Czasami tak bardzo mi się nie chce. Szuram nosem po ziemi, a oczy same mi się zamykają ze zmęczenia. Czasami wmawiam sobie, że życie w zgodzie z naturą to dla nas kobiet najlepsze co mogło nas spotkać. Pewnie zadajecie sobie pytanie: jak zadbać o siebie? „Wsłuchaj się w głos Matki Natury płynący z głębi duszy”– zdaje się mówić moje wewnętrzne ja. Zwykle nie trwa to długo, wystarczy, że przemykając przez moja twarz spotka się z odbiciem w lustrze…
Nigdy już nie rzucę kamieniem
Ogromny mam szacunek do kobiet, które są zadbane. Które mają zawsze pięknie ułożone włosy. Mają idealne paznokcie i spiłowane pięty zalotnie wystające z sandałków na szpilce. Ich nogi lśnią w słońcu epatując wakacyjną, albo sztuczną opalenizną. Nieważne jaką, najważniejsze, że są idealne. Makijaż delikatny, że w pierwszej chwili myślisz, że wcale go nie mają. Idealnie dopasowana sukienka podkreśla cudowną sylwetkę. Na oko 90-60-90. Pełny i jędrny biust układa się symetrycznie w dekolcie tak jakby całe życie rósł tylko do tej sukienki. Nawet jeśli nie jest naturalny to i tak szacun, że komuś się chciało na niego zarobić, wydać, przeboleć i zrehabilitować obolałe po operacji ciało.
A skoro już przy ciele jesteśmy. Jest boskie. Masz wrażenie, że przy każdym kroku ich mięśnie w łydkach mówią, zalotnie się do ciecie uśmiechając. Są idealne, symetryczne, każde ścięgno widoczne jakby obrane ze skóry. Kiedy odgarniają włosy z ramion zauważasz perfekcyjny biceps. Napięty zupełnie od niechcenia pręży swoje wdzięki przed wszystkimi. Są idealne. Może to efekt treningów, a może liposukcji. Grom wie. Ona cała jest piękna, a Ciebie trafia szlag.
Moje początki były ciężkie. Jak zadbać o siebie?
Pamiętam moment, którym zaczęłam golić nogi. O konieczności tej czynności dowiedziałam się od koleżanek w szkole. W domu się tego tematu nie tykało. Dosłownie! Pełna natura – jak to na wsi. Nie w głowie było mi pytanie: jak zadbać o siebie. Pamiętam, że byłam w ósmej klasie, nosiłam już stanik, który bardziej przypominał kawałek opasanego wokół ciała bandaża. Zawsze, kiedy przemykałam w nim po domu tata żartował: „na pryszcze najlepszy Oksykort”. Do dziś nie wiem na co jest Oksykort, ale staniki noszę nadal. W tej ósmej klasie zaczęły mi rosnąć włosy pod pachami i na nogach. Miałam to szczęście, że byłam blondynką i owłosienie nie rzucało się specjalnie w oczy. Ale za to wdzięcznie mieniło się w słońcu. No i właśnie któregoś dnia wpadła do mnie koleżanka z osiedla i powiedziała mi, że idziemy na plażę, bo tam będzie taki Sebastian, co mi się podoba i ja jemu chyba też.
Wbiłam się czarną kieckę na ramiączkach i poleciałyśmy ochoczo na plażę. Sebastian, jak przystało na starszego kolegę z wpływami w towarzystwie owszem był na plaży, ale w towarzystwie kumpli. Niczym nie zrażone podeszłyśmy. Krótka rozmowa o radiowych hitach na lato i jeden z kolegów Sebastiana, słynący z ciętej riposty wypalił: „Panna Maciejewska widzę się dziś wystroiła! Wszystko spoko, ale nad goleniem nóg to koleżanka musi jeszcze popracować”. Chłopaki, żeby nie napisać „chłopacy” wybuchli gromkim śmiechem. Ja dla dodania kolorytu sytuacji spaliłam buraka. Wracając do domu stanęłam w świetle zachodzącego słońca. Dopiero teraz widziałam jak nieogolone włosy na nogach układają się idealnie równe pasy. Dziś byłabym dumna z takich szlaczków.
Jak zadbać o siebie? Makijaż poproszę
Niestety nie pamiętam kiedy zaczęłam się malować. Ale na pewno było to w liceum i na początku było sporadyczne. Od zawsze miałam problem z naczynkami i starałam się je ukrywać przy ważniejszych okolicznościach. Pierwsze było malowanie ust i rzęs, następnie puder i podkład, a na końcu róż, którym nauczyłam się malować dopiero jakieś 3 lata temu. Włosy pierwszy raz pofarbowałam na wakacje w liceum. Wybrałam piękny kasztanowy kolor. To miała być szamponetka, która nigdy nie zmyła mi się do końca. Wyglądałam jak stara baba. Pamiętam jak mając 16 lat zaproszono mnie do programu „Szansa na Sukces”. To był mój pierwszy raz w tym programie. Dzień przed, chcąc zadać szyku wybrałam się do naszej lokalnej fryzjerki, która obcięła moje włosy z takich do pasa, na długość dobrą dla sześćdziesięciolatki. A całość przyozdobiła trzykolorowym balejażem (czarny-biały-czerwony). Jakaż ja wtedy byłam piękna.
A wszystko to zabiera szmat czasu
Cały czas pracuję nad własnym stylem. Nad własnym wizerunkiem. Tamte pomyłki z młodości wspominam z sentymentem. I choć na co dzień jestem bardzo zajęta, to są pewne rzeczy, które zrobię choćby nie wiem co. Zawsze zadbam o paznokcie. To 1,5 godziny co dwa tygodnie. Odrost farbuję raz na 6 tygodni i całość zajmuje jakieś 3 godziny. Pedicure to kolejna godzina raz na miesiąc. Do tego treningi, żeby ciało wyglądało i czuło się zdrowo – 4 razy w tygodniu po godzinie. Nie licząc tych wszystkich godzin poświęconych codziennie na układanie włosów, ich pielęgnację, do tego makijaż i golenie nóg – raz na dwa dni minimum. Zaczęłam nawet kiedyś przygodę z laserem, ale później zabrakło mi na to czasu. Wszystko to co sprawia, że my kobiety wyglądamy, ale przede wszystkim czujemy się atrakcyjnie to czas przez duże C, bo potrzeba go naprawdę dużo żeby ogarnąć się od czubka głowy do stóp.
Prócz czasu potrzebujemy również chęci i zapału, bo czasami zwyczajnie się nie chce. Też tak miewam, ale z tym walczę.
Złego słowa nie powiem
Najprościej jest zhejtować i napisać: „Ma pieniądze to wygląda. Ma nianię, ma bogatego męża, zamożnych rodziców. Co za próżność. Tylko wygląd się dla niej liczy.” A ja w tych kobietach widzę też ogromną determinację. Kiedy sama widzę, ile pracy trzeba włożyć, ile to wszystko wymaga czasu. W tym czasie można by przecież leżeć na kanapie, oglądać serial i żreć frytki. Mam ogromny szacunek do wszystkich tych kobiet, które tak pięknie wyglądają. Mam taką sąsiadkę. Widzę ją przez okno codziennie rano kiedy wstaję z Zygmuntem o 7.30. Ona o tej godzinie ma zawsze nienaganną fryzurę, piękny makijaż i w wyprasowanej garsonce prowadzi córeczkę do przedszkola. Córeczka, żeby nie było, też zadbana jak ta lala.
Myślę o tej kobiecie z podziwem, bo zdaję sobie sprawę, że taki look nie powstaje w dziesięć minut. Podczas gdy być może jej koleżanki z pracy śpią o godzinę dłużej, ona wstaje i jej się chce. Takie kobiety zawsze mi imponowały. Parę miesięcy temu jakaś zazdrośnica zarzuciła mi, że moje zrzucanie wagi się nie liczy, bo ja ćwiczę z trenerem. No więc spieszę z wyjaśnieniami, że ja chodzę na te treningi, kładę się z telefonem na macie, a obok mnie za mnie ćwiczy trener, a mi ubywa tłuszczu.;) Tak to nie działa. To, że ćwiczę z trenerem nie oznacza, że nie wylewam siódmych potów na sali treningowej.
Każda z nas ma swój przepis na piękno. Jedna zoperuje sobie piersi, inna z małych zrobi swój atut. Jedna będzie biegała na bieżni, inna podda się liposukcji. Obydwie wycierpią swoje, bo podobno liposukcja to najbardziej bolesny zabieg chirurgii estetycznej. Nie ważne jak, ważne żeby wciąż nam się chciało. Kim dla mnie jest piękna kobieta? To ta, która nieustannie się stara, która pracuje nad sobą, której się chce.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Czemu nikt się nie odzywa w komentarzach? Tak tu pusto od wczoraj, że aż nie wiem czy wolno 😉 Nigdy nie zdarzyło mi się źle pomyśleć, o kobiecie ze starannym makijażem, nienaganną garderobą i fryzurą prosto od fryzjera. Naprawdę ktoś je hejtuje? Serio? Zawsze wydawało mi się, że to działa w drugą stronę. że właśnie, żeby wyjść z domu BEZ makijażu to trzeba mieć jaja – tzn. a) być facetem lub b) mieć odwagę, żeby nie przejmować się, że ktoś to skwituje, że “nie jest się zadbanym”.
Nie rozumiem ludzi co zazdroszczą bo chyba tylko tacy mogą sobie hejtować te zadbane panie. Ja jestem nauczycielką i nie wyobrażam sobie pójść zaniedbana do pracy. Odrost na paznokci pomalowanym hybrydą od razu widać i to mnie drażni. A nie jestem wybitnie bogata. Mąż również dla sprostowania.