Dziś czerwona sukienka w roli głównej. Mam ogromną słabość do pewnego mężczyzny, poza moim mężem rzecz jasna. Z Panem „M” znamy się nieprzyzwoicie długo. Codziennie tańczę z nim w rytmie Alfa, płynnie przechodząc w rytm Theta, by finalnie wykonać nasz numer popisowy w rytmie Delta, nieuchronnie acz miękko lądując w fazie REM. Moja fascynacja nim nie jest jednak bezinteresowna. To dzięki Morfeuszowi, bo tak ma na imię, byłam już arabską księżniczką, latałam jak ptak nad Barceloną, byłam na rejsie z Leonardo DiCaprio (i nie utonęłam!) oraz śpiewałam na jednej scenie z Marilyn Monroe. Żaden mężczyzna nie dał mi jeszcze tak wiele jak on. Nasz związek ukrywamy pod osłoną nocy, dzięki czemu mogę prowadzić podwójne życie mając męża, normalną pracę i typowe dla przeciętnego człowieka problemy.
Czasem jednak Morfeusz, zupełnie nie wiem dlaczego (być może to jeden z przejawów zazdrości), zaprasza mnie do miejsc i sytuacji, o których już dawno wolałabym zapomnieć. Jego ulubionym miejscem jest sala lekcyjna numer 8 w moim liceum. Lekcja biologii i Matka Natura w roli głównej (tak zwykliśmy nazywać naszą nauczycielkę biologii). Mam przed sobą zupełnie pustą kartkę i długopis, w głowie pustkę i do tego wszystkiego spocone ze stresu ręce. A najgorsze jest to, że nie znam pytań, na które zresztą próżno szukać odpowiedzi w mojej głowie. Po takich nocach z Morfeuszem potrzebuję czasu by dojść do siebie, a i następne spotkanie zaczynam niechętnie. Ta sytuacja jest jedną z wielu, która przyprawia mnie o nieprzyjemne palpitacje serca.
Mam na sobie czerwoną sukienkę na myśl przywodzącą styl lat 50tych i strojną, złotą biżuterię. Czerwona sukienka to jest to.
Kolejną z nich, by się z nią raz na zawsze rozprawić, postanowiłam zobrazować poniżej. O dziwo Morfeusz w tej historii posuwa się do bardzo absurdalnych środków, bo ani nie mam samochodu, ani prawa jazdy. Tak więc parę razy dzięki niemu lądowałam w zupełnie nieznanym mi miejscu, zupełnie sama pośrodku niczego. Pocieszające jest to, że Morfeusz za każdym razem pozwalał mi w tej sytuacji wyglądać elegancko. Cóż, być może z jego perspektywy wyglądało to jeszcze bardziej groteskowo. Tak więc jestem na odludziu, w samo południe. Żar leje się z nieba, 40 stopni w cieniu, a ja nawet nie wiem, czy kiedykolwiek zapada tu noc. Nie do końca wiem czy jest to Ziemia czy może jakieś inne miejsce we wszechświecie. Mam na sobie czerwoną sukienkę na myśl przywodzącą styl lat 50tych i strojną, złotą biżuterię.
Czyżby prezent od nielojalnego „M”, który pozostawił mnie samą na tym pustkowiu? Nie mam wody ale wcale nie chce mi się pić. Nie jestem też głodna i nie mam potrzeby natychmiastowego kontaktu z drugim człowiekiem. Wiem jednak, że w zaistniałej sytuacji wypadałoby coś zrobić. Działam więc jak statystyczna odtwórczyni roli w thrillerze klasy B: zostawiam wszystko i idę szukać pomocy. Wiem, że jest to równoznaczne z wbieganiem na pierwsze piętro płonącego domu. Ale skoro to thriller, to komuś musi stać się krzywda… Zazwyczaj w tym momencie Morfeusz przerywa swoje objęcia. Być może on sam nie ma pomysłu na zakończenie tej historii…
Piękna sesja jak zwykle, sukienka czerwona supersexy!
Buzi!
http://pandamone.blogspot.com/