Nasze pokolenie raczej nie miało szans wyniesienia otwartości seksualnej z domu. Seksualność damsko-męska, była raczej tematem tabu. Jeśli już zdarzał się w klasie albo w szkole delikwent, który chwalił się, że jego rodzice opowiadają mu co i jak, to się go palcami wytykało od zboczeńców, a jego rodziców nasi starzy nazywali dewiantami. Nie mów nikomu, co się dzieje w domu. W myśl tej zasady rodzice nie mówili swoim dzieciom, co się dzieje w alkowie, żeby te zbyt wcześnie nie wykazywały zainteresowania tematem seksu. Mieliśmy o tyle gorzej, że za naszych czasów „Internety” były w powijakach i nie mogliśmy sobie tego, czego nam rodzice nie mówili, wygooglować.
Może to i dobrze, bo gdybym sztuki ars amandi uczyła się z filmów xxx, to do dziś miałabym pewnie ogromne kompleksy zbyt małych piersi, ust i ogólnie niezbyt gibkiego ciała. Nie mówiąc już o braku kondycji i wytrzymałości. 😉 O akceptacji siebie i ciała nie byłoby mowy. Seksualność pozostawiałaby wiele do życzenia. Pozostawała mi leciwa pani od biologii, której głęboka wiara i szerokie wpływy księdza proboszcza nieco zamykały buzię, jeśli chodzi o tematy seksu na lekcjach. Dlatego moje początki tej sfery życia to była walka pomiędzy wyobrażeniami, oczekiwaniami, a rzeczywistością. Jak przystało na młodą dziewczynę z kompleksami i brakiem pewności siebie w tle. Wszak nie od zawsze miałam pozytywny obraz własnego ciała.
Pewność siebie
Parę dni temu gdzieś w sieci natknęłam się na badania socjologiczne na temat pewności siebie u kobiet. Wiecie w jakim wieku kobiety przejawiają najwyższy jej poziom? Ja obstawiałam, że około trzydziestki. A tu okazało się, że najbardziej pewne siebie są pięćdziesięciolatki, że to właśnie one potrafią dostrzec piękno w sobie. I jak tak sobie myślę o mojej krzywej wznoszącej, to jakoś mi się te wyniki spinają z rzeczywistością. Paradoks bowiem jest taki, że wtedy, kiedy moje ciało było najbardziej jędrne, proporcjonalne i symetryczne, ja czułam się w nim najgorzej. Wtedy seksualność dla mnie nie istniała.
Zbliżenia? Tylko przy zgaszonym świetle, najchętniej po lampce wina, która dodawała animuszu i odwagi. Zamykając oczy w wyobraźni widziałam nieforemną kłodę, wieloryba, orkę wyrzuconą na piaszczystą plażę, która niezbyt zgrzebnymi ruchami walczy o powrót do wody, gdzie znów będzie mogła ukryć swoje nie do końca kobiece kształty… Do tego nie do końca wiedziałam, jak przestać bać się bliskości. Seksualność pod poziomem morza. Ale ja wtedy byłam głupia!
Satysfakcja z seksu
Na studiach wielokrotnie słyszałam o rozmaitych badaniach na temat satysfakcji z seksu i prawie zawsze wynikało z nich to samo. Ludzie, z wiekiem lepiej i pewniej czują się podczas zbliżeń z partnerem. Te ich zbliżenia są bardziej satysfakcjonujące. Trochę mi się to w głowie nie mieściło. No bo jak kobieta po pięćdziesiątce, której mąż jest już w grupie ryzyka wystąpienia przedwczesnego wytrysku, o problemach z erekcją nie wspominając, a i ona przecież nie wygląda już jak top modelka, może czuć większą satysfakcję i większą seksualność swojego ciała niż jurna dwudziestolatka? Dziś, kiedy sama jestem po trzydziestce, od dziesięciu lat będąc w stałym związku, zaczynam to wszystko rozumieć, a co najważniejsze zaczynam to też czuć. Lęk przed bliskością już właściwie nie występuje.
Poczujmy się piękni
Sami ze sobą musimy się czuć dobrze i pewni siebie, żeby móc otworzyć się przed partnerem. Niby to takie oczywiste, ale żyjąc na co dzień z naszymi kompleksami i niedociągnięciami, które najbardziej zauważamy my sami. Ciężko jest się otworzyć i „wyflaczyć” nawet przed zakochanym w nas po uszy partnerem i dostrzec w sobie piękno. Może on jeszcze nie zauważył tego, że mam obwisłe pośladki? Nie przyznam mu się do tego, że mam z tym problem, bo jeszcze mnie zostawi. Do łazienki wejdę tyłem do przodu. Tak na wszelki wypadek. 😉 Znacie to?
A tak naprawdę dopiero zwierzając się partnerowi ze swoich słabości, grając w otwarte karty, poczujemy się w łóżku dobrze. Jest duża szansa, że zaakceptujemy każdy centymetr naszego ciała. Akceptacja siebie pomaga w zbudowaniu pozytywnego obrazu własnego ciała. W przeciwnym razie nie będziemy w stanie myśleć o przyjemności. Tylko o tym, czy tłuszczyk na boczkach za bardzo nam się nie rozlewa w pozycji leżącej. Czy jak usiądziemy, to nasze piersi nie będą nam za bardzo wisiały. Światło? Tylko przygaszone, bo wtedy nie widać cellulitu na pośladkach. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Skąd to wszystko wiem? Z autopsji. Jeszcze parę lat temu sama katowałam się tymi wszystkimi kompleksami. Moje życie seksualne było takie sobie, nie akceptowałam swojego ciała. Mogłoby być lepiej…
Magiczny próg
Musiałam przekroczyć magiczny próg trzydziestki i urodzić dwójkę dzieci. By nabrać do mojego ciała należytego szacunku. By je zwyczajnie zaakceptować, by nauczyć się, jak przestać przez nie bać się bliskości. Owszem, w dalszym ciągu ma ono swoje lepsze i gorsze strony, ale dziś je po prostu lubię. Uważam, że jest okej. Że daje radę. Teraz, kiedy skóra wcale nie jest już tak jędrna, szczególnie po takich wahaniach wagi jakie zafundowały mi dwie ciąże, piersi różnią się od siebie po zakończonym karmieniu, czuję się najlepiej we własnej skórze od początku mojego życia. Zamykam oczy i w wyobraźni widzę niezłą babkę, o kobiecych kształtach, której nie powstrzymuje lęk przed bliskością. Taką do schrupania. Głupie?
No chyba nie do końca, skoro teraz jakość „tych spraw” oceniłabym na jedenastkę w dziesięciostopniowej skali. To głowa musi być seksi, wtedy i ciało za nią podąży. Dopóki nie zaczniemy myśleć o sobie dobrze, to nawet z ciałem Moniki Bellucci nasze życie łóżkowe będzie leżało. W pozycji mało dla nas atrakcyjnej… Nauczmy się lepiej budować pozytywny obraz własnego ciała.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Prawda, święta prawda, przepraszam nie mogę się długo rozpisywać. Mąż czeka!
Zgadzam się w 100%. U mnie było identycznie, wszystko zmieniło się po porodzie. Nawet gdy zostało kilka kg na plusie to czuję dużo lepiej niż jak byłam “super laską”.
super zdjecie 🙂