy. Nauczony, że jego musi być na wierzchu, i że tylko on ma prawo do wypowiadania jednej, najobiektywniejszej prawdy. Ją to wyprowadza z równowagi za każdym razem tak, jakby się jeszcze nie nauczyła, że on już taki jest. Kłótnie są rodzaju włoskiego choć oboje są słowianami z dziada pradziada. On wprawdzie jest z Włoch, ale tych w Warszawie i jej zdaniem to go do niczego nie upoważnia. Latają talerze i słowa ostrzejsze niż noże. Ale to nic, bo oboje wiedzą, że to tylko oczyszcza atmosferę, i że nigdy nie zdarzyły się ciche dni trwające dłużej niż 15 minut.
Zatem ona stoi nad łóżeczkiem słodko śpiącego syna i przepełniona miłością do dziecka, jak mantrę powtarza w myślach: „Pamiętaj że on był pierwszy! Pamiętaj, że on był przed dzieckiem! Pamiętaj, że sama go sobie wybrałaś…” Wie jak łatwo zastąpić miłość romantyczną miłością matczyną. Jeszcze przed pojawieniem się dziecka obiecali sobie, że oni będą dla siebie najważniejsi. Że przecież tyle już razem przetrwali, i że szkoda byłoby to zgubić w całym tym rodzicielskim zgiełku, w drodze pomiędzy porodówką a domem. „Nie zrobimy sobie tego” – powtarzali. Teraz wiedzą, jak ważna była ta obietnica miłości.
Dziś znów idą na randkę.
Jeszcze nie wiedzą gdzie, ale nie to jest ważne. Wychodzą z domu sami. Będą mieli całe cztery godziny dla siebie. Jest niepisana zasada, by nie mówić o dziecku, nie oglądać jego zdjęć na telefonie i nie wspominać anegdot ze wspólnych zabaw. To wszystko może poczekać. Na chwilę wrócą do czasów sprzed dziecka. Choć tak naprawdę, to jest już zupełnie nowa rzeczywistość. Ona wiecznie niedospana, on ciągle nadrabia zaległości we własnej firmie. Na randce on rzuca: „Jesteś bardziej dojrzała niż rok temu.” Może to kwestia zmęczenia wpisanego na stałe w jej twarz. „Ale jeszcze nigdy nie podobałaś mi się tak jak dziś.”
[ad name=”Pozioma responsywna”]
dziękuję za ten post, za to, że przypomniałaś mi, że to On był pierwszy, bo tak często o tym zapominam…
Ewo! To ja Ci dziękuję za ten komentarz. Dzięki niemu wiem, że nie tylko ja borykam się z takimi problemami i przemyśleniami :*