„Pamiętam jak pół Mieczysława temu ciągle jeszcze się bałaś” – powiedział ostatnio Jan. „ Jak panikowałaś przed powrotem do pracy. Że nie dasz rady, że on taki mały, pozostawiony sam sobie będzie. Że nikt go w tym żłobku przez cały dzień ani nie ukocha, ani nawet nie przytuli. A ja mówiłem ci że dobrze będzie. Obiecałem ci to.” Pół Mieczysława temu… Kiedy to było? Wieczność całą i trzy minuty temu jednocześnie. Upływ czasu nie jest łaskawy. Wspomnienia stresu takie mgliste, choć jak patrzę w kalendarz i odliczam, że to już prawie rok, to własnym kalkulacjom nie wierzę. Jak ten Mieczysław szybko leci.
Ledwo już pamiętam jak to było jednego Mieczysława temu. Upływ czasu jest bezlitosny.
A dwa Mieczysławy temu? Jej! To było tak dawno. Niewiele pamiętam, a to co się gdzieś tam w pamięci majaczy, zdaje się być totalnie bez sensu. Zachodzę w głowę jak mogłam tak bezczelnie, bez szacunku dla swojego życia marnotrawić czas. Jak mogłam tak bez sensu martwić się rzeczami, którymi martwić się w życiu nie wypada. Jak mogłam tak od piątku do piątku bez większego sensu. Od pierwszego do pierwszego. Od Świąt do Świąt. Bez wybiegania w dalszą przyszłość. Skoncentrowana do hedonistycznym “tu i teraz”. Z troską ogromną dla rzeczy przyziemnych. Z pełną koncentracją na sobie. Zapatrzona w codzienność, ale bez radości i wdzięczności dla małych rzeczy każdego dna. Nastawiona tylko na spektakularność.
Życie podzieliłam na to przed Mieczysławem i to po nim.
Czas przestałam liczyć w minutach i godzinach, a zaczęłam w Mieczysławach. Bo dziecko jest idealną wprost miarką. Czasu i jakości. Prócz mierzenia uzmysławia jak mało czasu na tak wiele rzeczy nam zostało. Pokazuje też wartość tego, co mamy i o co na co dzień walczymy. Jest punktem odniesienia. Takim wzorcem metra. Bierzesz do ręki to co dla ciebie z pozoru ważne, przykładasz do tego wzorca i sprawdzasz, czy w dalszym ciągu wydaje się być tak ważne jak wcześniej. Dwa Mieczysławy temu życie wyglądało inaczej, a czas płynął wolniej, bez ustalonego kierunku. I choć wejście w erę Mieczysława okupiłam potwornym strachem i wyparciem, to dziś wiem, że to najlepsze co mogło mi się przytrafić.
I wcale nie dla tego, że sam Mieczysław jest dobrem najwyższym, ale dlatego, że w głowie poukładał wszystko to, co zgromadziło się w chaosie. Dobrze, że było życie przed Mieczysławem, ale jeszcze lepiej, że jest życie po nim. Że ono istnieje, a mi wychodzi ogarnianie go w całości. Każdy dzień to totalna walka o przetrwanie. Ekwilibrystyka. Nie chce już pisać, że jestem w wiecznym rozkroku pomiędzy czynnościami dnia codziennego, bo teraz to prawdziwy szpagat. Czuję, że żyję. Każdego kolejnego dnia, każdego miesiąca, o każdego kolejnego Mieczysława starsza czuję, że ogarniam to wszystko coraz lepiej.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Super! Trzymam kciuki aby było tylko lepiej 🙂
Dzięki :*
Ja też zachodzę w głowę, jak dwoje dzieci temu mogłam się skarżyć na brak czasu i nadmiar obowiązków, na zmęczenie i niewyspanie. No, chyba mi się musiało to wszystko wydawać. Teraz już mi się nie wydaje, mam na to wszystko dowody, ale dopiero teraz wiem, że jest tak jak być powinno, mam swój mały świat na ziemi 😉
Ależ cudowną miarę czasu wymyśliłaś! Czyli u nas za chwilę trzy Rozalki stukną… Jak to było, kiedy jej nie było? Ano fajnie. Luz blues, wypady do kina, weekendowe wycieczki za miasto, niedzielna kawa w łóżku przeciągająca się do południa… A mimo wszystko wolę, jak jest teraz. Po prostu życie jest pełniejsze. Zawsze wydawało mi się, że macierzyństwo to nie dla mnie. Teraz już wiem, ile bym straciła, gdybym trwała w tym przeświadczeniu.
Trzy tygodnie pozostały do pierwszej Kaliny. Od dwóch miesięcy moje życie jest wywrócone do góry nogami, ponieważ nie ma w nim ani grama pracy. Wszystkie priorytety mi się poprzestawiały i zachodzę w głowę jak ja do tej pory żyłam. Od weekendu do weekendu, nieustannie wypatrując kolejnego urlopu, w ciągłym pędzie, zupełnie inaczej postrzegając czas.
u mnie dokładnie 4 miesiące brakują do jednego Mikołajka 😉 a już prawie nie pamiętam jak to było przed. I tak jest dobrze, bo z nim jest najpiękniej 😉 podobnie mam jak piszesz 😉 Kiedyś, jak jeszcze nie wiedziałam co to znaczy żyć na prawdę ( a wydawało mi się, że wiem wszystko) nie wyobrażałam sobie, że można prawie nie spać, wstawać w weekendy o świcie, wokół siebie robić tyle co nic i być szczęśliwym jak nigdy 😉 Jak to dobrze, że już nie jestem swoim centrum – teraz wiem o co w tym wszystkim chodzi. Świetnie napisane!