Doskonale pamiętam, jak pierwszy raz lecąc samolotem, zdziwiła mnie instrukcja, żeby w razie spadku ciśnienia w kabinie, maski tlenowe wpierw założyć sobie, a dopiero później dziecku. No bo jak to tak? Przecież w pierwszym odruchu chcemy ratować to, co mamy najcenniejszego, czyli nasze dzieci. Dopiero po chwili przyszła refleksja, że jeśli będziemy niedotlenieni, to nie pomożemy i nie zapewnimy bezpieczeństwa ani sobie, a już tym bardziej dziecku. Prawda, że logiczne? Dlaczego więc zdecydowana większość matek zapomina o tej prawidłowości w czasie podróży przez macierzyństwo?
Ty egoistko!
To chyba najgorsze słowa, jakie matka mogłaby usłyszeć w kontekście wychowania dzieci. Nie raz słyszałam te słowa wymierzone w moją stronę i mimo grubej skóry jaką nabyłam przez ostatnie kilka lat bycia mamą, to w dalszym ciągu potrafi mnie to zaboleć. Przecież synonimem słowa „matka” powinien być „altruizm”.
Zapewne większość z nas zna w swoim otoczeniu kobietę, o której mówi się, że „poświęciła się wychowaniu dzieci”. Poświęciła, czyli zapomniała o swoich potrzebach, pragnieniach czy marzeniach. Wyrzekła się siebie. Czy naprawdę rodząc dzieci wstępujemy na drogę martyrologii? Obraz jakiej kobiety staje wam teraz przed oczami? Bo mnie smutnej, zgarbionej pod brzemieniem odpowiedzialności. Brzemieniem, który sama sobie wrzuciła na barki.
Zdrowy egoizm
Słowo egoizm ma zdecydowanie pejoratywny wydźwięk. Egoista to osoba skupiona na sobie, znieczulona na innych. Za wszelką cenę dążąca do zaspokojenia własnych potrzeb. W najgorszym wypadku jest niczym pasożyt żerujący na innych. Czy egoizm może być zdrowy? Brzmi jak zlepek dwóch wykluczających się znaczeń pojęciowych. Jednak według Josefa Kirschnera, autora książki „Biblia egoistów. Od stanu zależności do pełnej wolności”, zdrowy egoizm to nie tylko wymysł czy fanaberia. To wręcz warunek konieczny do tego, by zachować równowagę psychiczną.
Najgorsza matka pod słońcem
Ostatnio pewna bliska mi osoba, matka 6-letniego chłopca powiedziała, że cały czas czuje się winna. To poczucie drepcze krok w krok za nią, kiedy 3 razy w tygodniu idzie na godzinę pobiegać ze słuchawkami w uszach. W tym czasie jej dzieckiem opiekuje się jej siostra. Koleżanka niedawno rozstała się ze swoim partnerem, ojcem dziecka, co dodatkowo potęguję poczucie winy! Bo jak to tak, nie dość, że pozbawiła dziecko ojca, to jeszcze porzuca je na te kilka godzin, by oddać się swojej olbrzymiej pasji – bieganiu. Co o niej musi sobie myśleć jej siostra? Na pewno, że jest straszną egoistką! Przecież powinna po pracy od razu gnać do domu, by przez resztę dnia czuwać nad swoją latoroślą. A bieganie? To jakaś fanaberia! Spokojnie mogłaby bez tego żyć.
Masz prawo
Koleżanka pomimo tych myśli co drugi dzień zakłada buty biegowe i gna przed siebie. Wykonuje pracę nie tylko nad swoim ciałem, ale przede wszystkim nad swoją psychiką. Dostrzega swoją potrzebę spędzenia tych kilku godzin sama ze sobą. Daje sobie do tego prawo. Na tym właśnie polega zdrowy egoizm. Na wsłuchaniu się w siebie, zadaniu sobie pytania, czego ja chcę, co jest dla mnie ważne. To taka chwila refleksji i medytacji nad sobą. Dostrzeżenie potrzeb i daniu im prawo do tego, żeby były. Dzięki bieganiu koleżanka znajduje balans i równowagę. Wytupuje w ziemię swoje frustracje i złość. Po tej godzinie wraca uśmiechnięta do synka, gotowa na codzienność.
Proszę, przepraszam, dziękuję.
Elementem zdrowego egoizmu jest również umiejętność proszenia o pomoc. Zastanówcie się, kiedy ostatnio powiedzieliście „proszę, pomóż mi?”? Niestety wciąż pokutuje mit, że zwracając się o pomoc pokazujemy, że jesteśmy słabsi. Sami stawiamy się w uległej pozycji. To m.in. pokłosie tzw. rodzin nuklearnych, czyli żyjących w systemie najczęściej 2+1 lub 2+2, gdzie pod jednym dachem mieszkają tylko rodzice z dziećmi. Taka jednostka musi być samowystarczalna, musi sama o siebie zadbać. Inaczej było jeszcze kilkadziesiąt lat temu, gdy mieliśmy do czynienia ze wzorcem rodzin wielopokoleniowych. Gdy pod jednym dachem mieszkali dziadkowie, rodzeństwo, ciotki i inni członkowie rodziny, opieka i odpowiedzialność były rozproszone. Wszyscy wszystkim pomagali. W tej kwestii było zdecydowanie łatwiej niż dziś.
Moja koleżanka dopiero po rozstaniu nauczyła się prosić o pomoc. Musiała się przełamać, choć początki nie były łatwe. Jakież było jej zdziwienie, gdy okazało się, że wokół niej jest mnóstwo życzliwych ludzi, którzy z chęcią tej pomocy udzielą. Siostra posiedzi z synkiem, szefowa spojrzy przychylniejszym okiem na wcześniejsze wychodzenie z pracy, żeby mogła zdążyć do przedszkola odebrać chłopca. Powiecie, że ma dziewczyna szczęście. Może i tak. A może to nie fart, a jasne komunikowanie swoich potrzeb. Sama często łapałam się na tym, że oczekiwałam od innych, żeby domyślali się, czego mi w danej chwili było trzeba. Gdy tego „czegoś” nie dostawałam, byłam zła, bo przecież, gdyby im zależało, to by się domyślili. Dziś wiem, że taki wzorzec jest przejawem, nomen omen, egoizmu (jego ciemniejszej strony) i przesadnym skupianiu się na „ja”. Komunikacja to podstawa i klucz do łatwiejszego życia.
Modelowanie emocji
Wielokrotnie pisałam o tym, że nie ma złych emocji. Tak samo jak nie ma dobrych. Są za to te, które nas niosą i nakręcają do działania i te, które są trudne, które musimy przepracować. I jedne i drugie są niezbędne do naszego rozwoju. Każda, nawet najtrudniejsza sytuacja jest po coś. Ma nas czegoś nauczyć. Inną kwestią jest to, że często nie sama sytuacja wzbudziła w nas emocje, a nasza interpretacja tej sytuacji. Według psychologa Rosenberga za każdą taką interpretacją stoi jakaś nasz potrzeba. Często niezaspokojona, niezrealizowana czy zepchnięta na szary koniec listy. I tu wracamy do punktu wyjścia, czyli do takiego uważnego przyjrzeniu się sobie i swoim potrzebom.
Czarny PR asertywności
Dostrzeżenie własnych potrzeb, zaakceptowanie i umiejętność ich klarownego sygnalizowania ma nawet swoją definicję – asertywność. Mam wrażenie, że pojęcie to przysporzyło sobie odrobinę czarnego PR-u, jako stanowcze mówienie „nie”, bez względu na okoliczność. Takie „nie” z przytupem. A tymczasem dobrze rozumiana asertywność to proces samoświadomości, samoakceptacji i brania odpowiedzialności za swoje życie.
Sama miałam przez wiele lat problem z asertywnością i do dziś trudno jest mi wykazać się nią wobec niektórych osób. Za to wobec Janka nie mam z tym problemów. 😉 Odkąd będąc mamą wypracowałam sobie nawyk myślenia czasami wyłącznie o sobie i jasnego komunikowania w sytuacjach, kiedy potrzebuję pomocy żyje mi się lżej i jestem szczęśliwsza.
Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz
Jak sami się o siebie nie zatroszczymy, nie weźmiemy steru odpowiedzialności za nasze życie we własne ręce, to nikt za nas tego nie zrobi. Taka wewnątrzsterowność sprawia, że znikają nam z horyzontów myślowych wszystkie myśli, typu „a gdyby ona wtedy mi pomogła, to by mi było łatwiej”.
Jeśli potrzebujesz pomocy, poproś o nią. Jeśli chcesz się rozwijać, realizować swoje pasje, rób to. Nie usprawiedliwiaj się dzieckiem, pracą czy innymi „przeciwnościami”. Jeśli naprawdę czegoś pragniesz, to znajdziesz sposób jak wszystko sobie poukładać, żeby móc osiągnąć swój cel. Znam mamy 4 dzieci, które prowadzą własne biznesy i spełniają się na wszystkich życiowych płaszczyznach mając przy tym czas na zapytanie siebie: czego chcę od życia?
Warto o tym pamiętać, bo tylko wtedy jesteśmy w stanie dobrze się o innych zatroszczyć, jeśli zatroszczymy się sami o siebie. To tak, jak z tą maską tlenową w samolocie.
Koniecznie przeczytajcie też mój wcześniejszy artykuł (klik) dotyczący tego jak po porodzie, jesteśmy traktowane już tylko w kategorii matek, a nie kobiet.