Im byłam starsza tym wyraźniej widziałam błędy wychowawcze moich rodziców poczynione na mnie. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok narastała we mnie złość i frustracja, że wykształcili we mnie cechy, z którymi teraz muszę walczyć, nad którymi muszę pracować. Że pewnych rzeczy zabrakło, podczas gdy inni wkoło mieli ich pod dostatkiem . Że nie zbudowali we mnie tego, czego inni mają w nadmiarze. Im byłam starsza, tym większa we mnie wzbierała ochota na zadanie im pytania: “Dlaczego?” Dlatego dziś temat: relacje z rodzicami.
Rozmowa z pustym krzesłem
Kiedy zdecydowaliśmy się z Jankiem na dziecko podjęłam bardzo wtedy trudną dla mnie decyzję o tym, że z nimi porozmawiam. Chciałam poznać ich wersję wydarzeń. Motywację. Zrozumieć. A wszystko po to, by nie popełnić tych samych błędów. Podjęłam próbę, która okazała się totalną porażką. Nie zrozumieli. Odebrali to jako atak. Cała rozmowa zakończyła się po 5 minutach i jedynie zaostrzyła sytuację między nami. Drogę do zrozumienia musiałam odbyć sama. Zajęło mi to całe 6 lat. Długo. W tym czasie zdążyłam urodzić dwójkę dzieci, w dalszym ciągu nie mając pojęcia jak wychować własne potomstwo nie popełniając tych samych błędów.
Może gdybym wybrała się w między czasie na terapię byłoby mi łatwiej. Może. Nie zrobiłam tego. Pamiętając jeszcze co nieco ze studiów postanowiłam odbyć rozmowę z rodzicami jednocześnie nie rozmawiając z nimi. Wiele godzin spędziłam na oglądaniu z każdej strony słów, które do mnie wypowiadali. Przez wiele dni starałam się postawić w ich sytuacji, żeby zrozumieć. Zajęło mi to bardzo dużo czasu. Gdybym te kilka lat temu dowiedziała się, że ten cały proces tyle zajmie, nie wiem czy podjęłabym się tej trudnej i momentami bolesnej drogi. Ale dziś z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić: pokonałam cały ten dystans. Zrozumiałam. Zaakceptowałam.
Muszę zacząć od nowa, na własny rachunek
Cały ten długi proces pozwolił mi zrozumieć jedno: nie mogę wiecznie wszystkiego tłumaczyć tym, jak wychowali mnie rodzice. Na litość boską! Kobieto: masz trzy dychy i ciągle rozpamiętujesz przeszłość. Robiąc w tym czasie niewiele, by zmienić stan rzeczy. Dziś wiem, że ukrywanie się za błędami wychowawczymi rodziców jest zwyczajnie tchórzostwem i lenistwem. Zamiast wziąć się w garść rozdrapujemy stare rany, które z każdym kolejnym razem gorzej się zabliźniają szpecąc naszą psychikę. Dość tego. To jest ten moment, kiedy trzeba zacząć żyć własnym życiem i nauczyć się ponosić konsekwencje za własne myśli i czyny, a nie obarczać nimi wiecznie tych, który brali udział w procesie tworzenia nas. To nie tak powinno działać. Trzeba umieć rozprawić się z demonami i pójść dalej. Samemu, bez zbędnego bagażu w postaci wiecznych pretensji do bliskich.
Przeklęta wada wzroku. Moje relacje z rodzicami.
Mam dużą wadę wzroku. Fachowo nazywa się nadwzrocznością dużą i sprawia, że praktycznie nie widzę na prawe oko. Na badaniu okulistycznym nie jestem w stanie przeczytać nim nawet tej największej litery na tablicy. Z tegoż właśnie powodu mam czasowe prawo jazdy. Jakiś czas temu byłam u okulisty po receptę na nowe okulary. Trafiłam do bardzo rzeczowej i niezbyt miłej okulistki. Zbadała mnie, wypisała receptę. Na koniec zadałam jej pytanie skąd się biorą takie wady wzroku u dzieci. Odpowiedziała, że są to wady wrodzone, które bardzo sprawnie daje się wyprowadzić w wieku dziecięcym. Po czym zupełnie niepytana dodała: ale ta pani wada to jest ewidentne zaniedbanie z dzieciństwa. Zrobiło mi się przykro. Tak zwyczajnie po ludzku przykro. To moje uczucie smutku bardzo szybko przerodziło się w złość ukierunkowaną w stronę rodziców.
Jak mogli to zaniedbać? Przez długi czas gryzło mnie to od środka. Dziś patrzę na to inaczej. Bo doskonale pamiętam i musiałabym być niewdzięczna, by o tym zapomnieć, że mama przyjeżdżała ze mną do Centrum Zdrowia Dziecka z tymi oczami. Że ćwiczyła ze mną czytanie i rysowanie z zaklejanym okiem. Że jeździła na wizyty kontrolne do Szpitala Wojewódzkiego w Olsztynie. Czasami może zabrakło jej konsekwencji w ćwiczeniu i dopilnowaniu bym częściej zasłaniała to oko. Ale też zawsze miałam okulary. A przecież mogłabym nie mieć nawet tego. Moja mama od urodzenia miała wadę wzroku i nikt się tym nie interesował, choć na wszystkich zdjęciach z dzieciństwa charakterystycznie mruży oczy w poszukiwaniu ostrości. A pierwsze okulary kupiła sobie sama już w dorosłym życiu.
Własny wzór cnót
Wychowali mnie na dziecko skromne, które nade wszystko miało być dobre dla innych ludzi. Miałam ustępować innym, miałam przepraszać, miałam umieć układać się z innymi. Dziś rozumiem, że to był ich własny wzór cnót, który w ich mniemaniu człowiek powinien posiadać. Wiele pracy kosztowało mnie by wyzbyć się tych cech. Ale dziś rozumiem, że nikt mi tego specjalnie i z premedytacją, po złości nie zrobił.
Gdzie drwa rąbią tam wióry lecą. Relacje z rodzicami.
Dziś zupełnie inaczej widzę pracę moich rodziców włożoną w moje wychowanie. Mama i Tata odwalili kawał dobrej roboty. Wychowali mnie na człowieka zdolnego do ogromnej miłości. Na osobę niezwykle pracowitą, osobę w szczęśliwą, żyjącą bardzo świadomie. To oni zasiali kiedyś każdą z tych emocji, każdą z tych umiejętności. Wychowanie dzieci to szalenie trudna i złożona praca. Trzeba mieć morze cierpliwości. Ogromny zapał i konsekwencję. I za to wszystko jestem ogromnie wdzięczna moim rodzicom, bo każdą z tych rzeczy właśnie od nich dostałam. To już taka niesprawiedliwość dziejowa, że między dziećmi, a rodzicami na etapie podsumowań trudno o nić porozumienia. Rodzice oczekują podziękowania za cały trud, a dzieci wymagają przeprosin za wszystkie błędy i niedociągnięcia.
Życie jest tu i teraz relacje z rodzicami się zmieniają.
Wszystko to jest mi dużo łatwiej zrozumieć teraz, kiedy sama jestem mamą. Coś na zasadzie: kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień. Łatwo mi było oceniać błędy wychowawcze moich rodziców, kiedy sama jeszcze nie byłam mamą. Teraz jest inaczej. Trudniej. Nic już nie wydaje się czarne albo białe. Przede wszystkim dotarło do mnie, że wychowanie nowego człowieka, to piekielnie trudny i żmudny proces. To nie jest projekt na miesiąc czy rok. To projekt na całe życie. Skomplikowany, momentami bardzo niewdzięczny, doprowadzający nas na granice własnej wytrzymałości. W głowie wytykałam błędy wychowawcze moich rodziców sama w tym czasie tracąc szansę na bycie najlepszą mamą na świecie.
Wkładałam energię w coś, z czym już dawno powinnam się była pogodzić. Zamknąć ten rozdział, zostawić go za sobą. Zobaczcie, Miecio ma już 4 lata, a ja ciągle myślę, że jego wychowanie wciąż przede mną. Że jeszcze będę miała czas na bycie mamą z prawdziwego zdarzenia. Taką co to gotuje trzydaniowy obiad, każdego dnia śmiga z dzieckiem na basen, zajęcia z sensoplastyki, a wieczorami czyta bajki do snu. Dotarło do mnie, że 4 lata za mną, a ja ciągle jestem w fazie planów, podczas gdy życie toczy się tu i teraz. Jestem mamą od 4 lat i jeszcze nie pokazałam tego mojego super turbo wypasionego potencjału, wobec którego to co robili moi rodzice byłoby pryszczem. Proszę bardzo: jestem matką, mogę to teraz zrobić inaczej niż zrobili to Oni. Mam szansę, by się wykazać. Mogę poprawić te wszystkie bolące mnie w głębi duszy błędy. I co? I nic. Zupełnie nic.
Rozwiązanie jest banalne
A wszystko to sprowadza się do jednego. By żyć wystarczająco dobrze. By być wystarczająco dobrą mamą, wystarczająco dobrą żoną, wystarczająco dobrym człowiekiem. Tu wcale nie chodzi o codziennie sypiący się brokat, konfetti, fajerwerki i piórka w dupce. W gruncie rzeczy chodzi o to, by przestać od siebie i innych wymagać Bóg wie czego, tylko zacząć działać. Zacząć zwyczajnie żyć. Tak żeby to życie było naszą własną historią, bez wiecznych prób rozliczania się z przeszłością. Tak relacje z rodzicami od początku nie były kłopotem dla dziecka i rodzica.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
“Rodzice oczekują podziękowania za cały trud, a dzieci wymagają przeprosin za wszystkie błędy i niedociągnięcia….” – i tu tkwi sedno. Dokladnie tak jest.
Piękny tekst. Prawdziwy.
Oj tak, nic tak nie otwiera oczu, jak zostanie rodzicem. Też kiedyś miałam żal do rodziców o rzeczy, które robili lub które zaniedbali, jednocześnie byłam pewna, że widząc to wszystko sama będę po prostu matką cud miód idealną! Dla mojego dziecka będę robiła dosłownie w s z y s t k o! 😉 niestety, po drugiej stronie tego układu nic już nie jest takie proste i czarno białe. Czytając Twoją historię z okulistą, sama zastanawiam się czy za naście, a może dziesiąt lat moja córka nie zarzuci mi zaniedbania. Mała miała wzmożone napięcie mięśniowe, chodziliśmy pół roku na terapie i… Czytaj więcej »
Bo wychowanie to również danie dziecku możliwości dostrzeżenia, że można inaczej. Danie mu możliwości na znalezienie w sobie tej siły, żeby swój dom prowadzić inaczej. Mój tata zawsze powtarzał, że w domu chodzi się w kapciach, nie gwiżdże się i nie gra w piłkę. W moim domu z synem i mężem robimy każdą z tych rzeczy: chodzimy boso, gramy w piłkę i chowamy się do pralki podczas zabawy (oczywiście o ile jesteśmy w stanie z niej później wyjść;) ) Ale oprócz tych wszystkich zasad mój tata powtarzał też , że byłby rozczarowany gdybym powielała ich sposób wychowania. Bo świat jest… Czytaj więcej »
Doskonale Cię rozumiem. Mnie rodzice wychowywali w bardzo podobny sposób, musiałam być zdyscyplinowana i karna, szukać problemu w sobie, a dopiero potem w otoczeniu. Pamiętam, jak w podstawówce uwzięła się na mnie pani od historii. Co lekcję byłam proszona do odpowiedzi, materiał znałam na pamięć, za każdym razem szło mi całkiem nieźle i ostatnie pytanie zupełnie z kosmosu, siadaj, pała. Raz próbowałam szepnąć mamie słowo na ten temat, drugi… Nic, moja wina, bo najwidoczniej nie przygotowałam się tak, jak należy. Któregoś razu Mama wróciła z wywiadówki cała czerwona, ze łzami w oczach. Okazało się, że pod koniec zebrania jeden z… Czytaj więcej »