I choć znam definicję słowa sukces, to ciężko mi jest sformułować żołnierską odpowiedź w trzech zdaniach czym on dla mnie jest. No bo przecież nieustannie do niego dążę. Ciągle myślę sobie, że jak już osiągnę ten sukces, to będę najszczęśliwsza na świecie. Zaparzę dobrą zieloną herbatę, rozsiądę się wygodnie w fotelu i będę napawać się sukcesem popijając go gorącym jeszcze naparem.
Odpowiedz na pewne pytanie
Pytanie tylko czy ja wiem do czego tak naprawdę dążę? Czy wiem i czy potrafię mój sukces opisać słowami. No i tak oto stoję sobie przed wyimaginowaną ścianą, na której widnieje ogromy napis „sukces”. Obok, na równi dopisuję słowo szczęście. Bo dla mnie te dwie rzeczy nieodłącznie idą w parze. Wiem, że efektem ubocznym mojego sukcesu zawsze będzie przepełniające mnie szczęście. Okej – pierwsze słowo za mną. Kolejne to „spełnienie”. Bo sukces jest dla mnie tym, czym dla kardiochirurga udany przeszczep serca.
Nagle dopada mnie taka refleksja, z którą nie do końca jest mi po drodze… Okazuje się bowiem, że rzeczy, na które codziennie narzekam składają się na moje nieustanne dążenie do sukcesu. To one mnie budują. To właśnie one świadczą o mnie najlepiej.
Wieczny pęd
No bo przecież nieustannie marudzę, że wiecznie coś. Że ciągle w biegu, że w wiecznym niedoczasie, że nieustannie muszę stawiać czoła jakimś wyzwaniom. Ale jeśliby tak popatrzeć na to z drugiej strony, to nie do końca jestem przekonana o tym, że jeśli mogłabym zasiąść na laurach, z przekonaniem że cała moja praca została już wykonana, to byłabym szczęśliwa. Bo tak naprawdę to ten pęd nadaje mojemu życiu sens. I powoduje, że każdego dnia czuję się bardziej szczęśliwa i spełniona.
Czy to źle, że ciągle chcę więcej i więcej?
Taka zachłanność powoduje, że ciągle się rozwijam. Czasami tylko zapędzam się w kozi róg zastanawiając się, na co mi to wszystko. Wiem, że najważniejsze mam już przy sobie. Szczęśliwą rodzinę, zdrowie, pasję, ale to nie znaczy, że nie mogę pragnąć od życia jeszcze więcej i więcej.
Jedno wiem na pewno
Źródeł szczęścia szukam w sobie, a nie wokół siebie. To samo robię z przepisem na sukces. Jest po prostu hand made. I to mój pierwszy krok do spełnienia. Ileż to razy snułam wizję szczęścia i sukcesu robiąc klasyczne kopiuj-wklej. Zaglądałam innym do okien, oglądałam ich podwórka, a potem, kierując się wyłącznie pozorami, mówiłam sobie: O! Właśnie tak chcę! Chcę tak samo jak oni! Dziś wiem, że sukces niejedno ma imię, a wręcz ma tyle imion, ilu nas jest na ziemi. Dlatego pierwszym i jak dotąd najtrudniejszym krokiem było stworzenie jego własnej definicji. Własnego składu do przepisu na sukces. Składniki już są. Teraz czas na przygotowanie.
Może kiedyś przyjdzie taki czas, że będę potrzebowała spokoju wewnątrz i wokół siebie. Dziś potrzeba dążenia do sukcesu daje mi ten pęd, ten wir, w którym jestem. To on jest sprawcą całego zamieszania, w którym ja czuję się dobrze choć jest on daleko poza moją strefą komfortu. Mam ciągle poczucie walki i zderzania się z przeciwnościami. Nauczyłam się już nie uciekać prze nimi, nie robić uników, a stawiać im czoła. To mój pierwszy mały-wielki sukces. Jakie będą kolejne? Nie wiem, ale biegnę wprost na nie. Tak to czuję.
[ad name=”Pozioma responsywna”]