To nie będzie miły tekst. Zdaję sobie sprawę, że znajdą się osoby nim dotknięte. Być może jednak, ktoś po jego przeczytaniu dojdzie do pewnych wniosków, do tej pory dla niego odległych. Może znajdzie się ktoś, kto po tym tekście pójdzie po rozum do głowy. A może nie. Może jedynym jego rezultatem będzie to, że z częścią z Was będę mogła sobie przybić wirtualną piątkę, a z częścią pożegnać. Pokolenie Z, atakuje.
Pamiętam moją pierwszą poważną rozmowę o pracę.
Pomijam te wszystkie krótkie epizody jako pani sprzątająca w hotelu, czy recepcjonistka. Mam na myśli prawdziwą rozmowę, o pracę na prawdziwym etacie poprzedzonym płatnym stażem. W przygotowaniach do niej pomagał mi Janek i kolega Janka, który w branży, do której aplikowałam już dawno zapuścił korzenie. Pamiętam jaki to był stres. Mimo to podołałam. Nauczyłam się całej historii firmy, dowiedziałam się kto był jej założycielem, czym dokładnie zajmują się jej poszczególne działy, spółki-córki i tak dalej. Niby wiedziałam wszystko, a mimo to bardzo się stresowałam.
Byłam niezwykle zdeterminowana.
Bardzo chciałam dostać się na ten staż. Kiedy więc człowiek po drugiej stronie biurka, który później okazał się moim szefem, zapytał z niedowierzaniem: „Ty śpiewasz?” (tak zapisałam w CV) wstałam i… zaśpiewałam, choć moja praca miała polegać na sprzedaży powierzchni reklamowej w Internecie. Zależało mi! Bardzo mi zależało na tej pracy. Dwa etapy rekrutacji i dostałam się na staż. Trzy miesiące pracy za nieco ponad 700 zł i jeśli się sprawdzę, to podpiszą ze mną umowę na czas określony. W pierwszym miesiącu tak się wykazałam, że już po 30 dniach zaproponowano mi umowę o pracę i całe 1800 na rękę.
Jakież to było szczęście!
Z Jankiem lataliśmy na wysokości lamperii, nie mogąc uwierzyć w szczęście jakie nas spotkało. Później dość szybko podpisałam umowę na czas nieokreślony i dostałam kolejną podwyżkę. Jak było dalej o tym innym razem. Czym zaskarbiłam sobie tak dobrą opinię w pracy? Głównie determinacją, bo doświadczenia nie miałam. A musicie wiedzieć, że wykonywałam jedną z najbardziej niewdzięcznych prac, bo zajmowałam się „nju bizem” czyli pozyskiwaniem nowych klientów. Jednego dnia dzwoniłam i umawiałam spotkania, a w kolejnych jeździłam na nie. Dzięki tej pracy w ciągu kilku miesięcy zjeździłam całą Polskę. Słońce czy deszcz, upał czy mróz-jeździłam. Kiedyś jednego dnia udało mi się umówić 19 spotkań, co stało się oficjalnym rekordem w tej firmie.
Sam prezes napisał maila z gratulacjami, rozsyłając go do wszystkich pracowników. Później w spółce, tuż przed jej przejęciem, miało miejsce badanie „360 stopni”, w którym o opinię na temat pracowników pytano zarówno klientów firmy, jak również podwładnych, przełożonych i współpracowników w samym przedsiębiorstwie. Wykonywała je oczywiście firma zewnętrzna – mająca doświadczenie w tego typu badaniach i obiektywna. Efektem był zbindowany raport o każdej osobie w spółce. Od recepcjonistki po prezesa. Na ponad 150ciu zatrudnionych zostałam oceniona najlepiej, choć byłam wtedy tylko zwykłym „account managerem”.
Później podjęłam decyzję o tym, żeby odejść z tej firmy.
Brałam udział w rekrutacji kogoś na moje miejsce. Jakież było moje zdziwienie, kiedy osoby stawiające się na rekrutacji nie potrafiły poprawnie wymówić nazwy firmy, do której przyszły (a na budynku wisiał ogromny szyld z nazwą, dwie dwuliterowe sylaby, wymawianą zresztą zwyczajnie, po polsku). Była dziewczyna, która nie potrafiła policzyć ile to jest 10 % z 20 mln (dostała kartkę i długopis, żeby to policzyć na spokojnie, ale nawet tak nie dała rady).
Był chłopak, który przeszedł do drugiego etapu, na który miał przygotować przykładową prezentację z ofertą dla drużyny piłkarskiej. Na pendrivie dostał od nas wszystkie materiały, musiał z tego tylko zrobić zwyczajną prezentację w Power Poincie. Zrobił… trzy slajdy z czego na pierwszym widniał napis „Witam”, a na trzecim „Zapraszam do kontaktu”. Nie skorzystaliśmy.
Była inna dziewczyna, która już na pierwszej rozmowie zastrzegła sobie, że w październiku to ona ma wykupione wakacje na trzy tygodnie i musi mieć wtedy wolne. I jeszcze jedna, moja ulubienica, która już na wstępie powiedziała, że nie jest w sumie zainteresowana, bo idąc na spotkanie, zorientowała się, że firma jest bardzo daleko od przystanku tramwajowego i ona sobie nie wyobraża tak dzień w dzień chodzić te 640 metrów (tak, specjalnie dla Was zmierzyłam w Google Maps tę odległość). W takich sytuacjach zastanawiam się, co musiała myśleć moja Mama, która dzień w dzień przez kilka lat, będąc dwudziestolatką chodziła na piechotę ze swojej wsi do miasta do pracy (jakieś 10 km). Tylko czasami ktoś ją podrzucił motorynką, albo furmanką.
Pisząc to nie mogę pominąć jeszcze jednej kluczowej kwestii: pieniędzy, ponieważ Pokolenie Z się ceni.
Czy jak kto woli pieniążków (brrr…). W mojej pierwszej pracy zarabiałam 4 złote za godzinę pracy. W Warszawie pracując w kawiarni dostawałam 8 zł za godzinę. Później pracując na recepcji w salonie samochodowym, dostawałam 1440 zł na umowę zlecenie. Wiem, że od tamtych czasów minęło parę lat, ale to nawet nie jest dekada. Dziś młodzi ludzie, tak zwane pokolenie Z, świeżo po studiach, przychodzą do pracy bez jakiegokolwiek doświadczenia i żądają minimum trzech-czterech tysięcy na rękę (mówię o realiach warszawskich). To zatrważające, ale za mniejszą kasę nie opłaca im się pracować. A tak naprawdę to im się nie za bardzo chce, ale znajomi pracują, to trzeba coś ze sobą w życiu zrobić. Jedna poważna rozmowa na dywaniku i następnego dnia już nie przychodzą. Cenią sobie święty spokój bardziej niż to, że mogliby się czegoś nowego nauczyć, czegoś nowego doświadczyć lub coś osiągnąć.
Pokolenie Z atakuje. Nie chce im się.
Na umówione rozmowy o pracę nie przychodzą i często nawet nie dzwonią, żeby ją odwołać. Wisi im, że ktoś przecież poświęca swój czas i na nich czeka. Mamy obecnie rynek pracownika. To on tutaj rządzi i dyktuje warunki. Jak coś się nie podoba to wypad. I to dotyczy chyba większości zawodów. Nie tylko „korpoludków”. Ostatnio jak grzyby po deszczu wyrastają historie o paniach do sprzątania, którym nie można kulturalnie zwrócić uwagi, bo następnym razem już nie przyjdą. Sami mieliśmy taką historię. Pani, pracująca u nas od kilku lat połamała nam pilota od telewizora (zwyczajnie jej upadł) i nic nam o tym nie powiedziała. Janek do niej zadzwonił i zapytał co się stało.
Na początku się tego wyparła, po czym zadzwoniła jeszcze raz i powiedziała, że jej się przypomniało, że rzeczywiście jej spadł, ale skoro my jej zwracamy na to uwagę, bo przecież ona nie zrobiła tego specjalnie, to ona nas zostawia i więcej do nas nie przyjdzie. Ostatnio koleżanka na Facebooku napisała o swojej pani do sprzątania, która od zawsze była na bakier z zegarkiem i potrafiła przychodzić nawet o godzinę spóźniona. Koleżanka z mężem uprzejmie zapytali, czy mogłaby ich informować, o której będzie, bo wtedy oni mogliby sobie planować dzień bardziej efektywnie. Pani się obraziła i powiedziała, że nikt jej ograniczać nie będzie i więcej już nie przyszła. Normalnie „Sprzątaczkowa masakra szmatą do podłogi 3”.
Smutne to i przytłaczające, że ludziom, szczególnie młodym, dziś się tak bardzo nie chce, smutne jest to, że pokolenie Z ma takie podejście.
Że tak bardzo krawędziują, że za grosz w nich determinacji. Janek mówi mi: „Ciesz się! Dzięki temu my jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.” A ja zwyczajnie martwię się jak to się dalej potoczy. Skąd ci ludzie będą czerpać satysfakcję w życiu, co będzie ich napędzać? Oczywiście są chlubne wyjątki, ale jednak wielu z nich nie ma, jak mawiała Babcia Janka, „za grosz ambicji”. Zajmują się głównie oddychaniem. Gdy na nich patrzę widzę dawców organów. Tyle. Pokolenie Z mnie przeraża.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Uczę dzieciaki. I zachowania o których piszecie niestety uczą rodzice. Jak ma 25-latek odwołać spotkanie w firmie, jak on w wieku 22 lat potrzebuje mamy żeby odwołać korki z angielskiego? Jak ma 25-latek mieć ambicje i chęć do pracy, jak w wieku 16 lat mama mu sprząta na półkach? Jak ma 25-latek się czegoś nauczyć o potencjalnym pracodawcy jak w wieku 18 lat tata mu odrabia zadanie z matematyki? Nasza w tym rola, żeby nauczyć młode pokolenie funkcjonowania w świecie, a nie stworzyć bandę nieprzystosowanych do życia kalek, które będą liczyły że wszystko zrobią za nich inni.
A ja jestem po drugiej stronie barykady… Córka ma 13m, żeby wrócić do pracy muszę zarabiać minimum 2500 zł netto, bo tyle życzą sobie w mojej okolicy profesjonalne nianie.
CV wysyłam tylko na konkretne oferty w których podane jest wynagrodzenie… i co? i du*a!
Podczas rozmów dowiaduje się, że:
-podali stawkę orientacyjną
-taka kwota, to po dwóch latach doświadczenia w firmie
– podstawa to najniższa krajowa, ale jak się sprawdzę, to można porozmawiać o EWENTUALNEJ podwyżce.
Skończyłam administrację. Mam 3 letnie doświadczenie jako personalna asystentka dyrektora. Latam po świecie jako tłumacz, prowadziłam samodzielnie międzynarodowe negocjacje itp….
Oj tak bardzo się zgadzam..mój chłopak pracuje w firmie farmaceutycznej i obecnie rekrutuje pracowników na kilka terenów, opowiada mi o podejściu tych ludzi do pracy, wymaganiach itp. Nie wspominając o tym, że często jedzie na drugi koniec Polski na rekrutację a na miejscu okazuje się, że z umówionych 7 osób przychodzą 2..
Do mnie też nie dociera, jak “ci młodzi ludzie” (niby niewielka różnica wieku, bo dopiero za rok stuknie mi 30) mogą mieć takie podejście. To chyba nie jest tylko podejście do pracy, ale ogólnie, do wszystkiego. Mi kilkakrotnie przytrafiła się sytuacja, kiedy ktoś już miał być zatrudniony, przyjął ofertę, a pierwszego dnia pracy po prostu nie przyszedł. I kontaktu zero. To jak to o tych ludziach świadczy?
I za co ci wszyscy młodzi ludzie gardzący niesatysfakcjonującą lub mało płatną pracą żyją? Wiem! Znajdują bardziej satysfakcjunującą i lepiej płatną pracę! Bo mogą w dzisiejszych czasach. To źle? Czy może przypadkiem trochę zazdrość i frustracja, że kiedyś tak nie było?
Ambicja zeby sprzatac u Superstylerow…serio rozumiem ze KAZDA prace trzeba wykonac dobrze, żeby miec z niej jakas satysfakcje ale chyba pogubilisciie sie troche w realiach, calkiem jak miliarder z wywiadu,ktory ostatnio czytalam, ktory tez twierdzil ze mamy rynek pracownika, bo “jak pani sprztajcej sie nie podobaja zarobki to zawsze moze wyjechac”. I taka pani w wieku emerytalnym rzuca rodzine dla tych kilku euro wiecej. Polecam ksiazkę o polskim rynku pracy “Zarobieni” ktora o tym opowiada nie z punktu ki-ekaunt-menago z Warszawki.