Jakie jest Twoje pierwsze skojarzenie jak słyszysz skądinąd modne sformułowanie „być eko”? W mojej głowie jawiły się od razu kosze w żółtym, zielonym i niebieskim kolorze. Do tego wielorazowa reklamówka. No i alarmujący podszept „gdzie Ty i eko? W małym mieszkaniu, z dwójką dzieci? To się nie może udać!” Aż na jednym z wyjazdów służbowych poznałam Kasię z bloga Ograniczam się (klik), która w bardzo wyważony i zdroworozsądkowy sposób podchodzi do tematu zero waste.
To co ja wyciągnęłam z rozmowy z nią to to, że bycie eko nie polega przede wszystkim na pozbywaniu się tego, co już mamy. Proces zaczyna się o dwa kroki wcześniej, czyli na powstrzymywaniu się przed zbędnym nabywaniem. Zresztą sami przeczytajcie o zasadzie 5R. Kto wie, może to będzie Wasz pierwszy krok do bycia zero albo chociaż less waste?
Jak to jest z tym „zero waste”? To kolejna moda, czy realna odpowiedź na potrzeby środowiska?
To ciekawe pytanie. Gdy się nad tym zastanawiam, jak to było 5-6 lat temu, czyli wtedy gdy po raz pierwszy dowiadywałam się o tej idei, traktowałam ją bardziej jako styl życia, zestaw wskazówek, który da odpowiedź na nurtującą mnie kwestie. Między innymi, jak poradzić sobie z odpadami, zanim one poradzą sobie z nami 😉 Wtedy poznałam zasadę 5R, czyli refuse – odmawiaj, reduce – ograniczaj, reuse – używaj ponownie, recycle – segreguj śmieci, odzyskuj z nich surowiec, rot – kompostuj to, co organiczne.
Było to jak czytelny drogowskaz, który wskazywał mi, jak ograniczyć ilość wytwarzanych przeze mnie śmieci do minimum. Chociaż traktowałam to jak swoisty eksperyment, ciekawostkę, chciałam spróbować i zobaczyć, czy tak, jak pokazują to amerykańskie blogerki, można i w Polsce. Dziś wiem, że gdy raz wejdzie się na drogę do zero waste, nie schodzi się z niej ot tak.
Czyli trochę staje się tzw. „stanem umysłu”?
„Zero waste” czy „less waste” to również moda. Daje nam poczucie przynależności do grupy osób, która dzieli z nami te same wartości. I bardzo dobrze, że tak się stało! Bardzo się cieszę, że idea ta weszła do powszechnej komunikacji o tym „jak żyć”. Im więcej my jako jednostki będziemy o tym mówić, tym większa szansa na wprowadzenie realnych zmian w skali makro.
Oczywiście mówię tu o pogłębionym zrozumieniu samej idei, a nie o ślepym kupowaniu niektórych gadżetów tylko dlatego, że ktoś dopisał do nich „zero waste” albo „eko”. To jest akurat totalne anty-zero waste!
Jak wygląda pierwszy krok w kierunku less waste? Od czego najłatwiej zacząć?
Wiele osób pisze mi, że zaczęło od zabierania ze sobą na zakupy własnej wielorazowej torby. I to jest dobry start! Ja od razu podpowiem, że jedna torba to czasem za mało. Sama często łapałam się na tym, że stojąc przy kasie w sklepie już widziałam, że do jednej szmacianki wszystkiego nie zmieszczę. Warto szacować ilość zakupów i brać z domu tyle toreb, by się po prostu wszystko pomieściło.
A Twój początek? Od czego zaczęłaś?
Dla mnie początek był trudny, bo sporo energii kosztowała mnie zmiana myślenia chociażby o wodzie z kranu jak o czymś bezpiecznym dla zdrowia. Okazuje się, że „kraniczanka” jest ok! Jest w 100% zdatna do picia i wybawia nas od kupowania zgrzewki wody źródlanej co tydzień. Dzięki temu nie dość, że oszczędzamy kasę, to nie wyrzucamy tyle plastiku.
Jak być zero waste na co dzień, mieszkając w dwupokojowym mieszkaniu w bloku?
Znasz to powiedzenie „rozmiar NIE ma znaczenia”? No to tutaj ma ono również zastosowanie 😉! Nieważne, czy mieszkasz w kawalerce, 2-pokojowym mieszkaniu czy ogromnym domu z ogrodem. Ideę zero waste można praktykować wszędzie. Pamiętajmy, że dwie pierwsze zasady z 5R to odmawiaj i ograniczaj. To one pomagają nam trzymać dyscyplinę w liczbie przedmiotów, którymi się otaczamy. Skłaniają do refleksji, czy na pewno musimy tyle kupować, a – co za tym idzie – tyle wyrzucać.
Zero waste sporo czerpie z minimalizmu, a nawet idzie kilka kroków dalej. Nie tylko miej mniej, ale też bądź uważna na to, jakiej jakości rzeczy kupujesz. Jaki ślad odcisną one na środowisku, czy możesz je naprawić, czy gdy się ich pozbędziesz, nadadzą się do recyklingu? To cała zmiana myślenia! A w mniejszych mieszkaniach pomoże odpowiedzieć zawczasu na pytanie: „co mam zrobić z tym nadmiarem rzeczy? Gdzie je poupychać?” Może właśnie nigdzie. Może warto je sprzedać lub oddać, by zrobić w swoim domu i w głowie przestrzeń.
Podpowiedz proszę proste pro-tipy, które przybliżą nas do dbania o środowisko.
Własna torba (lub torby) na zakupy, kranówka zamiast wody butelkowanej, ale również… rezygnacja z kawy z jednorazowych kubeczkach na rzecz własnego termosu. Na każdy wyjazd biorę ze sobą termosik na kawę, żeby mieć w co ją kupić na wynos.
Co więcej? Zawsze noszę przy sobie wielorazowe woreczki na zakupy, których używam zamiast foliówek na owoce, warzywa, pieczywo i inne produkty. Sery, wędliny czy ryby kupuję do własnych pojemników – taki „lunchbox” to jest świetny zamiennik dla jednorazowych opakowań.
Jednak dbanie o środowisko to nie tylko śmieci. To swoisty mindset, w którym staramy się nie marnować surowców, takich jak woda, powietrze, gleba, itp. Gdy bierzemy prysznic zamiast kąpieli, używamy 2 razy mniej wody! Gdy wybieramy tramwaj zamiast samochodu, zmniejszamy emisje gazów cieplarnianych do atmosfery. Jeśli zamiast pójść na zakupy do sieciówki wybierzemy second hand, oszczędzamy setki litrów wody i kilogramy CO2, które są niezbędne do wyprodukowania nowych ubrań. Warto myśleć o takich rzeczach, bo one często niewiele nas kosztują, a środowisku zapewniają olbrzymią ulgę.
No dobra, a zero waste a dzieci? Czy to ma prawo się udać 😉?
To zależy (śmiech)! Zależy od tego, jaki mamy cel i ambicję. Dla mnie ważniejszy jest komfort życia w rodzinie i słuchanie siebie nawzajem niż ślepe przestrzeganie idei. Opowiem może na moim przykładzie. Mój Janek i Ada od najmłodszych lat (bo teraz mają 8 i 6) obserwują rodzinne poczynania z ograniczaniem odpadów i eko lifestylem. Nasze życie nie jest pełne wyrzeczeń i jakieś bardzo trudne, ale jest trochę inne od standardowego pod kątem tego, co i jak kupujemy. Często rozmawiamy o tym, jaki wpływ ma człowiek na planetę i co można robić inaczej, by wszystkim żyło się lepiej. Wszystkim – mam na myśli zarówno ludziom, jak i innym mieszkańcom Ziemi.
Dzieci to świetnie rozumieją. Janek ma nawet zapędy, by z własnej woli zrezygnować z jedzenia mięsa, bo to szkodzi światu.Czasem jest też tak, że na tym idealnym obrazku pojawiają się rysy. Dzieje się to zazwyczaj wtedy, gdy dzieci chcąc przynależeć do swojej grupy rówieśniczej proszą o kupno czegoś, z czym ja ideowo się nie zgadzam. Kiedyś miałam dylematy moralne z tym związane. Dziś już wiem, że czasem warto odpuścić. Robimy z mężem co możemy, by nasze dzieci wyrosły na osoby mądre i odpowiedziane za swoje czyny. Nie zawsze możemy mieć na nie wpływ i wymagać życia według naszych standardów. Mam jednak nadzieję, że to co teraz robimy, o czym rozmawiamy, zostanie w nich na dłużej.
A jak to jest z mitami wokół bycia eko? Największa bzdura jaką usłyszałaś o zero waste?
„Jak chcesz być zero waste to najlepiej skończ ze sobą – bo w końcu to ty generujesz śmieci i psujesz klimat”. Przyznasz, że to brzmi wręcz groteskowo! A to jest poważny temat. Nie możemy myśleć o ludziach jako negatywnych bohaterach tego świata i jako rozwiązanie proponować terminację ludzkości po to, by go uratować. Tak, niszczymy planetę na wielu płaszczyznach. I tak, często zawłaszczamy sobie jej mienie nie bacząc na konsekwencje.
Ale jesteśmy myślącymi stworzeniami, pełnymi wrażliwości i twórczych pomysłów. Dajmy żyć innym, ale też i sobie! Pomyślmy szerzej, co zrobić, by wszystkim żyło się lepiej – nie musimy uciekać się do popełniania zbiorowego harakiri. Tylko tu potrzebna jest nam świadomość i konsekwencja – w dokonywaniu codziennych wyborów konsumenckich, ale i politycznych.
Jak brzmiało najdziwniejsze pytanie o zero waste?
„Czy podcieram sobie pupę wielorazowym ręcznikiem” 😀 Nie, używam papieru toaletowego z recyklingu. Choć to pytanie z czasem wcale nie wydaje mi się tak dziwne czy skrajne. Są przecież miejsca na świecie, w których zamiast podcierania używa się bidetu, a ręcznikiem osusza się ciało. Więc… czemu nie?
Skąd u Ciebie pojawiła przygoda z zero waste?
Wszystko zaczęło się od tego, gdy pewnego dnia uświadomiłam sobie, że otaczam się tyloma rzeczami, których potem nie używam! Lubiłam kupować, nie przeczę. Wolny czas spędzałam w galeriach handlowych, wydając ciężko zarobione pieniądze na ubrania, które potem ładnie wyglądały w mojej szafie. Półka z kosmetykami uginała się od mydełek, kremów i toników, obiecujących, że moja buzia zyska blask i odmłodnieje. A jednego dnia jakby zapaliła się nad moją głową żarówka ostrzegawcza z napisem: STOP. Masz już dość! I co Ci to daje?
Tak serio, to czułam ogromny ciężar przymusu kupowania, nadążania za trendami. Postanowiłam się z tego wyzwolić i zacząć świadomie ograniczać! Wtedy, te 6 lat temu, zaczęłam pisać bloga właśnie o nazwie Ograniczam Się. Wyrzuciłam z domu 9 worków pełnych ubrań, ale też zaczęłam się zastanawiać, co dalej z tymi niepotrzebnymi rzeczami się stanie. Pojawił się temat mojej odpowiedzialności środowiskowej za raz kupione, a potem niechciane rzeczy. I tak zaczęłam mój eksperyment zero waste, żeby poznać ciąg dalszy życia moich śmieci.
Ok, a powiedz co sądzisz o freeganizmie? Czy to antykonsumpcyjny manifest znudzonych kapitalistów?
Freeganizm to sposób żywienia się za darmo, najczęściej jedzeniem pozyskiwanym z tzw. skipów, czyli przeglądania kontenerów na odpady pod marketami. Niektórzy myślą, że to po prostu grzebanie w śmietnikach, które uwłacza ludziom. Ja myślę, że to jedna z opcji ratowania jedzenia, które czasem z błahych powodów jest wyrzucane ze sklepowych półek. Na przykład, banany mają kilka brązowych plamek, albo butelka z napojem zgubiła etykietę.
Widziałam wiele łupów z takich skipów, które wyglądały jak mega drogie zakupy pełne egzotycznych produktów. Serio! Te owoce i warzywa przepływają do nas setki a nawet tysiące kilometrów, a potem lądują w koszu. Dla mnie to ogromne marnotrawstwo i cieszę się, że są ludzie, którzy takim ratowaniem się zajmują. Sama chętnie wybiorę się kiedyś na skipowanie.
Pranie w orzechach, wielorazowe pieluchy, a może bidet zamiast papieru toaletowego – co Twoim subiektywnym zdaniem jest już „too much”?
Too much jest wtedy, gdy to czujesz. Dla jednej osoby to będzie branie do sklepu własnego pojemnika, bo to wykracza poza jej granice komfortu. Dla innej pudełko nie będzie problemem, ale sprzątanie octem i sodą – już tak. Moje granice komfortu są bardzo elastyczne. Z łatwością przeszłam na wielorazową higienę intymną i w moim przypadku kubeczek menstruacyjny jest odkryciem ostatniej dekady. Średnio się polubiłam z pieluchami wielorazowymi, ale to dlatego, że mojej córeczce tak się one podobały, że nie chciała z nich zrezygnować 🙂
Z bidetu zamiast papieru chętnie bym korzystała, gdybym miała miejsce w łazience na taki nowy sprzęt. Nie oceniam innych według moich kryteriów elastyczności. Każdy jest inny i jest w innej sytuacji życiowej. Mamy również inne przyzwyczajenia. Ważne jest wprowadzanie zmian krok po kroku. Przede wszystkim by się nie zniechęcić.
Granica pomiędzy troską o środowisko, a ortodoksyjną filozofią – czyli jak nie przegiąć?
Niestety widzę, że zbyt często przeginamy i oceniamy innych naszą miarą. Ostatnio obserwuję bardzo zły trend na grupach na Facebooku, które z założenia powinny być grupami wsparcia. Dzieje się jednak zupełnie inaczej -obserwujemy swoistą przepychankę i licytację kto jest bardziej eko. Pojawiają się wyzwiska, słowne zniewagi, a koniec jest taki, że te osoby, dla których ważna jest wspierająca społeczność czują się wyobcowane i jeszcze bardziej zagubione. Takiej ortodoksji mówię NIE.
Dlatego założyłam Klub Ograniczam Się. To bezpieczne i bardziej kameralne w zamyśle miejsce pełne dobrej energii, przyjaznej atmosfery i eksperckiej wiedzy, którą często tak ciężko nam znaleźć. Tu (klik) znajdziecie więcej info na ten temat
Tak na zakończenie podaj proszę jeden argument, który przekona do zero waste nieprzekonanych?
Finanse! Nic innego tak nie działa na motywację, jak fakt, że dzięki zero waste możemy nieźle oszczędzić! Zasady ograniczania się i odmawiania już na wstępie mówią nam, żebyśmy kupowali mniej, ale świadomie te rzeczy, których potrzebujemy. A reuse, czyli używaj ponownie, skłania nas do naprawiania tego, co być może żyjąc „szybko” wyrzucilibyśmy na śmietnik. Oszczędności z tego mogą być naprawdę spore! Sam fakt, że w zeszłym roku w ogóle nie kupiłam jednorazowych środków higienicznych, bo używam kubeczka, pozwolił mi oszczędzić jakieś 250 zł w skali roku. To ma realne przełożenie na stan konta, jak również środowiska.