Mogłoby się wydawać, że na rynku kosmetycznym wymyślono już absolutnie wszystko. Że niewiele rzeczy jest nas jeszcze w stanie zaskoczyć. Też miałam takie wrażenie, zwłaszcza, że jeśli chodzi o nowinki kosmetyczne, to staram się być z nimi naprawdę na bieżąco. A jednak, jak to się mówi, człowiek uczy się całe życie. Bo czy wiecie, czym jest i jaką rolę pełni lotion, a po polsku emulsja do twarzy?
Po raz pierwszy zwróciłam uwagę na tego typu produkty w momencie rozpoczęcia nagrywania serii naszych filmów makijażowych, przy których współpracowaliśmy z różnymi make-up artystami. Praktycznie wszyscy, przygotowując moją skórę, nakładali na nią, jeszcze przed kremem, jakiś kosmetyk o bardzo płynnej konsystencji. Za każdym razem był to właśnie lotion. Zaczęłam się zastanawiać, który kosmetyk mam zastąpić tym konkretnym. A jeśli jednak nie zastępować, to czy moja skóra ma jeszcze wolne „moce przerobowe”, by wchłonąć kolejny preparat. 😉 Do tematu podeszłam niczym niewierny Tomasz i powiedziałam „sprawdzam”. No i sprawdziłam, i… przepadłam. Obawy okazały się płonne. Moja cera bardzo dobrze toleruje ten kolejny krok pielęgnacyjny! Dzięki niemu zachowuje się tak, jak gdyby emulsja do twarzy stała się katalizatorem przyspieszającym i wzmacniającym wchłanianie każdego kolejnego kosmetyku, który po nim zaaplikujemy. Ok, ale może od początku. 😉
Co to w ogóle jest emulsja do twarzy (lotion)?
Jest to formulacja, która przywędrowała do nas wraz z trendem pielęgnacji azjatyckiej. U Japonek bądź Koreanek jest to jeden z nastu kroków pielęgnacyjnych, który rządzi się zasadą, że po dokładnym oczyszczeniu i tonizowaniu skóry, nakładamy pielęgnację od najlżejszej do najcięższej. Gradacja ta dotyczy konsystencji produktu. W tej hierarchii emulsję nakładamy zaraz po toniku. Bo uwaga, co mega ważne, lotion to nie tonik! Wiem, wiem, konsystencja może mylić, ale za pomocą lotionu nie oczyszczamy skóry twarzy!
Cel stosowania
Główną rolą lotionu/emulsji ma być przede wszystkim bardzo dokładne nawilżenie skóry i przygotowanie jej na przyjęcie kolejnych porcji składników aktywnych, zawartych w kremach bądź serum, które będziemy aplikować na końcu. Te emulsje, które ja stosowałam, spełniały dokładnie taka rolę. Po tym, jak oklepałam twarz dłońmi zwilżonymi lotionem, miałam wrażenie, że moja skóra stała się bardziej sprężysta i wygładzona. Nabrała takiego zdrowego blasku. Analogia? Mnie przypomina trochę taką, w pełni nasączoną wodą, poduszeczkę. To pewnie dlatego, że produkty tego typu, w swoim składzie mają kwas hialuronowy albo inną substancję, która ma zdolność wiązania wody. Z tak przygotowaną skórą możemy przejść do następnych produktów pielęgnacyjnych.
Przykłady lotionów
O Nutritious Super-Pomegranate Radiant Energy Lotion Intense Moist, od którego zaczęła się moja przygoda z lotionami, nie będę się już za długo rozwodziła, bo pisałam Wam o nim tutaj (klik). W telegraficznym skrócie bardzo cenię go sobie za to, że w swoim składzie ma istną bombę antyoksydacyjną w postaci owoców granatu. Nie tylko mega nawilża, ale też chroni przed wolnymi rodnikami.
A może sfermentowane grzyby?
Gdybym miała wskazać na mojego drugiego faworyta, byłby to Origins Mega Mushroom Lotion (klik). Markę Origins bardzo cenię m.in. za to, że do produkcji swoich kosmetyków wynajduje rośliny o super-mocach. Odpowiednio je selekcjonuje i podaje w takiej formie, że to naprawdę działa. Grzyby, które występują w emulsji Mega Mushroom Lotion, zasłużyły sobie już na miano kultowych. A są to grzybki o tak wdzięcznych nazwach, jak sfermentowane grzyby Chaga, Reishi, maczużnik i czernidłak. Zresztą miano to noszą zupełnie zasłużenie. Ta sławna mieszanka grzybów Dr Weila ma bardzo silne działanie regenerujące, niwelujące podrażnienia, a nawet wzmacniające odporność naszej skóry. U mnie znakomicie sprawdza się w sezonie letnim, kiedy potrzebuję ukoić moją skórę podrażnioną np. słońcem. Ale również zimą będzie jak znalazł, kiedy z kolei zmienne warunki ciepło/zimno dadzą jej ostro w kość.
Polska odpowiedź?
Nasze polskie marki również jak najbardziej idą z duchem czasu i do swojej oferty wprowadzają esencję (marka polska, więc i nazewnictwo polskie 😊). myBEAUTYessence FLOWER BeautyPower (klik) to nowość w portfolio marki MIYA, ale już zdążyła sobie zaskarbić moje serce. Niejednokrotnie pisałam Wam, że ja uwielbiam tę różową serię za zapach róży! Przywołuje bardzo ciepłe wspomnienia najpyszniejszych pączków z różaną marmoladą. W składzie? Składniki mocno nawilżające, odżywiające i wygładzające skórę (peonia i hibiskus), woda termalna, która dostarcza minerałów, a jako bonus zawartość prowitaminy i witamin z grupy B ma za zadanie działać przeciwzmarszczkowo. Zwróćcie uwagę na aplikator w formie pompki. Jest to mega wygodne, bo rozpylam kilka “pompek” na twarz, a następnie lekko wklepuję opuszkami palców.
Lotiony można nakładać za pomocą wacików kosmetycznych nasączonych preparatem, ale ja nie jestem fanką tego typu rozwiązań. Zdecydowanie wolę po prostu własne palce – oprócz aspektu czysto ekonomicznego, mam również pewność, że żadna kropla emulsji się nie marnuje. A nadmiar? Pamiętajcie ZAWSZE o swojej szyi, a odwdzięczy się Wam za to, jak najdłużej nie zdradzając tajemnicy Waszego wieku. 😉 Jeszcze jedna sprawa, o której Wam nie wspomniałam – lotionu/esencji się nie zmywa.
A Wy znałyście taką formę kosmetyku pielęgnacyjnego?
super wpis:)