W Boże Narodzenie jest znacznie łatwiej. Mamy choinkę, przychodzi Mikołaj, w dłoni dzierżymy opłatek, za oknem wypatrujemy pierwszej gwiazdki, a na stole ląduje 12 tradycyjnych potraw. O magię świąt nie trudno. A co z Wielkanocą? Im jestem starsza, tym trudniej jest mi odnaleźć w tym święcie magię. Na szczęście odkąd są z nami dzieciaki, sami dokładamy wszelkich starań, by dodać temu wiosennemu czasowi nieco wyjątkowości. Robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby ten czas naprawdę był magiczny. Zebraliśmy więc nasze wszystkie rodzinne tradycje, które sprawiają, że Wielkanoc jest u nas naprawdę bardzo wyjątkowa.
Ubieranie wielkanocnego drzewka
To zwyczaj z mojego domu. Tato kilka dni przed Wielkanocą szedł do lasu i ścinał gałązki brzozy, które w lany poniedziałek miały jeszcze jedno zastosowanie, ale o tym za chwilę. Mama wstawiała je do największego wazonu, a one przez kilka kolejnych dni miały czas, żeby uwolnić zielone listki. W Wielką Sobotę, wspólnie z bratem, ubieraliśmy gałązki w wielkanocne ozdoby. Część z nich robiliśmy sami, część z nich była kupiona, a część z nich była udekorowana słodkościami, których wieszanie w tamtym czasie było dla nas ćwiczeniem silnej woli. Do dziś jest tak, że niezależnie od tego, czy spędzamy święta w Warszawie, czy na Mazurach, ubieramy gałązki wielkanocne. Mama zachowała nasze ozdoby z dzieciństwa. A o świeżą dostawę słodkości na gałązki dbam ja.
Baranek z masła
Moja Babcia Kazia miała taką starą, drewnianą formę w kształcie baranka. Forma była tak stara, że prawie czarna. Pamiętam, że wszystkie ciocie ustawiały się w kolejce żeby tę formę przed świętami wypożyczyć. Baranek z masła był na naszym świątecznym stole obowiązkowy. Bez niego nie byłoby Świąt. Babci już nie ma, a w jej rodzinnym domu baranek dumnie stoi na stole każdego roku. Czułam się naprawdę wyjątkowo, kiedy babcia pozwalała mi doczepić oczy z ziarenek pieprzu, a usta robiłyśmy z listka bukszpanu. W domu u moich rodziców baranka nie ma, ale w tym roku się to zmieni, bo udało mi się taką foremkę znaleźć w sklepie internetowym. Jak tylko wyrzeźbię baranka to na pewno się nim pochwalę.
Stary dom na zakręcie
W naszej mazurskiej parafii święcenie pokarmów w Wielką Sobotę odbywa się nie w kościele, a w prywatnych domach w każdej z okolicznych wsi. Ten zwyczaj jest pozostałością po dawnych czasach, kiedy to mało kto miał samochód, żeby dotrzeć do kościoła z koszykiem. Koszyki też były znacznie cięższe i większe, no i chodziło też o utrzymanie świeżości pokarmów. Do dziś zdarzają się kosze wielkanocne rodzin wielopokoleniowych, w których ląduje wielki bochen chleba, 20 pięknie pokolorowanych jajek i dwa kilo kiełbasy. Stąd tradycja na zapraszanie proboszcza do wybranego domu, gdzie o konkretnej godzinie schodzą się wszyscy mieszkańcy wioski. U nas zawsze święcenie pokarmów odbywa się w starym domu, z czerwonej cegły, który stoi na zakręcie. Już samo przebywanie w nim jest niezwykłym doświadczeniem, bo wewnątrz czas zatrzymał się kilka dekad temu. Stara meblościanka pokryta politurą, wersalka przykryta kocem i monidła na ścianach. Wnętrze tego domu przypomina mi dom rodzinny mojej mamy, który kilka lat temu został zburzony. Każda wizyta w nim jest dla mnie jasnym sygnałem: Święta tuż, tuż!
Gdzie jesteś zajączku?
Ta tradycja jest pewnie obecna również w Waszych domach. I tu małe zaskoczenie, bo u mnie ten zwyczaj jeszcze kilka lat temu nie był znany. U mnie zajączek po prostu przynosił prezenty – najczęściej były to słodycze. W świąteczną niedziele prezent od zająca czekał na mnie i na brata na parapecie, w pokoju stołowym. Ale u Janka było inaczej. U niego słodkości trzeba było znaleźć w ogrodzie. Jego mama pod krzaczkami, większymi liśćmi lub w niższych dziuplach ukrywała czekoladowe zajączki i jajka z czekolady. Ta tradycja jest przez nas podtrzymywana do dziś. Babcia Tereska i Dziadek Józek mają ogromny ogród z całą masą zakamarków, dlatego w zeszłym roku poszukiwania trwały prawie godzinę. Tradycją stało się też to, że od kilku lat obiektem wszelkich poszukiwań, można wręcz powiedzieć Świętym Graalem świąt jest Złoty Zajączek Lindt. Smak jego czekolady już na zawsze będzie mi się kojarzył z Wielkanocą. Moim chłopakom pewnie też. Ten największy rozmiar zajączka jest zawsze najtrudniejszym egzemplarzem do znalezienia. Później dzielimy się nim przy świątecznej kawie, a chłopaki podliczają swoje łupy.
Bitwa na jajka
To również zwyczaj ze strony Janka. U mnie po prostu dzieliliśmy się święconką, a u Janka było jeszcze coś takiego, jak bitwa na jajka. Każdy z domowników brał ugotowane, pomalowane jajko i zderzał się nim z innym domownikiem. Odpadał ten, którego jajko pękło. I tak domownicy zderzali się jajkami do momentu, gdy zostawał wyłącznie jeden zwycięzca z całym, niestłuczonym jajkiem. Ten zwyczaj od pewnego czasu gości również w naszym domu.
Dyngus, dyngus po dyngusie…
Większość Świąt Wielkanocnych mojego dzieciństwa spędzałam w stronach rodzinnych mojego Taty, czyli w województwie kujawsko – pomorskim. Tam zwyczaje wielkanocne są nieco inne, niż na Mazurach. Na przykład w Poniedziałek Wielkanocny tylko chłopcy mogą oblewać wodą dziewczęta. W przeciwnym razie taka panna, która oblewa wodą kawalerów skazuje się na staropanieństwo. Również samo oblewanie wodą wygląda inaczej. Skoro świt chłopcy chodząc od drzwi do drzwi recytują wiersz:
„Dyngus, dyngus po dyngusie,
leży placek na obrusie,
pani kraje, pan rozdaje,
proszę o jedno święcone jaje,
a jak nie jedno, to o sześć
żeby w tym domu było co jeść!”
Jeśli głowa rodziny zgadza się, by wpuścić delikwentów, wówczas ci mają przyzwolenie na oblanie jeszcze zalegających w łóżku panien. Dodatkową „atrakcją”, prócz oblewania wodą, jest też smaganie nóg panien wcześniej wspomnianymi gałązkami brzozy. Oczywiście nikt nikogo nie krzywdzi, bo wszystko to dziś ma wymiar wyłącznie symboliczny.
Odkąd mam dzieci widzę, jak na dłoni, jak ogromny obowiązek spoczywa na nas rodzicach w kwestii budowania magii świąt i kultywowania tradycji. Czerpię z tego ogromną satysfakcję, kiedy Miecio pyta mnie za ile dni będziemy szukać zajączka w ogrodzie, bo to oznacza, że moje starania nie idą na marne.
Jeśli i Wy, podobnie jak Miecio, jesteście w gorącej wodzie kąpani, to mam dla Was niespodziankę. Od dziś (od północy) macie 24h na to, aby policzyć wszystkie Złote Zajączki Lindt, które znajdują się na poniższym zdjęciu z Mieciem i Zyziem . Tylko bądźcie czujni, bo jeden Złoty Zajączek Lindt sprytnie schował się w zaroślach. Wasze propozycje z liczbą Złotych Zajączków Lindt możecie zgłaszać na stronie konkursowej Lindt (klik) . Do wygrania mega słodkie niespodzianki od Lindt.
A myślałam że nie znacie tej zabawy tzn. Bitwa na jajka. Mało kto zna tą zabawę. A tak już przy okazji: Pragnę zlożyć Wam najserdeczniejsze życzenia z okazji zbliżających się Świąt Wielkiej Nocy, smacznego jajka oraz mokrego dyngusa. Życzenia proszę przekazać również Dziadkom a Mieciowi i Zyziowi super zabaw z jajkami i zajączkami. Pozdrawiam