Pojadę na wakacje jak schudnę jeszcze tylko 5 kilo. Wtedy, w tym czerwono-różowym bikini, zrobię furorę na plaży. Jak zrzucę pociążowe kilogramy, to kupię sobie tę piękną, różową sukienkę do samej ziemi, która tak bardzo podobała mi się wczoraj. Jak schudnę, to w końcu poczuję się lepiej i będę częściej uśmiechać się do siebie. Kiedyś będę szczęśliwa sama ze sobą i zaakceptuję siebie jeśli… Obiecuję to sobie… Odłożę szczęście na później.
Jeszcze tylko 5 kilo i będę szczęśliwa. Szczęście odkładane na potem.
Wyjazd do Nowego Jorku i to, co mnie tam spotkało, uświadomiło mi, że cały czas odkładam szczęście na później. Nie żebym na co dzień była nieszczęśliwa, ale ciągle to spektakularne szczęście odkładam na bliżej nieokreśloną przyszłość. Myślę sobie, że jak schudnę do wagi sprzed ciąży, to dopiero będę szczęśliwa. Jak wrócę do treningów, to wtedy zaleje mnie fala szczęścia. Jak pojadę w podróż dookoła świata, to dopiero tam posmakuję, czym jest prawdziwe szczęście. Ciągle odsuwam moment przekroczenia granicy szczęśliwości nie zdając sobie sprawy, że mam do niego bliżej, niż by się mogło zdawać i że to szczęście jest na wyciągnięcie ręki, bez wstawania z kanapy. Zupełnie jakbym bała się podążać za szczęściem.
Jestem jaka jestem? To nie dla mnie…
Podstawą szczęśliwości wszelkiej jest umiejętność akceptacji siebie. Ze wszystkimi wadami i niedoskonałościami. „Jaką mnie Panie Boże stworzyłeś, taką mnie masz” – jak mówi znane przysłowie. Przysięgam – nigdy te słowa do mnie nie docierały, wolałam odkładać szczęście na później. Taka bezkrytyczna samoakceptacja zawsze śmierdziała mi lenistwem. Nie chce jej się farbować włosów, więc mówi, że mysi blond jest najlepszy. Nie chce jej się schudnąć, więc przekonuje wszystkich dookoła, że rozmiar 44 jest super. Nigdy temu nie dowierzałam, bo myślałam, że tylko nieustanna praca nad sobą zawiedzie mnie do krainy prawdziwego szczęścia. A tak naprawdę zaprowadziła mnie w kozi róg i to z biletem w jedną stronę… Nie wiedziałam wtedy jak to jest, kiedy człowiek czuje się spełniony.
Praca nad sobą? Owszem, ale tylko jeśli siebie akceptujesz
Długo nie docierało do mnie, że praca nad sobą ma sens tylko wtedy, kiedy doceniasz i w pełni akceptujesz to, co już masz, bo akceptacja siebie jest kluczowa. Tylko wtedy możesz pójść o krok dalej i tylko wtedy pójście naprzód sprawi ci radość. Jaką mam pewność, że ważąc 60 kilogramów będę szczęśliwa, jeśli ważąc 65 nie jestem? Jak więc być szczęśliwym? Jaką mam pewność, że podróż dookoła świata sprawi mi frajdę i da spełnienie, skoro nie jest w stanie ucieszyć mnie spacer do parku z moim ukochanym dzieckiem. Powoli zaczyna do mnie docierać, że najpierw muszę poczuć szczęście tu i teraz, zobaczyć jak ono wygląda, by móc wiedzieć czego szukać jutro i w kolejnych dniach reszty mojego życia. Wierzę, że podążanie za marzeniami pomoże mi osiągnąć spełnienie.
Przykład idzie z góry
Moja mama od zawsze była dla mnie najpiękniejszą kobietą na świecie. Tak to już chyba z tymi mamami jest, że one są dla swoich dzieci niczym Miss Świata. Tak też było w moim przypadku. Moja mama zawsze miała najpiękniejsze włosy i najładniej pomalowane usta w kolorze soczystej marchewki. Co nie zmienia faktu, że ona sama zawsze dążyła do bliżej nieopisanego wzoru piękna. Przez większość swojego życia na diecie, przeglądając się w lustrze marudziła: „W tym mi nie do twarzy, a w tym mam szerokie biodra.” A mała Martusia przyglądała się temu i zwyczajnie nie mogła pojąć, jak taka piękność może mieć wobec siebie jakiekolwiek „ale”. Jako nastolatka z uporem maniaka wypytywałam mojego o osiem lat młodszego brata czy aby na pewno jestem ładna i zgrabna, a on nie zupełnie nie rozumiejąc zasadności moich pytań odpowiadał: dla mnie jesteś najpiękniejsza.
I wiecie co? Ja i tak mu nie wierzyłam, a mimo to pytałam, licząc na to, że jak usłyszę to tysiąc razy, to wreszcie będę szczęśliwa i zaakceptuję siebie taką, jaką jestem. Musiałam bardzo długo zastanawiać się, jak znaleźć spełnienie.
Punkt zwrotny i przykład idący z dołu
Na konferencji Dove poznałam Megan. Dziewczynę o tęczowych włosach i kobiecej sylwetce. Nie powiecie o niej, że jest chuda, ale nie powiecie też, że jest grubasem. Ot, taka normalna, kobieca sylwetka. Ona już jako 5 latka porównując się z koleżankami w przedszkolu stwierdziła, że jest gruba. Od początku utożsamiłam się z jej historią. W końcu jako nastolatka, w wieku 16 lat kupowałam w aptece pierwsze proszki na odchudzanie. U Megan skończyło się to nawracającymi epizodami anoreksji i wiecznym dążeniem do szczęścia, które przyszło niespodziewanie. Dotarło do niej, że będzie szczęśliwa dopiero wtedy, gdy stworzy własny wzór szczęścia i nie będzie podążać za tym, co inni tym szczęściem nazywają.
Dziś jest szczęśliwą, spełnioną kobietą i obcując z nią to się po prostu czuje. Prowadzi profil na Instagramie (tu link), na którym w odróżnieniu od głównego nurtu, wrzuca zdjęcia „przed i po” pokazując siebie teraz versus Megan z czasów, kiedy cierpiała na anoreksję. Uważam, że na jej profil powinny trafić wszystkie dziewczyny, które żyją w przekonaniu, że jak tylko będą chudsze, to będą szczęśliwe. Uwierzcie mi, jeśli nie poczujecie szczęścia teraz, to nie poczujecie go będąc 10 kilogramów lżejsze. Akceptacja siebie pomoże Wam osiągnąć spełnienie.
Możecie mi teraz pisać…
Część z was pewnie zechce napisać pod tym artykułem: „Marta, o co ci właściwie chodzi? Przecież masz świetną figurę, wiele dziewczyn mogłoby ci jej pozazdrościć”. Prawda jest jednak taka, że nie o wagę tu chodzi, a o umiejętność zaakceptowania siebie taką, jaką się jest. Tylko tyle i aż tyle. Sama muszę się poczuć szczęśliwa ze sobą i nikt mi w tym nie pomoże. Dziś już to wiem. Każdy musi się sam nauczyć, jak znaleźć spełnienie.
Czym jest szczęście? Moja własna definicja.
Ciągle jestem na swojej drodze do mojego własnego prywatnego szczęścia. Na początku muszę stworzyć własną definicję tego, czym to szczęście dla mnie jest. Bo kierując się definicją szczęścia, wypisaną w gazetach i telewizji, zapędziłam się w ślepą uliczkę. Nijak ma się moje poczucie szczęśliwości do tego, co mówią o nim media. Pamiętam jak po ciąży z Mieciem udało mi się bardzo schudnąć i wytrenować ciało. Wyglądałam najlepiej w całym swoim dorosłym życiu. Czy czułam satysfakcję? Poniekąd. Czy czułam się szczęśliwa? Nie, bo ciągle chciałam więcej i więcej. Odkładałam szczęście na później.
Historia Megan jak na dłoni pokazała mi, że nie ma co czekać na szczęście, ani warunkować go osiągnięciami, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że po zdobyciu kolejnych i tak nie odnajdziemy tam spełnienia. Lepiej zacząć od tego, by spróbować być szczęśliwą sama ze sobą już teraz, natychmiast. Szkoda czasu na odwlekanie szczęścia.
A czy Ty potrafisz być szczęśliwa tak po prostu i kończąc czytanie tego wpisu dasz radę na głos powiedzieć: „Jestem szczęśliwa sama ze sobą i akceptuję siebie tu i teraz”?
P.S. Przepiękne zdjęcia wykonała mi Eliza z bloga Fashionelka.pl A tytułowe zdjęcie zrobiła Kinga z bloga Ladygugu.pl.
Płaszcz i sukienka – Bizuu
Torebka – Milate
Kolczyki – Swarovski
Kozaki – Primamoda
Piękna sukienka cudna moge dostac na nią namiary?
Zgadzam sie w 100%. Dopóki same siebie nie zaakceptujemy nic nie uczyni nas szczęśliwymi. Dla mnie dążenie do idealnej sylwetki również zaprowadzili w szpony tej strasznej choroby anoreksji. Balansowałam na cienkiej linii miedzy życiem a śmiercią. Proces wychodzenia z choroby, w którym musiałam nauczyć się od nowa jeść, żyć, przebywać wśród innych ludzi i akceptować siebie zajął mi 2 lata i pozostawił niestety negatywnych skutków jesli chodzi o moje zdrowie. Jednak dzieki temu zrozumiałam, ze nie ważne ile ważysz, jak wyglądasz tylko to jak sie czujesz sama ze sobą. Mimo tego, ze nie mam figury modelki to od bardzo dawna… Czytaj więcej »
Matko wyglądasz fantastycznie <3
Co do twoich przemyśleń to miałam identyczne podejście, jak był jakiś plan wakacji, to nagle szybka dieta, żeby móc schudnąć cholerne 5 kg. Teraz się tym nie przejmuje, bo zaakceptowałam siebie w pełni. I cudnie mi z tym 🙂
Slomkowo ściska Was mocno :*
Ależ z tej Megan piękna dziewczyna! I widać to szczęście i radość życia na jej twarzy. My kobiety jesteśmy mistrzyniami w zatruwaniu sobie życia ciągłym poczuciem braku doskonałości. Jestem złą matką, beznadziejną żoną, kiepską kochanką, mało atrakcyjną kobietą itd. Droga do samoakceptacji jest długa i wyboista, ale trzeba się starać każdego dnia. Są dni, kiedy lubię siebie bardziej, i takie, gdy lubię siebie mniej albo w ogóle nie lubię. Na szczęście tych drugich i trzecich jest mniej niż pierwszych, więc może już nie taka długa droga przede mną do tej samoakceptacji…
Przeczytałam post od deski do deski i podpisuję się pod tym co napisałaś obiema rękami! Czasami żałuję, że 10 lat temu nie byłam tak pogodzona z sobą jak teraz, ale taka kolej rzeczy… ważne, żeby wyciągać wnioski i cieszyć się życiem 🙂
Pozdrawiam
http://zycie-plus-size.blogspot.com/
Marta, bardzo dziękuję Tobie za ten tekst. Idealnie wpisał się w treść dzisiejszego dnia. Chcę opowiedzieć Tobie moją dzisiejszą historię. Otóż mój kochany mąż wysłał mi dziś link do konkursu, w którym, aby wygrać nagrodę (nie istotne jaką), należy opisać jaką jesteś kobietą. Chciał żebym wzięła udział, a ja mu na to: Ale co ja właściwie mam o sobie powiedzieć? Że kolejny rok czekam na spełnienie zawodowe? Że kolejny miesiąc czekam na to, aż zajdę w ciążę? Że jestem zmęczona, bo pracuję od rana do wieczora? Że ćwiczę i nie chudnę? Że nie podobają mi się moje ubrania, muszę zmienić… Czytaj więcej »
Ciągle jestem na drodze do swojego własnego prywatnego szczęścia – bardzo wpisuję się w to zdanie. Można mieć swoje małe szczęścia na codzień, ale bardzo trudno zaakceptować siebie w 100% i być szczęśliwą ze sobą. Ja nie wiem jak przekroczyć tą granicę. Bardzo dobry tekst i piękne zdjęcia.
Mam na lodówce kartkę „jestem ok. taka, jaka jestem. Kilińska”. I to jedyna afirmacja jaką sobie uprawiam. Patrzę na nią codziennie. I codziennie na tej lodówce zaczyna się budowanie poczucia własnej wartości. Mam 45 lat. 9 kilo nadwagi. Zmarchy, obwisłe cycki i cellulit. Urodziłam się z wadą kości wiec palce u nóg i u rąk mam jak Quasimodo. Ale … mam ośmioletnią córkę, Martusię, która jutro, 8 marca ma urodziny. I to ona pokazała mi i uczy mnie jak, pomimo, a może właśnie z powodu tych wszystkich niedoskonałości, kochać siebie taką, jaką jestem. Jak? Bo najbardziej ze wszystkiego dla niej… Czytaj więcej »
Świetny artykuł i w 100% się z nim utożsamiam! Tylko właśnie wiesz co jest najgorsze, że ja doskonale wiem to wszystko o czym piszesz, jeszcze ze studiów. Jak to wpadając w spiralę gonienia za ideałem wpadamy tylko w kompleksy, i że jak napisałaś ja ważąc 65 jestem nieszczęśliwa to jak wejdę do 60 tez nie bede a to najszybsza właśnie droga do zaburzeń odżywiania. No i mój rozumek pojmuje całą tę wiedzę ale jej nie potrafi zastosować w praktyce.. Mimo iż wszyscy powtarzają ze wyglądam super po porodzie ja widzę tylko te pare kilo których nie pozbylam się jeszcze z… Czytaj więcej »