Nie mów nikomu, co się dzieje w domu, o czym są kłótnie w związku Twoich rodziców. Dzięki tej zasadzie wyrosłam na raczej dyskretną dziewczynkę, która starała się za żadne skarby nie zdradzić sekretów rodziców. Nie żeby oni mieli coś do ukrycia. Ale wiecie… Dzieci nie zawsze są w stanie trafnie rozpoznać, co powinno zostać w domu, a co można powiedzieć innym. Tak na przykład było z paleniem papierosów mojej mamy. Nie wiedziałam, że babci Stefci o tym nie mówimy i raz czy drugi wsypałam mamę, zupełnie niechcący. Podobnie było z jedną sąsiadką…
Nie mów nikomu
Miała taką wdzięczną ksywę, której tu nie napiszę chcąc zachować resztki blogerskiej anonimowości. Ksywa w ładny sposób określała jednym słowem fakt, że owa sąsiadka wszystkie sprawy załatwiała krzycząc przez okno. Tak wołała swoje dzieci, tak kupowała kartofle od pana rolnika, który raz w tygodniu przyjeżdżał pod nasz blok, w taki sam sposób komunikowała się z koleżankami. Dlatego mówili tak o niej wszyscy w koło. Nikt nie używał jej imienia, a jedynie tę ksywę. Okazało się, na moje nieszczęście, że o ksywce wiedzieli wszyscy oprócz samej zainteresowanej. I tak oto w zupełnej nieświadomości nazwałam sąsiadkę w znany wszystkim dookoła sposób. Musielibyście widzieć minę moich rodziców kiedy sąsiadka do nich przyszła i zapytała czy to prawda, że wszyscy w koło nazywają ją właśnie tak. Informacje miała z pierwszej ręki czyli ode mnie. Skąd mogłam wiedzieć, że to tajemnica?!
Im byłam starsza, tym bardziej bezsensownym wydawało mi się ukrywanie tego, co dzieje się w domu. Robienie tajemnicy wokół pewnych tematów, kłótni czy sporów bardzo często jedynie pogłębiało problem. Dlatego dziś napiszę Wam zupełnie szczerze, co jest powodem naszych konfliktów małżeńskich.
Otóż moi mili głównym zarzewiem konfliktów między nami są… dzieci. Koniec. Jest jeszcze kilka innych powodów, o których napiszę Wam na samym końcu, ale około 90% naszych kłótni dotyczy dzieci. I wszystkie te konflikty da się nawet pokategoryzować.
„Ty to zrób”
– czyli kłótnia o to, kto ostatnio zmieniał pieluchę. Prawdziwy hardcore był wtedy, kiedy i Miecio i Zyzio śmigali w pieluszkach. To była wielka, niekończąca się zmiana pieluch. Jedna za drugą – jak na taśmie produkcyjnej. Oczywiście to Zygmunt wyrabiał 500% normy, a Miecio tylko dorzucał coś raz na jakiś czas do pieca. Wtedy non-stop kłóciliśmy się o częstotliwość wykonywanych przy dzieciach czynności. O kąpiele, o karmienie, o usypianie. Wiecie idealny moment na temat pt. kłótnie w związku. Ta dobijająca ze wszech miar rutyna sprawiała, że żadne z nas nie miało ochoty na wszystkie te czynności. Co ciekawe do dziś obydwoje często łapiemy się na tym, że żyjemy w ogromnym poczuciu niesprawiedliwości czując, że tylko my (osobno) zajmujemy się chłopakami, a druga strona ciągle się miga. Jak to możliwe? Narnia, Hogwart, czy inne czary?
„Dzisiaj ty do nich wstajesz”
– czyli wieczna walka o pięć minut snu w gratisie. Wielokrotnie pisałam Wam na blogu, że brak snu to dla mnie najgorsza część macierzyńskiej drogi. Nic innego nie jest dla mnie taką torturą jak niewyspanie. Ani chorowanie dzieciaków, ani nudne zabawy w „akuku”, ani nawet te nieszczęsne zmiany pieluch. Nic tak mnie nie dobija, jak brak snu. Codziennie, kiedy chłopcy idą spać, my staramy się wyrwać kilka chwil dla siebie. Czasami zwyczajnie przeginamy pałę i wyrywamy chwile do 1- 2 w nocy, a później Zygmunt o 6 rano mówi : sprawdzam! Wtedy jest ogień. Kłótnia na cztery fajery, bo przecież „Ty wczoraj spałeś w ciągu dnia” a „Ty poszłaś spać 20 minut wcześniej.” My jesteśmy prości ludzie. U nas do kłótni wiele nie trzeba.
„Ja bym im w życiu na to nie pozwolił”
– czytaj: jesteś złą matką. Janciuś ma to do siebie, że najchętniej wychowuje chłopaków według metody biernej ingerencji. Czyli reaguje w ostateczności. Chętniej przygląda się rozwojowi sytuacji. Jeszcze chętniej odwraca głowę. Ma taki jeden paznokietek, idealnie spiłowany na palcu wskazującym w prawej ręce i ten paznokietek służy mu do dyrygowania całym domem z kanapy. „Posadź go tam”, „Nie podawaj mu tego”. Uwielbiam takie wychowywanie cudzymi rękami. A już do szewskiej pasji doprowadza mnie tekst: „Kto mu to dał!?” Zazwyczaj tyczy się sytuacji, w których ja próbując coś ogarnąć, na przykład nakarmić marudnego Zygmunta, daję mu coś nieoczywistego do zabawy w stylu “ulubione okulary przeciwsłoneczne Janka”. Cóż pocznę, że nic nie interesuje go tak bardzo, jak te okulary właśnie. No i wtedy zaczyna się. Ale będąc z Wami w pełni szczerą muszę przyznać, że sama też się wymądrzam na temat pomyłek i wpadek rodzicielskich Janka. Bo przecież z kanapy ocenia się łatwiej. Krytyka sama ciśnie się na usta.
„Daj, bo ty nie umiesz.”
To znacznie rzadszy powód naszych sprzeczek, bo obydwoje jesteśmy raczej leniwymi rodzicami, więc wolimy żeby było zrobione, niż dobrze zrobione. 😉 Mam nadzieję, że rozumiecie tę subtelną różnicę. Ale są takie sytuacje, w których mnie zalewa krew. Na przykład, kiedy Janek stara się „ładnie” ubrać Zyzia na spacer, albo z totalnym brakiem zaangażowania buduje z nim wieżę z klocków, która bardziej przypomina garaż podziemny niż Burdż Chalifa. Wtedy wkraczam ja i wyniośle pokazuję, jak to powinno wyglądać, a następnie się o to kłócimy. Czy to nie jest urocze?
„Przy mnie by mu się to nie stało.”
Ten argument uruchamia mnie w sekundę. Do setki. Wszak wiadomo, że dzieci zupełnie inaczej zachowują się przy mamie i przy tacie. I tak jak przy Janku są zdyscyplinowane i grzeczne, tak przy mnie… no cóż… wchodzą mi na głowę. Większość wpadek, płaczu i marudzenia zdarza się niestety w moim towarzystwie. A Janek zawsze z chęcią mi o tym przypomni.
„Nigdy nic nie umiesz znaleźć.”
Tym tekstem to ja rozdaję karty w domu. Do granic możliwości doprowadza mnie ente pytanie: „gdzie jest śliniak?”, „gdzie są mokre chusteczki?”, czy „gdzie jest Zygmunt?” Zupełnie jakby Janek był w naszym domu gościem. Dodajmy rzadkim gościem. I ja wiem, że jak wstanę z kanapy to w pięć sekund znajdę ten śliniak, który przecież leży na samym środku stołu. No i jak się o to nie pokłócić?
„Dlaczego mu odpuszczasz?”
Tu też z pomocą przychodzi perfekcyjnie spiłowany paznokietek na palcu wskazującym. Okej, przyznaję bez bicia jestem wobec chłopaków mniej asertywna niż Janek, bardziej im pobłażam, ale to dlatego, że oni na mnie patrzą tymi maślanymi oczami, mówią, że kochają, błagają, bym dała im święty spokój. Przecież to zmiękcza każde serce, c’nie? 😉
„Przy Tobie oni w życiu nie nauczą się żadnych zasad.”
Tu ciągle jeszcze nie ustaliliśmy z Jankiem jakie to mają być zasady. Okazało się bowiem, że obydwoje wyrastaliśmy w różnych domach, wśród innych wartości. U mnie dużo mówiło się o miłości i uczuciach. U Janka to były tematy tabu. Uczucia się ewentualnie pokazywało. Poza tym Janek miał Tatę tylko od święta, dlatego cały ciężar wychowania spoczywał na Mamie. Musiała być twarda. Ja taka nie potrafię być. Dlatego z tymi zasadami ciągle jest trudno jest się nam dogadać. To jest główny powód naszych konfliktów.
Nikt nas do tego nie przygotował, nikt nas nie uprzedził, że wychowywanie dzieci może nas tak poróżniać. To dla nas zupełnie nowe doświadczenie. Wydawało nam się, że po wielu latach docierania się nawzajem nic już nie będzie w stanie nas skłócić, a tu proszę bardzo, kłótnie w związku- obecne. Jeszcze od ziemi nie odrośli, a już sieją zamęt.
A pozostałe 10 % kłótni to tak zwane odgrzewane kotlety. Playlista od wielu lat niezmiennie ta sama. Co na niej grają?
„Ty już mnie nie kochasz” – Janek też czasami stosuje ten argument, kłótnie w związku bez tego nie były by takie same.
„Kiedyś byłeś bardziej romantyczny” kontra „Kiedyś mniej się czepiałaś”.
„Widzisz, Ty mnie w ogóle nie słuchasz” kontra „Pierwsze słyszę”.
„Kiedyś byłeś inny/ inna”.
no i totalny hit mojej „Znów masz okres?” ewentualnie „Czy to mówi Twój PMS?”.
Ah te kłótnie w związku. A jakie hiciory gra Wasza szafa?
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Padłam!
Skoro Ty jesteś szczera to i ja będę – u mnie są kłótnie na ten sam temat co u Was i dzięki Twojemu postowi wiem, że jestem Normalna przez duże “N” bo już myślałam, że coś jest ze mną nie tak i zastanawiałam się czy sobie psychiatry nie poszukać 😀