Czy to się może udać? W końcu wiele razy zaczynałam i tyle razy nie byłam zadowolona z efektów. Moje postanowienia noworoczne upgrade’u samej siebie niejednokrotnie sabotowane były przez brak czasu, zmęczenie, brak motywacji, czy niezadowalające efekty. Chciałam za dużo, w zbyt krótkim czasie! Chyba każda z nas zna to doskonale. Wraz z nastaniem stycznia narzucamy sobie katorżnicze diety, a do tego… treningi 5 razy w tygodniu.
Po początkowym hiper-zapale przychodzi jeszcze większy zjazd i frustracja z tego, że „znów nam nie wyszło”! Ten moment podobno statystycznie przypada na trzeci tydzień stycznia w tzw. „blue Monday” (tak wiem, że to marketingowa ściema 😉), ale coś w tym jest, że przez te 21 dni pierwszego miesiąca w roku życie skutecznie potrafi powiedzieć „sprawdzam” i odkryć, że blefujemy.
Dlatego w tym roku postanowiłam (!), że będzie inaczej. Spokojnie, metodycznie, ciesząc się samą drogą, a nie desperacko pragnąc celu. W imię zdrowia i dobrego samopoczucia, a nie tych mitycznych „5 kg mniej”. Jak wygląda ta moja podróż? Na pewno bardzo świadomie, no i z Jankiem – kompanem podróży na pewnych jej etapach. I wiecie co? Chyba podoba mi się co raz bardziej.
Ale po kolei. Pierwszą zmianę w naszym trybie życia wymusiło samo…życie. A dokładniej pójście Mietka do szkoły. Codzienne pobudki o 6:30 stały się naszą codziennością. A to pociągnęło za sobą przeformatowanie naszego cyklu dobowego – całej naszej rodziny. Aby móc „normalnie” funkcjonować na pełnych obrotach przez cały dzień, po prostu musieliśmy wcześniej kłaść się spać. Wieczorne posiadówki przy Netflixie do pierwszej w nocy, z widmem pobudki za pięć godzin? To nie mogło się udać. Metodą prób i błędów w końcu znaleźliśmy naszą idealną porę na rozkoszne tete-a-tete z poduszką. Godzina 22 okazała się strzałem w dziesiątkę.
W kwestii usypiania i jakości snu wróciliśmy do naszej starej praktyki totalnego odstawienia alkoholu. Żeby była jasność, nigdy nie lał się w naszym domu strumieniami 😉, ale już jedna, góra dwie lampki na wieczorne „odprężenie” sprawiała, że poranek bywał o wiele cięższy. Poza tym owe przysłowiowe lampki wina sprawiała, że nasz fokus się lekko rozmywał, a w kontekście efektu skali – spowalniając realizację naszych celów. Trochę szkoda nam na to życia. I tak już, nie licząc jednego toastu w trakcie ferii, nie raczymy się zwodnymi procentami od kilkudziesięciu dni. Można? Można!
Pozostając jeszcze na chwilę w obszernych objęciach Morfeusza, zdradzę Wam, że kiedyś moim marzeniem (naprawdę!) było uśnięcie i obudzenie się w tej samej pozycji. Może brzmi to zabawnie, ale dla mnie w trakcie tych dłuuugich minut próby znalezienia odpowiedniej pozycji, na pewno takie nie było. No i w końcu stało się!!! Przespałam całą noc na jednym boku. Jestem pewna, że jest to również zasługa mojego sprzymierzeńca, którym od wielu, wielu miesięcy jest olejek CBD Kanaste, o których mówiłam i pisałam już wielokrotnie (m.in. tu – klik).
Dla przypomnienia uspokajam zaniepokojonych – te olejki to w pełnie legalne i nieodurzające wspomagacze definicji wellbeing w naszym codziennym funkcjonowaniu. To taki relaks i odprężenie w kropelkach z naturalnych i certyfikowanych źródeł konopi siewnych. Aktualnie Kanaste to olejki całkowicie pozbawione THC (0%) a w ich składzie znajduję się też organiczny olej MCT oraz organiczna stewia. O tym jak wiele mój sen zawdzięcza CBD dowiedziałam się dobitnie w trakcie swojego wyjazdu do Mediolanu, kiedy to zapomniałam zabrać ze sobą tej cudownej buteleczki. Przez te kilka dni znów powróciło stare, dobrze znane przekręcanie się z boku na bok. Mam nauczkę, by zawsze ją mieć ze sobą.
A teraz owa buteleczka wraz z opakowaniem przywdziewa zupełnie nowe szaty po to, by stosowanie było jeszcze przyjemniejsze, a dawkowanie bardziej intuicyjne! Koniec z przeliczaniem stężenia CBD w porcji. Sprawę miareczkowania załatwia za nas nowa pipetka i sama formulacja – bardziej stężona. Oczywiście wszystko poddawane surowym testom bezpieczeństwa. Na wszystkie pytania odpowiada dołączona książeczka sprytnie schowana w kartonowym opakowaniu, które również służy przyjemną infografiką.
Do tego sama buteleczka – w słonecznym i optymistycznym kolorze już na poziomie podświadomym doenergetyzuje nasze zmysły! Olejki CBD to mój osobisty must-have wieczornych rytuałów relaksacyjnych. Są nadal dostępne w wielu wersjach smakowych – stąd każdy znajdzie odpowiadające mu stężenie i smak. Dla Was mam oczywiście coś specjalnego czyli kod rabatowy na wszystkie produkty Kanaste. Z hasłem superstyler kupicie je 15% taniej. Zostawiam Wam link do strony .
A obok olejku wśród tych rytuałów co raz śmielej rozgaszcza się celowe i z pełnym rozmysłem robienie czegoś tylko dla siebie. Spokojnie mogłabym podciągnąć pod modne mindfulness, ale nie o nomenklaturę tu chodzi. A o efekt. A ten po dwudziestominutowej sesji w wannie w towarzystwie ulubionej muzyki i własnych myśli jest wart każdego wysiłku, by do tej sesji doprowadzić 😉.
Zmieniłam swoje podejście do ćwiczeń, do ich częstotliwości, rodzaju i samej intensywności. Kiedyś oczywistym wydawało mi się, że więcej, mocniej i intensywniej równa się lepiej. Koniec tych historii znacie. Tak, zgadza się – wróciłam do sportu, ale podeszłam do niego jak do podróży w piękne miejsce z ukochanym. Napawam się samą podróżą, chce by trwała jak najdłużej. Nie gnam, ile sił do celu.
Sprawia mi przyjemność obserwacja jak zmienia się moje ciało, w swoim tempie, dokładnie tak, jak być powinno. Ani nie za szybko, ani za wolno. Zaczęłam od ćwiczeń na bieżni, trzy razy w tygodniu. Z czasem, kiedy poczułam, że złapałam trochę kondycji i weszłam w rutynę ćwiczeniową poszukałam trenerki personalnej. Od miesiąca trenuję trzy razy w tygodniu z jej pomocą. Taki mały bacik w postaci drugiej osoby, która poświęca mi swój czas, dzieli się wiedzą i motywuje zdecydowanie działania na mnie napędzająco.
Pisząc te słowa uśmiecham się, bo niejednokrotnie wspominałam, że moją prawdziwą bolączką i piętą Achillesową jest (nie)picie wody! Chyba w końcu znalazłam na to sposób – piękny i praktyczny! Bidon, który zawsze mam przy sobie. ZAWSZE! Nigdzie się bez niego nie ruszam. I tym sposobem pęka magiczna granica 3 litrów wody dziennie. Kiedyś nie do pomyślenia. Teraz wiem, że wszystko jest kwestią redefinicji podejścia do tematu. Polecam spróbować.
W kwestii wody, ale tej nie do końca mile widzianej – powodującej obrzęki na nowo odkryłam moje zabiegowe opusmagnum – endermologię! Coś co naprawdę działa, a efekty widzę nieuzbrojonym okiem 😉! Regularnie aplikowana na ciało, w połączeniu ze sportem, piciem wody i dietą… potrafi zdziałać cuda!
No właśnie dieta. Fachowcy spierają się co do proporcji, ale co do samej zasady są zgodni, że „figurę” robi się w kuchni. Dobra dieta to klucz do sukcesu. Żeby była skuteczna to musimy ją jeść, a żeby ten warunek był spełniony powinna być ….smaczna i różnorodna. Jak wiecie jesteśmy heavy-userami diet pudełkowych. Nie tylko oszczędzają czas, ale też paradoksalnie pieniądze, które musielibyśmy wydać na dietetyków, którzy pomogliby nam spersonalizować i zbilansować dietę. Jedyny problem w tym, że większość „pudełek” jest po prostu monotonna. Z czasem nie możemy już na nie patrzeć.
Na szczęście nasze ostatnie kulinarne odkrycie jest na tyle zróżnicowane pod kątem doznań dla kubków smakowych, że niczym nie odbiega od dań z najlepszych (i codziennie innych) restauracji. Dla nas to najlepsza opcja trzymania „zdrowej michy”. I tak 5 posiłków dziennie stało się naszą rutyną. Ja zdecydowałam się na dietę nieskowęglowodanową i u mnie sprawdza się rewelacyjnie.
Last but not least suplementacja. Tu również kontynuujemy naszą przygodę, którą rok w rok rozpoczyna gruntowny przegląd techniczny w postaci kompleksowych badań krwi. Dzięki temu wiemy „co w trawie piszczy” i które elementy naszej personalizowanej suplementacji należy podkręcić.
I ostatnie, ale mam wrażenie najważniejsze, to słowa mojej trenerki, które dźwięczą mi w uszach codziennie: traktuj swój organizm jak trzecie dziecko. Nawet nie wiedzie jak bardzo te słowa we mnie rezonują. To przekłada się absolutnie na wszystko. No bo czy pozwoliłabym Mieciowi pójść do szkoły, gdyby przespał w nocy zaledwie 5 godzin? Czy wysłałabym Zyzia pobiegać, gdyby miał słabszy dzień i gdyby był przeziębiony? Czy kładłabym ich spać nienapojonych czy nienajedzonych? Nasze ciało bez naszych starań i troski sobie nie poradzi. To myślenie totalnie odmieniło moje podejście.
I tak na końcowy efekt składają się drobne zmiany w naszym podejściu, nawykach czy przyzwyczajeniach. Żeby osiągnąć nowe rezultaty nie można wybierać wciąż tych samych dróg. A żeby zacząć wystarczy mały krok, mała zmiana, która pociągnie za sobą następne! Przecież Kraków też nie od razu zbudowano 😉. Powodzenia!
Artykuł powstał we współpracy z marką Kanaste.