Tak pięknie potrafimy się cieszyć, gdy rodzą się ludzie wokół nas, a kompletnie nie umiemy się zachować, gdy ludzie wokół nas odchodzą. Śmierć bliskiej osoby jest bolesna. Zupełnie jakbyśmy nie zdawali sobie sprawy z tego, że skoro czyjeś życie się pojawiło, to kiedyś zniknie, zgaśnie. Perfidnie wykorzystujemy ten piękny i wzniosły moment odejścia do skupienia uwagi na sobie. Na swoim pseudo zaangażowaniu. Na swoim bólu, cierpieniu. Pół biedy, gdy ktoś umiera w klasyczny sposób. Jak komuś urywa głowę trudno dyskutować z przeznaczeniem.
Gdy jednak sprawa robi się nieco bardziej złożona, wielu z nas dostaje kociokwiku. Tak łatwo o to, szczególnie teraz, w dobie globalnej sieci Internet. Nietrudno rzucić niesprawiedliwe oskarżenie zamiast pochylić się nad przypadkiem, dogłębnie go zrozumieć i się z nim pogodzić, oddając przy tym należny szacunek cierpiącemu. Oto naszymi mózgami próbuje zawładnąć niebezpieczna mieszkanka kłamstw, insynuacji, bezpodstawnych oskarżeń, braku wiedzy, skrajnej głupoty pomieszanej ze szczerą chęcią pomocy, oddaniem sprawie, współczuciem i okraszonej niestety bardzo często nutą fanatyzmu i religii. Boicie się terrorystów, globalnego ocieplenia, uchodźców? Ja się boję głupich ludzi.
Tani poklask
Pewnie mi nie uwierzycie, ale niechętnie piszę te słowa. Nie lubię zbijać kapitału lajków, szerów i wejść na stronę na czyjejś tragedii, dlatego postaram się oprzeć ten wpis przede wszystkim na własnych doświadczeniach związanych z umieraniem. Od kilku dni pewna część z Was próbuje na nas wywrzeć presję wypowiedzenia się i nagłośnienia sprawy małego Brytyjczyka, któremu nieznana i tajemnicza choroba zniszczyła doszczętnie 70% tkanki mózgowej. Lekarze postanowili odłączyć go od aparatury podtrzymującej życie i zapewnić mu godną śmierć, co spotkało się z protestem rodziców. Ci nagłośnili sprawę oskarżając szpital i lekarzy o próbę zabicia ich dziecka, próbę ukrycia eksperymentów medycznych, którym dziecko zostało rzekomo poddane, niewłaściwą opiekę i tak dalej.
Niestety tłum rządny emocji chętnie podchwycił trudną do przyjęcia nawet dla średnio wykształconego człowieka retorykę rodziców i sprawa, a właściwie akcja niczym śnieżna kula zaczęła nabierać sporych rozmiarów. Szczególnie, że w cyniczny sposób, pod płaszczykiem solidarności z ciężko chorym malcem i jego rodzicami sprawę zaczęli nagłaśniać ludzie mediów i celebryci. Przede wszystkim dla taniego poklasku.
Godne pożegnanie
Umieranie to prosta sprawa dla umierającego i niezwykle trudna dla jego bliskich. Śmierć bliskiej osoby boli jak diabli. Kilka razy miałem okazję obserwować moich najbliższych, których życie gasło w oczach. Pamiętam wiele ich ostatnich momentów. Takich moich ostatnich wspomnień z nimi. Ostatnich wspólnych chwil śmiechu, zadumy, jakiś prostych czynności, czy zwyczajnego czuwania przy sobie, bliskości. Kiedyś myślałem, podobnie jak myśli wielu, że się nie spodziewali, że za chwilę ich nie będzie, że odejdą, umrą. Tymczasem po latach myślę, że ci, którym świadomość na to pozwoliła, zdawali sobie doskonale sprawę z nieuchronności tego, co ich spotka. Odchodzili zawsze godnie. Wzniośle. To było coś niezwykłego. Skąd brali siłę na tę najtrudniejszą drogę w swoim życiu? Nie wiem. Ale też kiedyś będę musiał się na to zdobyć. I każdy z Was również.
Nawet nie wiecie jak dobrze się czuję z tym, że mogłem to przeżyć, że mogłem przy tym być, tego doświadczyć. Towarzyszyć komuś w jego ostatnich chwilach. Śmierć bliskiej osoby, może czegoś nauczyć. To niezwykle wewnętrznie wzbogaca, o ile umiesz to wykorzystać. Pozwala zrozumieć na czym polega niezwykła energia życia i duszy oraz siła z jaką oddziaływuje ktoś, kogo z nami już nie ma. A mimo to jego myśl, jego czyny i ich efekty, wreszcie jego duch mogą być nadal z nami.
Bolesne przeżycie – śmierć bliskiej osoby.
Pamiętam jak na pogrzebie mojej Mamy, po zakończeniu, ale jeszcze przy mogile zapadła cisza. Skrzypek odegrał swoje. To był chyba Grechuta „Dni, których nie znamy” także rzewnie. Skończył i zapadła cisza. Wszyscy na mnie. Najbliżsi nerwowo zaczęli mnie szturchać – „No weź co powiedz”. A co ja miałem powiedzieć? Że właśnie żegnam w piękny sierpniowy dzień najlepszego przyjaciela? Ukochaną Mamę? Jedyną osobę, która się w moim życiu mną opiekowała, naprawdę mnie kochała i przychylała każdego dnia nieba? Wierzyła bezgranicznie we mnie, umartwiała się i podejmowała niezwykły trud wychowania poświęcając w 100% dla mnie całe swoje ostatnie 25 lat życia? No mogłem to powiedzieć, bo przecież to była prawda.
Zapłakana rodzina i przyjaciele z pewnością przyjęliby z entuzjazmem te wzniosłe słowa pełne samolubnego umartwienia. Ale ja powiedziałem coś innego. Coś, o czym pamiętam każdego dnia, gdy wstaję rano i gdy kładę się spać. Brzmi tanio, ale tak jest. Powiedziałem, że będę kontynuował jej dzieło i przekazywał jej myśl dalej. Ludzie popatrzyli na siebie myśląc pewnie, że z tego smutku i żalu coś bredzę, ale gdy dziś rano obudziłem się obok Marty, mały Zyzio złapał mnie za policzki, a chwilę później ze swojego pokoju przyczłapał do nas nieco większy Miecio z pytaniem, czy może oglądać baję pomyślałem, że, jak to się teraz mówi w marketingu, dowiozłem.
Będę to kontynuował
Dziełem mojej Mamy i jej myślą byłem ja i moje szczęście oraz powodzenie w życiu. Starając się przez ostatnie dziesięć lat, walcząc o swoje szczęście, pilnując siebie i swojej dość dynamicznej natury, niczego nie spierdoliłem, a wiele zbudowałem. I wiecie co? Jest tylko jedna rzecz, której tak po plebejsku żałuję. To jest samolubne, ale kto nie lubi być doceniony i pochwalony. Żałuję, że Mama tego nie widzi. To jest ta ogromna wada bycia człowiekiem niewierzącym. Ale widzą to inni, a tym samym dobra pamięć o mojej Mamie jest niezagrożona.
Podli i samolubni
Zawsze powtarzam, że są dwa wzniosłe momenty w życiu człowieka. To poród i śmierć. O ile wspaniale patrzeć na szczęście ludzi cieszących się z narodzin dziecka, bo z tymi emocjami większość z nich wspaniale sobie radzi, o tyle przykro niekiedy patrzeć na to, jak ludzie niegodnie zachowują się w związku z czyimś odejściem. Tak często podciągane są pod to górnolotne hasła: „nie pozwólmy mu odejść”, „będziemy walczyć do końca” i tak dalej. Nie na tym polega szacunek do człowieka i godna śmierć. Jesteśmy w tym niezwykle podli i samolubni. Wyobrażacie sobie powstrzymywanie prawidłowej ciąży od porodu, bo rodzice chcą jeszcze pobyć sami? To teraz wyobraźcie sobie to samo tylko w drugą stronę. Sztuczne podtrzymywanie kogoś przy życiu tylko po to, żeby jego bliscy mogli sobie z nim jeszcze pobyć.
Dzisiejsza medycyna jest niezwykła. Z jednej strony oferuje tak wiele, jak niemal nieskończone podtrzymywanie funkcji życiowych u pacjentów, którzy już dawno powinni umrzeć, z drugiej strony wszyscy ciągle mamy katar, a głowa nas boli gdy zbyt wiele wypijemy.
Śmiech przez łzy
Moja Mama chorowała na raka 10 lat. Gdy miałem 15 lat i przypominałem zagubione i nieopierzone pacholęcie zachorowała na raka piersi. Przyjęła chemię. Nie będę się w to zagłębiał, ale ta chemia dała jej kredyt dodatkowych 10 lat życia. To był 1998 rok. Teraz nie jest rewelacyjnie w polskiej onkologii, ale wtedy było jeszcze gorzej. Wiecie jakie poczucie niesprawiedliwości czuję, gdy czytam i to coraz częściej, że chemia zabija? Że lekarze zabijają? Lekarka mojej mamy miała pod swoimi skrzydłami kilka tysięcy bardzo ciężko chorych ludzi, a razem z ich rodzinami pewnie kilkanaście tysięcy. Wyobraźcie sobie: kilkanaście tysięcy ludzi drżących przed każdą wizytą swojego bliskiego u niej, w Centrum Onkologii na warszawskim Ursynowie. Modlitwy o cud. O to, żeby nie było wznowy, przerzutów.
Po operacji i chemii wizyty były co trzy miesiące przez dwa lata. Potem co pół roku przez kolejne trzy lata. A potem już co roku. I tak w dziesiątym roku rak powrócił z niezwykłą siłą, żeby było śmieszniej tuż przez Bożym Narodzeniem. Znaleźliśmy go niemal pod choinką. Zaatakował śledzionę. What? Sama lekarka się zdziwiła. Szukam w sieci. No faktycznie – zdarza się. Bodajże u dogów czy labradorów. Żartowaliśmy, że widać Mama była w życiu niezłą suką. Taki tam śmiech przez łzy, ale oboje zawsze staraliśmy się nie tracić rezonu.
Jakby tego było mało
Tak naprawdę oczywiście suką nie była, a my mieliśmy oboje pełne gacie ze strachu co teraz będzie. Szybko się to potoczyło. Mama nigdy nie pieściła się ze sobą i z robotą. Co prawda nie z własnego wyboru, ale skoro trzeba było umrzeć to i to załatwiła szybko i godnie. W międzyczasie zachorował ukochany rudy kot mojej Mamy – Krakers. Nie uwierzycie na co. Kurwa na raka. Tylko, że on miał wielkiego guza, który strawił mu pół szczęki, utrudniał jedzenie i oddychanie. Muszę o nim napisać, bo Mama nie darowałaby mi opowiedzenia jej historii z pominięciem kota, którego kochała niewiele mniej ode mnie.
Koci koniec
Mama łykała chemię, bo dostała taką w tabletkach, po której nawet włosy nie wypadały. Myśleliśmy, że to dobrze, że taka super terapia, bo przecież po pierwszej chemii, 10 lat wcześniej włosy wypadły całkowicie. Teraz myślę, że dali coś, co nie osłabi nadmiernie Mamy w ciężkim stanie, a da wszystkim nadzieję, na uniknięcie tego, co i tak było nieuchronne. Także Mama łykała tę chemię, a potem blendowaliśmy Krakersowi kocie żarcie z puszek i strzykawką podawaliśmy do pyszczka, bo biedak sam nie był w stanie już jeść. Zapytaliśmy weterynarza czy nie powinniśmy go uśpić, bo może się męczy? Zapewnił nas, że jego stan ogólny jest dobry i że dopóki będziemy tak o niego dbać, jak dbamy, nie trzeba się martwić o jego dobrostan i można mu jeszcze dać cieszyć się jego ostatnimi chwilami kociego życia pośród bliskich mu ludzi.
Krakers odszedł niespodziewanie pewnej nocy. Znalazłem go sztywnego na jego posłaniu, kompletnie zapadniętego, płaściutkiego, jakby go przejechał walec. Odszedł w domu, wśród swoich „człowieczych” bliskich. Poszedłem na koniec ogródka, wykopałem niezbyt głęboki dołek. I wtedy Mama ze łzami w oczach powiedziała: „Ja będę następna”. Ciągle się zastanawiam, na ile to był smutny moment, a na ile tragikomiczny, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Zwymyślałem ją, że wygaduje bzdury, ale ona bzdur nie wygadywała i słowa dotrzymała.
Czy mam do siebie pretensje?
Dwa albo trzy tygodnie przed śmiercią dostaliśmy do morfiny plastry z fentanylem. To taki środek przeciwbólowy, który jest ok. 100 razy silniejszy od morfiny. Pamiętam, że Mama dostała różowe recepty, ale te plastry były tylko w jednej aptece, dwie dzielnice od nas. Poprosiła mnie, żebym tam pojechał. A ja oczywiście miałem inne plany. Pokłóciłem się z nią, ale ostatecznie pojechałem. Jeżeli zastanawiacie się, czy mam o coś do siebie pretensje, w związku z jej chorobą, to właśnie o to, że się z nią wtedy pokłóciłem. Że nie chciałem pojechać. Odsuwałem myśl o chorobie od siebie, starałem się ją na wszelkie sposoby zbagatelizować, ale choroby mają to gdzieś i robią swoje. I ja też mam za swoje.
10 lat minęło od śmierci mojej Mamy, a ja ciągle mam do siebie pretensje o tamten moment. Czy płynie z niego jakiś morał? Tak, dbajcie o swoich bliskich w chorobie. Szczególnie tej ciężkiej i trzymajcie nerwy na wodzy, żebyście potem latami czegoś nie żałowali, nawet pozornie jakiejś bzdury, gdy nie będzie już możliwości powiedzieć słowa „przepraszam”.
Było coraz gorzej
Tymczasem choroba postępowała, a mama chudła. Pewnego dnia założyła swoją sukienkę ze studniówki. Po raz pierwszy od ponad 40 lat weszła w nią. Cieszyła się, że tak wyszczuplała, a ja razem z nią cieszyłem się jej szczęściem. Do teraz zastanawiam się, gdzie wtedy mieliśmy rozum, bo przecież utrata wagi w chorobie nigdy nie zwiastuje niczego dobrego, ale to najlepszy dowód na to, że ciężkie choroby potrafią każdemu założyć klapki na oczy i utrudnić trzeźwe myślenie.
Jakiś czas przed śmiercią pogadałem z przyjaciółmi. To był ten czas, kiedy jeszcze ich miałem. Powiedziałem, że nie wiem co będzie, ale zdaję sobie sprawę z tego, że może nie być wesoło. Żeby ze mną byli i jakby co, to mnie pilnowali. Nie wiem, co miałem na myśli, ale może chodziło mi o to, żebym nie zrobił czegoś głupiego. Tydzień przed śmiercią poszedłem z Mamą na ostatnie w jej życiu zakupy do pobliskiego sklepu. To było raptem ze 300 metrów, a musieliśmy zrobić chyba ze trzy przystanki. Pamiętam, że po śmierci Mamy te panie ekspedientki tak bardzo płakały. Kilka godzin przed śmiercią zjedliśmy razem frytki. To znaczy Mama raczej poskubała. Nie powiem skąd były, bo pomyślicie, że nawet tu ożeniłem Wam artykuł sponsorowany, ale jak frytki to pewnie sami wiecie skąd.
Oszczędzę Wam szczegółów, bo i po co Wam one, ale ostatnia noc była trudna. Babcia, która od kilku lat nie wchodziła do nas na piętro wczłapała się by pomóc. „Jasiu, a może to już koniec?” – zapytała. Co zrobił Jaś? Opierdolił ją z góry na dół. Jaki tam koniec! Śmierć bliskiej osoby była coraz bliżej. To był koniec…
Bliski koniec
Dwa razy wzywałem pogotowie. Teraz wiem, że niepotrzebnie, może ktoś bardziej go wtedy potrzebował. Oba zespoły niewiele mogły pomóc. Jakoś tak bez słowa się ulatniali. „Wie pan, najlepiej jakbyście pojechali na Onkologię, ale tam nie ma SORu, w nocy nie przyjmą, trzeba czekać do rana”. Mama na przemian odzyskiwała przytomności i ją traciła zapadając w coś przypominającego lekki sen. Rano przyjechała do nas moja Ciocia. Uznaliśmy, że samochodem nie damy rady Mamy przewieźć. Była zbyt słaba, przelewała się przez ręce.
Zadzwoniłem po prywatną karetkę. Przyjechał starszy lekarz, tak po 60tce. Niezwykle miły i opanowany. Razem z nim było dwóch młodych ratowników. Lekarz zaczął wypisywać dokumentację, a ratownicy mieli zrobić kroplówkę. Tyle, że na rękach Mamy żyły były już zapadnięte. Lekarz polecił wkłucie się w żyłę podobojczykową czy jakoś tak. Chłopaki wyraźnie się męczyli i wtedy jeden z nich nagle krzyknął, a w pokoju panowała niezwykła cisza: „Doktorze! Nie oddycha.”
To był koniec. Śmierć bliskiej osoby stała się rzeczywistością.
Raz miałem w życiu nogi jak z waty. Raz w życiu miałem wrażenie, że zaraz upadnę. I to było wtedy. Ale nie upadłem tylko wziąłem głęboki oddech. Lekarz ze stoickim spokojem, ale też z ogromnym namaszczeniem niemal osłuchał Mamę. „Akcja serca powoli ustaje – odmawiam dalszej resuscytacji. Czy Pan się zgadza?”. Choć z boku to się wydaje oczywiste i banalne nawet nie wiecie, jak trudno w kilka sekund podjąć decyzję o czymś życiu i jednocześnie całym swoim. Miałem wrażenie, że sufit razem z podłogą powoli się do siebie zbliżają by mnie zgnieść. „Zgadzam się.” – odparłem. Wiedziałem, że moje samolubne pragnienie utrzymania Mamy przy życiu, przy mnie, nie może wygrać z koniecznością jej odejścia. Specjalnie piszę koniecznością, bo gdyby mogła wybrać to pewnie by nie chciała umrzeć. Jednak musiała. Usiadłem przy Mamie na skraju łóżka. Przytuliłem ją i powiedziałem, że ją kocham. A myśmy tego sobie nigdy nie mówili…
To dlatego teraz powtarzam to mojej Marcie i dzieciom po dziesięć razy dziennie. Te moje ostatnie słowa dały mi niesamowite poczucie – że wszystko w życiu mojej Mamie powiedziałem. I nic już bym nie dodał…
Niezwykli ludzie
Lekarz, który przyjechał był niezwykły. Nie wziął grosza mówiąc, że rozliczył nas ten na górze. Śmierć bliskiej osoby mną wstrząsnęła. Biedni ratownicy, naprawdę miłe, młode chłopaki, wyszli zdruzgotani. Lekarz niezwykle pięknie i mądrze ze mną porozmawiał. Nigdy nie musiałem korzystać z pomocy psychologa, po odejściu Mamy również. Czasem myślę, że to dzięki temu Doktorowi, który w pierwszych minutach kompletnie nowej dla mnie rzeczywistości poustawiał mniej więcej rozsypane w mojej głowie klocki.
Potem przyjechała lekarka rodzinna całej naszej rodziny, żeby wypisać kartę zgonu. Kobieta starsza od mojej Mamy. Lekarka, która pewnie kilkanaście razy w roku, o ile nie częściej była świadkiem śmierci swoich pacjentów. Gdy wszedłem do pokoju rzuciła mi się na szyję i zaczęła płakać. „Ale to chyba ja powinienem płakać” – powiedziałem przytulając ją. „Przepraszam Jasiu, ale tak lubiłam twoją mamę. To była taka dzielna kobieta.” – odparła. Tu miała rację.
Sztuka umierania – Śmierć bliskiej osoby, i nie tylko
To wszystko, choć to dla mnie nie jest łatwe, piszę Wam z kilku powodów. Bardzo chciałbym, aby w naszym kraju zmieniła się filozofia umierania. Postrzeganie śmierci. W szczególności takiej spodziewanej, nieuchronnej, kiedy nic nie można zrobić.
Po pierwsze
Korzystajmy z siebie nawzajem. Bo potem ktoś odejdzie i jest żal, żeśmy czegoś nie zrobili, nie powiedzieli, nie przeprosili czy się nie pogodzili. Śmierć bliskiej osoby może nastąpić tak niespodziewanie.
Po drugie
To nie jest koniec. To początek. Oczywiście nie dla tego co umarł, ale jego nic już nie obchodzi. To początek nowej rzeczywistości dla Was. Zróbcie wszystko by się w niej odnaleźć. Wasz bliski, którego już nie ma, na pewno by tak chciał, byście dalej żyli dobrze i szczęśliwie, śmierć bliskiej osoby to nie koniec świata.
Po trzecie
Macie dla kogo żyć. To jesteście Wy sami. Śmierć bliskiej osoby nie powinna Wam pozwolić o tym zapomnieć. Osobiście nie postrzegam życia jako czegoś wybitnego i szczególnego. Ludzi jest masa, do tego zwierzęta, rośliny. Sam na Ziemi nie jestem, więc nie ma co się podniecać. Ale skoro już ktoś mnie kiedyś powołał do życia i zaczęła się ta moja gra, to trzeba w nią odważnie grać i się nie mazać. Życie jest jedno i na bank każdy z nas umrze. Tyle, że możemy w tym życiu zrobić mniej lub więcej, być gorszymi lub lepszymi, głupszymi lub mądrzejszymi. Zawsze starajmy się robić więcej, być lepszymi i mądrzejszymi. To nie tylko się opłaca, ale „tak po prostu warto żyć”. 🙂 Śmierć bliskiej osoby nie zmienia waszego tu i teraz.
Po czwarte
Z życia każdego człowieka, nawet tego najmniejszego, który żył chwilę i nie zostawił po sobie namacalnych osiągnięć czy dokonań można wyciągnąć wiele dobrego dla siebie i dla potomnych. Cokolwiek robię, robi to moja Mama. Może ktoś z Was będzie tak miły i dobrnie do tego momentu – jeżeli choć trochę jesteś wzruszony, jeżeli te słowa dały Ci choć kilka chwil relaksu lub doprowadziły do jakiś przemyśleń, to już wiele. A to trochę dzieło mojej Mamy i jej historii, a przecież od blisko dziesięciu lat jej tu z nami nie ma. To od nas żywych zależy nie tylko pamięć, ale wręcz dalsze istnienie naszych bliskich, którzy w różnych momentach odeszli. Ktoś kiedyś wypomniał mi, że dawno nie byłem na grobie Mamy.
Jakież to polskie, polerować te pomniki, żeby inni widzieli. Prawdziwym pomnikiem naszych bliskich jesteśmy my, ci co po nich zostali. Jeżeli niesiemy ich przekaz, myśl, ideę, albo zwyczajnie po prostu robimy na tym padole dobrą robotę, to wystawiamy im pomnik każdego dni i to większy niż największe obeliski. Kurwa, Kochani, starajcie się. Zadawajcie sobie raz na jakiś czas pytanie, czy to co robicie jest w porządku i czy Wasi bliscy byliby z Was dumni i poklepali Was po ramieniu, gdyby jakimś cudem na chwilę wrócili do żywych. Ja wiem, że moja Mama byłaby ze mnie bardzo dumna. Oczywiście mówię tu o osobach, których zdanie się dla Was liczy. Bo jak kogoś mieliście w pompie to wiadomo. Można ograniczyć się do polerowania pomnika.
Po piąte
Zamiast smucić się samolubie tym, że nie ma wśród nas bliskiej nam osoby, i że taka pustka i smutek, pomyślmy jakie to szczęście nas spotkało, że przez jakiś czas życia tę osobę znaliśmy i mieliśmy okazję z nią obcować. Pielęgnujcie pełnię wspomnień i myśli związanych z tą osobą, a nie pustkę, jaka pozostała po jej odejściu, śmierć bliskiej osoby może być początkiem czegoś nowego.
Po szóste
I to może być nieco kontrowersyjne – każda śmierć to nowa rzeczywistość, a nowa rzeczywistość to nowe możliwości. Może nieładnie tak pisać, ale tak jest. Gdy ponad 20 lat temu zmarł mój Dziadek Mietek po ciężkiej, wieloletniej chorobie, również w domu, wśród bliskich, przy mnie, wszyscy poczuliśmy smutek i ulgę. Ale kto kiedykolwiek miał w domu ciężko chorego, leżącego bliskiego, w stanie praktycznie wegetatywnym ten to rozumie.
Gdyby nie śmierć mojej bliskiej osoby- mamy nie byłoby Marty, Miecia, Zyzia, całego mojego szczęścia. I tego bloga też byś nie czytał!
Po siódme
Nie oceniajmy i ferujmy wyroków. Opieka nad ciężko chorym, w szczególności leżącym dorosłym, to nie jest bułka z masłem, ale oszczędzę Wam szczegółów. To tak samo jak z dzieckiem, tylko w drugą stronę. Próżno tu szukać progresu, pierwszych słów, pierwszych kroków, rzeczy które dają nadzieję na dalsze szczęśliwe życie. Tu jest tylko regres, powolne zapadanie się w sobie, sytuacja nie dająca nadziei na lepsze jutro. Z takim chorym w domu choruje cała rodzina. Gdy więc polonistka w liceum rzuciła kiedyś na lekcji, że do domu opieki oddawałaby za karę wszystkich, którzy oddają swoich rodziców, zapytałem czy sama opiekuje się własną matką? „Moja mama mieszka sama i ma się doskonale” – odparła. „I dlatego może Pani sobie pozwolić na takie poglądy, bo nic Pani nie wie o opiece nad ciężko chorym człowiekiem” – odparłem. Zmieniła temat.
Nie oceniajmy też ludzi walczących o życie swoich bliskich, nawet jeżeli sytuacja jest beznadziejna. Jakkolwiek sami byśmy postąpili, oni mają prawo robić to po swojemu. Zastanówmy się jednak, gdy kuszą nas z każdej strony byśmy wstawili się za kimś i wzięli udział w kolejnej medycznej hucpie, jaką fundują nam media na spółkę z zrozpaczoną rodziną i setkami ludzi, którzy dla chwilowego poklasku i uznania, wyczuwając trend wznoszący próbują nas zmusić do wzięcia w niej udziału, pod płaszczykiem wzniosłych haseł i emocji. Szczególnie, jeżeli dotychczasowe poglądy tych ludzi dalekie były od wartości takich jak humanitaryzm, miłosierdzie, miłość, szacunek i zrozumienie.
Po ósme
Gdy moja Mama była na ostatniej prostej zadzwoniła znajoma. Mądra i wykształcona zdawałoby się osoba. „Jasiu, jest taki gość pod Warszawą, który leczy raka ziołami i dotykiem”. Podziękowałem, choć wiem, że chciała przecież dobrze. W takich momentach ludzie bardzo często starają się wykorzystać wszelkie możliwe metody. Nadzieja wszak umiera ostatnia. Trudno doradzać tu komuś, kiedy należy powiedzieć pas i się poddać. Pamiętajmy jednak, że na tak szczególnie trudne momenty w naszym życiu czeka całe mnóstwo złych doradców, szarlatanów, hochsztaplerów. Różne podejrzane terapie, grupy wsparcia, religie. Niestety, życie to również umiejętność umierania i godzenia się na czyjejś odejście. Jaka szkoda, że tak niewielu ludzi to rozumie i umie się godnie poruszać w tej niezwykle delikatnej materii.
Po dziewiąte
Zejdźcie z tych lekarzy, z tych koncernów farmaceutycznych, z tych sądów. Nie twierdzę, że wszystko jest zawsze idealnie, bo gdzie człowiek, tam zdarzają się błędy. Gdy moja Mama zmarła mój durny wujek zapytał – Ale wytoczysz tym skurwysynom proces? -Za co? – zapytałem – Za dodatkowe 10 lat życia Mamy? Chyba im pomnik postawię! Szczerze to cieszę się, że nie jestem lekarzem. Trudne studia, lata ciężkie praktyki, początkowo często marne pieniądze i do tego ogromne obciążenie czasowe. A dookoła wszyscy tylko na ciebie psioczą, choć przecież ratujesz życie i zdrowie najlepiej jak umiesz.
Koncerny to samo. Wiesza się na nich same psy. Ale niezależnie czy głowa boli, czy rak zabija fajnie wiedzieć, że żądni kasy menedżerowie na spółkę z farmaceutami, chemikami i biotechnologami wymyślili coś, co może pomóc i da nadzieję na lepsze jutro. I na koniec sądy. Ostoja sprawiedliwego państwa. Ale tam też ludziom wydaje się, że pracują same głąby, po przecież najlepsze i zawsze sprawiedliwe wyroki wydaje się ogłaszając je w komentarzach na Facebooku okraszając dodatkowo hasztagami.
Po dziesiąte
Mam już dość. Łeb mnie boli i wierzcie lub nie, wiele łez kosztował mnie ten wpis. Chcecie zrobić coś dobrego dla innych? To nie rozsyłajcie gównianych łańcuszków tylko zróbcie coś, co realnie może komuś pomóc. Wpłaćcie na potrzebujących. Jest tylu chorych ludzi – maleńkich dzieciaczków i dorosłych, którzy czekają na leczenie, a razem z nimi całe ich rodziny. Jest tyle skutecznych, lecz drogich leków, świetnych, ale kosztownych terapii. Internetowe hucpy niewiele dają, a tak łatwo można się zbłaźnić i co szczególnie przykre, zrobić krzywdę temu, któremu chce się pomóc.
Wiecie co pomaga? Wasz czas, Wasza krew, Wasze pieniądze. Chcecie pomóc – zostańcie wolontariuszami w hospicjum, oddajcie krew, która jest tak bardzo potrzebna przy wielu chorobach, operacjach i przy ratowaniu życia. Wreszcie wpłaćcie grosz na potrzebujących tego wsparcia, choć wiem, że z własną, ciężko zarobioną forsą najtrudniej się rozstać. To jest realna, prawdziwa pomoc, a nie zabawa w grupy na Facebooku, ckliwe posty i udostępnienia plotek i kłamstw ludzi o wątpliwej proweniencji.
Wreszcie zróbcie coś dobrego dla Waszych bliskich. Przytulcie ich, dajcie buziaka, poświęćcie im trochę czasu, idźcie w weekend na spacer, zjedzcie wspólnie coś dobrego, obejrzyjcie przytuleni razem film. Dziś są, a jutro może ich nie być. Warto codziennie żyć z nimi dobrze, by móc potem wspominać piękne wspólne chwile, gdy ich zabraknie. Śmierć bliskiej osoby może pojawić się w każdym momencie.
Świetnie napisany tekst pełen wrażliwości i…przypominałeś o rzeczach ważnych , o których warto pamiętać…u mnie już 10 i 2 lata tej nieobecności…ale myślę ,że oboje są dumni ze mną…dziś przypomniałeś mi o tym….super pisz dalej!
Niezwykle poruszający post. Trudno było powstrzymać łzy. Nie straciłam jeszcze nikogo z najbliższych, ale bardzo się boję tego momentu, czy go udźwignę.
Janku dziękuję 😥😥😥
Czytałam ten artykuł z przerwą bo bardzo się wzruszyłam. Jesteś niesamowicie mądrym człowiekiem Janku. Napisałeś to co sama sądzę o tym wszystkim ale nie potrafiłam ubrać tego w słowa. Gratuluję i dziękuję.
Na temat Alfiego się nie wypowiadam,bo nie znam prawdziwych szczegółów tej historii. Natomiast ten tekst przypomniał mi emocje jakie targały naszą Rodziną ponad 2lata temu,gdy odchodził nasz Tata… My stanelibyśmy na głowie,aby żył,ale czy Jego życie w cierpieniu dałoby coś Jemu? Myślę, że nie;( każdy chciałby egoistycznie zatrzymać bliskiego przy życiu,ale nie zawsze jest to najlepsze rozwiązane. Może to zabrzmi górnolotnie,ale dopóki pamietamy o danej osobie do tej pory ta osoba żyje w nas. Nasz starszy synek miał 3 latka gdy umarł jego najukochańszy Dziadziuś,ale nadal go pamięta,często mojego Tatę wspominamy,bo mamy z nim cudowne wspomnienia.
W zeszłym miesiącu pożegnała moja mamę i miałam to szczęście że byłam przy niej do końca, czuwałam patrząc jak z dnia na dzień jej życie się kończy. Było to najbardziej wyniosły moment mojego życia. Od tego czasu wstaje rano i staram sie robić tak jak ona by to zrobiła i choć minął tylko miesiąc a już było tysiąc momentów “szkoda że ona tego nie widzi”.
Jest mi żal ludzi którzy w momencie takiej tragedii robią szum medialny
Janku. Najpiękniejszy tekst i zarazem najsmutniejszy. Wiesz Przeżyłam bardzo podobnie to co Ty opisujesz.Kiedy miałam 25lat zmarł mój 1 maż, miał u wczas 30 lat. Miał raka walczyliśmy 2 lata. Nie będę sie rozpisywać co wtedy przeżywałam, jak bardzo byłam razem z nim chora. Tak jego choroba była moją chorobą. Zmarł na moich rękach uśmiechając się i płacząc. Nie wiem czy ta jedna łza była odruchem czy było mu przykro, Nie mogłam sie z tą śmiercią pogodzić , znienawidziłam Boga bo zabrał mi życie i moją przyszłość- wiem myślałam samolubnie. Depresja, smutek żal ogarnęły mną. Po pół roku od jego… Czytaj więcej »
Dziękuję… Wzruszający teks, w 100% trafiający do serducha… Dziękuję
Płakałam i się śmiałam -groteskowo. Jakbym czytała moja historię też mamę stracilam6w wieku 25lat po ciężkiej chorobie wcześniej odszedł kot i też usłyszałam od mamy słowa pora na mnie… historię podobne i różne ciężko jest pogodzić się że śmiercią ale ja zawsze sobie mówię,mówiłam ale przecież tam jest jej lepiej nie męczy się i już nie jest chora.koniec.
Dziękuję, za ten mądry i bardzo głęboko artykuł. Mam podobne doświadczenia do Twoich i rozumiem każde słowo. Kochajmy i nie oceniamy. Wielki szacunek synu super mamy.
Masakra…Czytam i płaczę, jak bardzo mi ten wpis był potrzebny… Straciłam mamę kilka miesięcy temu, po kilku ładnych latach ciężkiej walki z nowotworem. Próbuję się pozbierać po tej stracie bo mama była moją najlepszą przyjaciółką, ukochaną Babi synka. Czasami bywam smutna, że synek nie ma Babi, mi też ciężko tą pustkę zapełnić ale dziękuje Ci Janku za ten wpis. To spojrzenie na pustkę po śmierci tak inaczej pokazałeś tak jak inni próbują mi wytłumaczyć…Ciężko się zmierzyć z tym. z tymi uczuciami… Co do śmierci. Nie mam do nikogo żalu, jedynie do lekarki która bagatelizowała zgłaszany problem. Ale to już nawet… Czytaj więcej »
Tekst napisany z punktu widzenia dorosłego już dziecka. Ten tekst nie ma nic wspólnego z relacją RODZIC – MAŁE DZIECKO. Artykuł byłby odpowiedni, ale w innym miejscu, innym czasie. Jest takie powiedzenie “punkt siedzenia, zależy od miejsca siedzenia”. Sztuka umierania w odniesieniu do bezbronnego dziecka?
To jakiś nonsens.
A matka Janka nie była bezbronna wobec choroby? Czy pominęłaś fragment, gdzie mówi,że nie było z nią kontaktu i była w półświadomości? Janek cały tekst poświecił temu, żeby nie wykorzystywać władzy jaką mają żyjący nad umierający w imię własnych egoistycznych pobudek. Alfie już odszedł, nie ma już szans na leczenie, co gorsza – dalsza kuracja, przewożenie przez pół Europy przysporzy mu jeszcze więcej bólu. Cierpimy nawet przy pobieraniu krwi, a tutaj mówimy o uporczywym wymuszaniu oddechu,wpychaniu pokarmu do jelit, wielokrotnym pobieraniu krwi, mnogości badań, które tylko udowadniają, że dziecko nie żyje. Gdybyś miała świadomość jak działa znieczulenie podczas operacji (to… Czytaj więcej »
Marta, nie jesteś lekarzem, aby ocenić czy żyje. Jak wspomniałam wcześniej w komentarzu są lekarze, którzy uważają, ze Alfie żyje. A skoro lekarze w Liverpoolu jak i Ty twierdzicie, ze nie żyje to nie powinien tez czuć bólu 😉 right? W Polsce niektórym dzieciom tez lekarze nie dają szans, a jednak dzięki determinacji rodziców i rożnym fundacjom są leczone w Niemczech czy Stanach i żyją! Nie zabierajmy więc Alfiemu szansy przebadania przez innych lekarzy.
Wszystko to prawda. Olśniło mnie już dawno, że – tak jak mówisz – nie ma co sie mazac tylko cieszyć że ta osoba była i przyniosła sobą piękne chwile. Nie obarczać ludzi dookoła swoim smutkiem z powodu utraty, tylko doceniać i wspominać bliskich z uśmiechem. To nie jest łatwe pojąć od razu i trzeba die tego nauczyć, nie będziemy sie śmiać w żałobie że jest git skoro nie jest. Ale czas mija i trzeba go wykorzystać. Moja mama odeszła gdy miałam 16 lat .Sama sobie pomogła. A raczej nikt jej nie pomógł by tego nie . I nie mam wyrzutów… Czytaj więcej »
No i sie poryczałam 😕 co jak co to super napisane 👍 do mnie to przemawia i po tym tekscie całkiem inaczej postrzegam śmierc 🖒 dzieki bardzo Janek 😊
Strasznie się wzruszyłam czytałam o Twojej Mamie a jednocześnie w głowie miałam wspomnienie ostatnich chwil z dziadkiem, który też umierał na raka😫
Chyba jeszcze nigdy nie zostawiłam u Was komentarza. Dzisiaj muszę. Dziękuję Ci za ten wpis. Jest bardzo mądry i, wierzyć lub nie, oddaje dokładnie to co myślę. Łzy mi teraz same spływają po policzku, bo ponad 10lat temu pożegnałam swoją ukochaną babcię, z którą łączyło mnie bardzo wiele, a którą rak pozbawił godności. Przez ostatnie pół roku swojego życia była w stanie wegetatywnym, nie poznawała nas, a ja dzień w dzień trwałam przy jej łóżku. Ostatnie dni były ciężkie, nie dawałam rady psychicznie i fizycznie. Rodzice kazali mi zrobić sobie kilka dni przerwy od szpitala. Posłuchałam ich. I tego nie… Czytaj więcej »
Hej. Moja mama ma raka piersi i niestety mamy spine i od dwóch tyg nie gadamy bo każda wie że miała rację. Ale po twoim wpisie ja już jej nie muszę mieć. Dziękuję lecę przeprosić mamę bo szkoda czasu. Nie chce później tego żałować. Dzięki za ten wpis
Wielkie Brawa dla Ciebie Janku. Tak mało ludzi jest na tym świecie co mają odwagę napisać o śmierci kogoś bliskiego . ”Cieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą ” Ja tez straciłam swoją mamę mając 4lata, (pamiętam Ją tylko z opowieści i zdjęć które mi zostały ) ale za to mam kochającego męża i super dwóch Synków których nad życie kocham . Pozdrawiam Was bardzo cieplutko ! Jesteście wspaniali i żyjcie każdą wspaniałą chwila . Caluski
Janku czytam Waszego bloga od dawna, ale ten wpis przyniósł mi łzy i ulgę. Wczoraj dowiedziałam się ze serce naszego nienarodzonego dziecka przestało bić. Straciliśmy kogoś kogo tak naprawdę nawet nie widzielismy a był tak bliski. Twoje słowa dodały mi otuchy, pozwoliły zmienić perspektywę. Dziękuję Ci za to. Jesteś bardzo mądrym czlowiekiem i Twoja Mama napewno jest z Ciebie dumna.
Janku,dziękuje!
Chciałbym krótko ale się nie da. Piszę to już drugi raz. Na wstępie chciałabym zaznaczyć ze jest to mój pierwszy komentarz i aktywność „wirtualna” w tej sprawie i ostatnia. Mam swoje własne zdanie na ten temat ale nie mówię o nim ponieważ jest milion argumentów obalające moje odczucie bo tak można określić zdanie w tej sprawie ze względu ze nie czuje się na tyle osoba kompetentna by to upubliczniać. Chciałabym tylko lepiej Ciebie Janku poznać i zrozumieć puentę tego tekstu : „ …odmawiam dalszej resuscytacji … Czy zgadza się Pan ?… „ Co byś zrobił gdyby ktoś zmusił cię do… Czytaj więcej »
Janku, piękny tekst Jestem pod ogromnym wrażeniem, nie każdy potrafi dzielić się tak trudnymi doświadczeniami. Łzy same płyną. I na końcu – zgadzam się z Waszym zdaniem, nie bądźmy tylko na pokaz, dajmy coś od siebie na prawde. Pozdrawiam Was.
Wielki szacunek za ten wpis 👏
Dziękuję. Ten tekst naprawdę daje do myślenia i szczerze, po zastanowieniu zmieniłam nieco zdanie w tym temacie. Dziękuję…….
unikam jak tylko mogę wypowiadania się na trudne tematy w necie… nie lubię tej wszech ogarniającej krytyki ludzi którzy mają “monopol” na prawdę o życiu…
tym razem nie mogłam się powstrzymać – Twój wpis jest bardzo bliski moim odczuciom.
Mam to szczęście ze moi kochani i mądrzy rodzice nauczyli mnie (dalej uczą) ze szczęśliwe życie nie musi być wieczne.
Zostawić po sobie piękne wspomnienia w sercach bliskich i odejść godnie.
A głupich ludzi boję się jak niczego innego …
dziękuję Janku 🙂
Wow. Po prostu wow. Co za tekst… Piękny. Cudowny. Pełen ulgi. Nawet ciężko go skomlementowac bo kazdy przymiotnik wydaje się niewystarczający. Niesamowite jak ubrales w slowa te wszystkie ciężkie rzeczy. Niesamowite jak latwe i piekne moze wydawać sie cos tak przerażającego. Dziękuje ci za ten tekst, jest idealny.
Dziękuję Ci za ten tekst ❤️ pomógł mi zrozumieć mi śmierć bliskiej osoby a mija juz 8 lat… Jesteś wspaniałym człowiekiem ❤️ DZIEKUJE ❤️
Dziękuję Janek. Dzięki Tobie doceniłam to co mam. Zaczęłam kochać swojego partnera i ojca mojego dziecka po bardzo ciężkich przejściach, dzięki Tobie. Pozdrawiam 🙂
Płaczę… Nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie śmierci moich bliskich. Łzy natychmiast cisną się do oczu. Nie potrafię też wyobrazić sobie, jak ciężko musiało być Tobie. To jest coś, czego nie chce przeżyć nikt, a przeżywają wszyscy.
Ostatni akapit – tak właśnie trzeba żyć <3
Czytałam i płakałam .Wspomnienia powróciły, przytrafila mi sie podobna sytuacja do Twojej. Dziekuje Janku za ten artykuł.
Tym razem wzruszyłam się mocno. I podziwiam za pozwolenie mamie spokojnie odejść. Nie każdy potrafi chociaż na chwilę zapomnieć zupełnie o swoim tyłku. Chapeau bas.
Szczerze zaglądam tutaj od czasu do czasu ale dzisiejszy wpis Janka rozwalił mnie na kawałeczki. Ryczalam z każdym zdaniem jakie napisałes o swojej mamie.
Niestety i u mojej mamy ostatnio usłyszeliśmy podobny wyrok niby wczesne stadium operacja radioterapia i narazie cisza…ale… No właśnie ale nikt nie da nam pewności że to nie wróci. Tak ciężko pogodzić się nam z tym że musimy pożegnać bliska osobę … Niestety tak jak pisałeś jesteśmy samolubni i dla własnej wygody mimo wszystko chcemy zatrzymać ich przy sobie ..
Widać że nie zaglebiles się w temat… przykre jest to co piszesz. Myślę że inaczej byś mówił gdyby chodziło o Twoje dziecko ( mam nadzieję że żadne z nas nie doświadczy tego NIGDY). Ja jako mama 10 miesięcznego urwisa nie chce sobie nawet wyobrazić co czują teraz jego rodzice, ale wiem że ja bym zrobiła wszystko gdyby było źdźbło nadzieji że moje dziecko będzie żyć. Dodam jeszcze że to ja (jako rodzic) bym chciała decydować o tym czy nadal walczyć, a nie żeby ktoś ( sędzia, szpital) decydował za mnie o życiu Mojego dziecka.
Uwielbiam Was, ale mam wrażenie, że nie zrozumieliście o co chodzi w tej sprawie. Chłopiec był przytrzymywany przy życiu przy użyciu medycznej aparatury- tu się zgadzamy. Po jakimś czasie odłączają go – to też rozumiem. Po pierwsze to państwowa placówka i gdybyśmy tego nie robili to koszt utrzymania takich osób byłby ogromny. Jednak jeśli lekarze twierdzili, ze chłopiec umrze po 3 minutach, a żyje już chyba 3 dobę to coś jest nie tak. Tym bardziej, że chłopiec miał odruch ssania, reagował na błysk lampy i głos rodziców – nawet lekarze z innych krajów( w tym i polska lekarka) byli zgodni,… Czytaj więcej »
Dziękuję Janku za ten wpis. Wierzę że wiele łez Cię kosztował, ale wierzę też że były one potrzebne.
Po piąte.. . Piękne. Bardzo mądrze napisane . Dziękuję Wam za ten tekst .
Dziękuje że jesteście!!! Niesamowity tekst jak zawsze szczery i prawdziwy do bólu. Czytając wylałam Morze łez. W oczach stanęło milion wspomnień, jeszcze raz dziękuję!
Janku, świetny, poruszający, prawdziwy tekst. Bardzo ważny głos w tej sprawie! Wzruszyłam się.
Trudny tekst….samo życie. Przeszłam podobna sytuację z moim ojczymem. Zmarł 5 lat temu w czerwcu na raka,ktory zaatakował kości, płuca. Umierał dwa tyg w domu, opiekowała się nim moja mama. Nie miałam z nim jakiś super relacji, nie był moim biologicznym ojcem i jego śmierć nie bolała mnie tak bardzo, jak to że jego choroba bolała moja mamę i moje rodzeństwo… Strasznie go kochali i to właśnie bylo dla mnie najcięższe, patrzenie na moich bliskich, którzy tak bardzo cierpią….
Dziękuję.
Będę jednak trochę samolubna i powiem tak: dobrze, że mąż w delegacji a dzieci śpią. Płakałam w głos. Dawno tak nie płakałam. Tata mój miał guza na wątrobie, zmarł jak byłam w czwartym miejscu ciąży z pierwszym dzieckiem. Mama miała raka piersi z przerzutami, zmarła jak byłam w szóstym miesiącu ciąży z drugim dzieckiem. Nie wiem co miałam jeszcze napisać.. . A tyle chciałam….Straciłam wątek. … Mądry chłopak z Ciebie Janku…
łzy same leciały mi z oczu 🙁
bardzo wzruszający, prawdziwy wpis
mam nadzieję, że otworzysz nim oczy chociaż kilku ludziom
Dziękuję, to bardzo piękny i poruszający tekst… wywołuje dużo emocji oraz głębokich przemyśleń. Dobrze, że jesteś! 🙂