Kolejny miesiąc, więc czas na kolejne wydanie beGLOSSY. Podobnie jak miesiąc temu zacznę od kosmetycznych strzałów w dziesiątkę, kończąc na tych mniej trafionych, w moim przypadku.
beGLOSSY i mój zdecydowanym numerem jeden jest szminka w ołówku.
Wiedziałyście, że coś takiego jest? Ja nie miałam pojęcia. Znałam konturówki oraz pomadki w sztyfcie przypominające kredki, ale czegoś takiego jeszcze nie spotkałam. Piękny, soczysty, wiśniowy kolor okazał się niezwykle twarzowym w moim przypadku. Poza tym nie wysusza ust, trzyma się naprawdę długo i do tego łatwo się rozprowadza. Bomba, bomba i jeszcze raz bomba!
Na drugim miejscu jest…
…i to nie powinno zdziwić moich czytelniczek, plasuje się ściereczka do demakijażu Glov. Pisałam o niej tu i tu. Idealnie sprawdza się w zmywaniu nawet wodoodpornych kosmetyków. Łatwo się ją czyści, a do tego jest to polski patent i polski pomysł na biznes. Rewelacja!
Na trzecim
Bardzo mocnym miejscu, plasuje się tusz do rzęs Isadora. I to tylko dlatego, że dokładnie miesiąc temu odkryłam tusz idealny, który ciągle jest moim numerem jeden. Mam na myśli tusz Bobby Brown, który świetnie podkreśla moje gęste, ale krótkie rzęsy. Ten od Isadory jest niezwykle trwały, nie uczula (dla mnie to bardzo ważna sprawa) i do tego ładnie podkreśla rzęsy. Troszkę musiałam je rozczesać po nałożeniu tuszu, ale wiem, że to jest kwestia moich krótkich i bardzo gęsto rosnących rzęs, przez co bardzo często osiągam efekt tzw. trzech rzęs. 🙂 W tym przypadku po rozczesaniu rzęsy są pięknie podkreślone. Duży plus.
Czwarte miejsce w pudełku beGLOSSY należy do maski Purederm.
Ja dostałam tę łagodzącą, stosowaną po opalaniu. I znów sytuacja, w której beGLOSSY czyta w moich myślach. Mam cerę z licznymi przebarwieniami, dlatego też muszę uważać ze słońcem. Stosuję kremy z filtrem 50 pod podkład, ale po całym dniu na słońcu moja skóra jest delikatnie podrażniona i zaczerwieniona. Maska idealnie ją łagodzi choć działa krótkotrwale. Bardzo przyjemny zabieg w ramach domowego SPA.
Piąte miejsce należy się kremowi do depilacji Veet.
I to tylko dla tego, że uważam tę formę depilacji za najmniej wygodną. Bo działanie samego kremu oceniam bardzo dobrze. Jednak nadkładanie go, później czekanie i zdejmowanie nie najeżą do najprzyjemniejszych czynności, a efekt nie utrzymuje się na tyle długo, by motywować mnie do przeprowadzania tego żmudnego procesu regularnie. No i jeszcze specyficzny zapach podczas zabiegu. Działanie kremu oceniam na 4+, ale wolę inne metody depilacji.
Na przedostatnim miejscu ląduje krem Charmine Rose.
I tu niespodzianka: testował go mój mąż. Kiedy przeczytałam opis, że jest to krem do cery wrażliwej, nadreaktywnej i skłonnej do alergii jako żywo przed oczami stanął mi mój luby. Wręczyłam mu tubkę i nakazałam testować przez kilka dni. Ocena męża: krem dobry choć konsystencja nieco za lekka i krem nie radzi sobie na przykład z przesuszonymi okolicami nozdrzy. Poza tym okej. Choć prośba od męża była taka żebym nie pisała, że stosuje jakiekolwiek kremy, bo to przypał. Ups… 😉
Ostatnie miejsce z pudełka beGLOSSY przypada w udziale szamponowi Prosalon.
Od początku wiedziałam, że nie mogę się spodziewać cudów po szamponie, którego litr kosztuje niecałe dwadzieścia złotych. Poza tym jest to szampon z SLS w składzie, a takim szamponom mówię stanowcze nie! Zresztą pisałam o tym tu. Ale żeby się nie uprzedzać przetestowałam produkt. Włosy po umyciu spuszone, szorstkie i niedające się rozczesać. Generalnie jeden wielki minus.
Jestem ciekawa Waszych opinii na temat tego pudełka beGLOSSY. Który z kosmetyków okazał się Waszym numerem jeden?
Koniecznie muszę mieć szminkę w ołówku. Co prawda rzadko się maluje, ale usta szybko zjadam. Krem do depilacji dla mnie maskara. Nie poradził sobie z moimi włoskami, do tego to naprawdę czasochłonna robota. Mamusie nie maja tyle czasu 🙂