Są ludzie, którym w życiu wszystko przychodzi z łatwością. Angielskiego od zera uczą się w miesiąc, rodzą się z instynktem macierzyńskim, wychowywanie dzieci przychodzi im z niekłamanym wdziękiem, podczas jednego turnusu we Włoszech opanowują perfekcyjną jazdę na nartach, po trzech miesiącach na siłowni chwalą się sześciopakiem i nigdy, przenigdy nie potrzebowali korków z żadnego przedmiotu, samorealizacja jest czymś naturalnym, pożądanym.. Są tacy ludzie, bo znam ich osobiście. Są, ale to absolutnie nie jestem ja. Mi wszystko w życiu przychodziło z ogromną trudnością. Opowiem wam moją historię i to kiedy zrozumiałam, że samorealizacja jest ważna.
Wybrakowany egzemplarz
Przez wiele długich lat byłam przekonana, że jestem jakaś niedorobiona. W najważniejszych latach mojego życia, kiedy kształtowała się moja osobowość, charyzma, siła ducha i wola walki, ja byłam przekonana, że jestem znacznie gorsza od innych. To przeświadczenie rzutowało na wszystko. Dosłownie! Im bardziej myślałam, że jestem słaba, tym naprawdę się taka stawałam. Bo najgorsze, to samemu uwierzyć w to, że jest się beznadziejnym. Stąd już blisko do totalnej życiowej porażki. Od urodzenia miałam tak, że wszystko przychodziło mi dużo trudniej, niż moim rówieśnikom. Dużo dłużej i później nauczyłam się jeździć na rowerze czy pływać w jeziorze. Więcej czasu potrzebowałam na przeczytanie czytanki w klasie. Dłużej uczyłam się wiersza na pamięć. Trudniej nawiązywałam relacje z innymi dziećmi.
Kojarzycie takich asów klasowych, co to wszyscy do nich lgną, a oni stają się lokalnymi trendsetterami? No, to ja byłam ich zaprzeczeniem. O przyjaciół musiałam zabiegać. Starać się o ich względy, kupować je. Ciężko mi się do tego przyznać, ale przez wiele lat bałam się ludzi, których uważałam za przyjaciół. Bałam się ich opinii, bałam się ich odrzucenia. To wszystko zebrane razem do kupy sprawiało, że wewnętrznie odczuwałam ogromną niesprawiedliwość. Miałam poczucie, że w procesie twórczym mojej jednostki ktoś wgrał niepełne bądź wadliwe oprogramowanie. Przez wiele długich lat byłam przekonana, że to właśnie w tym leży wina wszelkich niepowodzeń w moim życiu.
Kiedy jest trudniej jest lepiej
Takim granicznym etapem w moim życiu był moment, w którym poszłam do liceum, do miasta. Ja, dziewczyna z małej wioski zostałam posłana do najlepszego liceum w mieście. Trafiłam do prawie całej „miastowej” klasy. Ten zbieg okoliczności nie pomagał całej sytuacji. Zupełnie przez przypadek, trafiłam do klasy z zaawansowanym angielskim, podczas gdy ja nigdy się tego języka nie uczyłam. Jedynym obcym językiem z jakim miałam do czynienia był niemiecki. Pamiętam, jak na pierwszej lekcji nauczyciel kazał się każdemu przedstawić po angielsku wychodząc na środek klasy. Wyszłam na środek i zrobiło mi się niedobrze.
Byłam prawie pewna, że za chwilę zwymiotuję. Ze stresu, zażenowania i wstydu zaczęło kręcić mi się w głowie, ręce zaczęły mi się trząść. Po polsku wybełkotałam, że nie umiem. Do ławki wróciłam z cieknącymi po policzkach łzami. Tak źle nie czułam się chyba nigdy wcześniej. Jak się pewnie domyślacie zupełnie obcy mi wtedy koledzy klasowi dolewali jedynie oliwy do ognia. Nikt nie wykazał się zrozumieniem.
To nie jedyna taka historia
Takich sytuacji w całej mojej czteroletniej karierze w liceum było wiele. Trafiłam do klasy pełnej pewnych siebie indywidualistów, samorealizacja była dla nich czymś oczywistym. Oni wszyscy mieli te cechy, których mi wtedy tak bardzo brakowało. Każdego dnia coraz gorzej o sobie myślałam. Nie byłam w stanie się uczyć, a rodzice parli na to, bym nadgoniła wszystkie różnice programowe. Pamiętam, jak polonistka zabrała mi kiedyś zeszyt do sprawdzenia i po jego oddaniu do dziennika wpisała mi siedem pał. Za brak staranności w jego prowadzeniu, za brak tematów, za brak dat. Byłam załamana. Miałam poczucie, że wali się mój świat. Skończyło się na psychologu. I to właśnie był ten moment przełomowy. Bo ktoś pierwszy raz spojrzał na mnie jak na czystą kartę. Nie miał wobec mnie żadnych oczekiwań ani wyobrażeń.
Wtedy pierwszy raz ktoś powiedział mi: „A nawet jeśli nie zdasz z klasy do klasy, to coś się stanie? Skończy się świat? Rodzice cię porzucą? Życie będzie toczyć się dalej. Pamiętaj, że w tym wszystkim chodzi o to, byś czuła się szczęśliwa.” Po kilku spotkaniach zrozumiałam, że dam radę, choć w moim przypadku wymagało to więcej pracy i zaangażowania. Zaczęłam szukać pomocy. Rodzice zorganizowali mi korepetycje. Już po kilku dodatkowych godzinach, bez presji otoczenia zaczęłam rozumieć chemię i angielski. Zaczęłam wierzyć, że samorealizacja przyniesie efekty. To, że ta moja ciężka praca przynosi plony zaczęło mi się podobać. Dziś wiem, że nie doceniałabym tego tak bardzo, gdyby wszystko przychodziło mi z łatwością. To był moment, w którym zaczęłam walczyć. Wtedy jeszcze bardzo nieumiejętnie. Raz mi się udawało, a raz znów uciekałam od konfrontacji. Uciekałam albo w objawy somatyczne czyli bóle głowy, wymioty, bóle brzucha, albo w silny stres, który paraliżował wszystko.
Deski nie ogarnę
Pamiętam jak firma, w której niegdyś pracowałam zorganizowała wyjazd integracyjny do Włoch na deskę i narty. Nigdy na niczym nie jeździłam. W ogóle ze mnie bardziej królewna z drewna niż sportsmenka. Wszyscy w pracy zapewniali: to łatwizna. Weźmiesz instruktora na dwa dni i w mig się nauczysz. Wzięłam instruktora na pięć dni i wyjeżdżałam z Włoch z poczuciem, że absolutnie tego nie ogarnęłam. Ale tym razem było inaczej. Po pierwsze nie odpuściłam. Dawna Marta po jednym dniu rzuciłaby deską. Po drugie mimo, że zupełnie mi to nie wychodziło, miałam z tego ogromną frajdę. Nawet z tych upadków. Z zapierających dech w piersiach widoków, z atmosfery na stoku, ze słońca.
Tamta sytuacja pokazała mi jak dużą pracę nad sobą wykonałam. Jak długą drogę przebyłam. Kiedy zapisywałam się na treningi po ciążach wiedziałam, że po drodze będę zmagać się ze sobą. Że wiele rzeczy mi nie wyjdzie, że pewnie długo, a może nawet nigdy nie podciągnę się na drążku. Ale nie po osiągnięcia tam szłam, a po to by mieć przyjemność, że robię coś dla siebie. I że być może moja ciężka praca kiedyś przyniesie mi efekty, z których będę dumna.
W macierzyństwo nie umiałam
Po utracie pierwszej ciąży tak bardzo chciałam być mamą. Każdy centymetr mojego ciała pragnął nią być. Miecio był taki wyczekany i wymarzony. A mimo to, znów coś nie zwarło. Z zazdrością i rozgoryczeniem patrzyłam na przepełnione miłością matki. We mnie był tylko strach i chęć powrotu do starego, dobrze znanego mi życia. Nic mi nie szło. Ani karmienie, ani usypianie, ani przewijanie. NIC! Znów nie umiałam na czas. Kiedy inne mamy rozpływały się nad miłością do własnych pociech, ja wyłam z rozpaczy. Najgorsza była myśl, że nie miałam w sobie ani krzty pewności, że kiedykolwiek poczuję się taką mamą jak one. Że kiedykolwiek pokocham bezwarunkowo moje dziecko. To było straszne.
Długo dorastałam do miłości do mojego syna. Wiele nocy przepłakałam czując się gorszą. Krzyczałam do poduszki. Przez wiele miesięcy czułam się bezsilna. Starałam się robić dobrą minę do złej gry. Pierwszy raz poczułam, że kocham go tak na sto procent, bezwarunkowo i szalenie kiedy kończył rok. Patrzyłam na niego i był taki cały mój, jak ze snów, wymarzony. W każdej minucie mojego życia miałam ochotę go całować i przytulać. Znów kosztowało mnie to więcej pracy niż innych. Znów okupiłam to stresem i łzami. Ale dziś doceniam to najbardziej na świecie.
Droga, która uszlachetnia
Pogodziłam się z wysiłkiem, który jest nieodłączną częścią mojego życia. Polubiłam go. Samorealizacja stała się dla mnie czymś bez czego nie potrafię żyć. Pamiętam jak pisałam pierwsze teksty na bloga. Janek je czytał i większość z nich lądowało w koszu. „Nie opublikujemy tego, bo to jest tragedia” – mówił szczerze. Trzaskałam laptopem, płakałam z bezsilności, groziłam, że nic już nigdy więcej nic nie napiszę. A kiedy tylko nie patrzył siadałam do komputera i pisałam od początku. Dziś słowa same przelewają się z mojej głowy na papier. Czasami irytuje mnie to, że palce piszą tak powoli. Doskonale wiem, co chcę Wam powiedzieć, tak samo jak doskonale czuję to, czego mogę oczekiwać od mojego życia. Pamiętajcie Dziubki, samorealizacja jest kluczem do spełnienia. Ja podjęłam tą walkę i każdego dnia jestem coraz szczęśliwsza, że samorealizacja tak bardzo weszła mi w krew.
[ad name=”Pozioma responsywna”
Przeczytałam dwa razy i… kompletnie mi nie pasuje ten opis do twojego wizerunku 🙂 Ale ludzie się zmieniają to fakt…i podejście do życia mają inne niż kiedyś. Ja też- można by powiedziec – zmarnowałam najlepsze lata swojego życia. Te najbardziej kreatywne, bo głowa buzowala od pomysłów.. ale nie wykorzystałam tego.. inni parli do przodu a ja pozostawałam daleko w tyle. Przez swoje niepoprawne podejście do życia i samej siebie 😉 Myślę że wiele jest takich osób i wielu z nas efekty osiąga swoją ciężka praca. Ja nie znam zbyt wielu ludzi którym wszystko przychodzi z łatwością. Znam raczej więcej slizgaczy… Czytaj więcej »
Proszę o niepublikowanie mojego wcześniejszego komentarza – był on zupełnie niepotrzebny. Czasem trudno jest zrozumieć pewne sprawy, kiedy samemu miało się inaczej. Na pewno jednak w takiej sytuacji potrzebne jest wsparcie, a nie krytyka. Przepraszam więc. Poza tym wyszło, że niespodobało mi się zbytnie uzewnętrznienie się w przestrzeni publicznej, a sama to zrobiłam komentując. Nie prosiłaś przecież o moją opinię czy radę. Pozdrawiam serdecznie Marto!
Te wszystkie napisane przez Panią słowa są tak bardzo mi bliskie i prawdziwe…:)
Moja przygoda z macierzyństwem też nie była z początku usłana różami. Jak widziałam te piękne zdjęcia, gdzie mamusia była zadbana, z promienną cerą, lśniącymi i starannie ułożonymi włosami a dziecko usmiechnięte od ucha do ucha to gotowało się coś we mnie. Wszędzie widzi się cudowną otoczkę rodzicielstwa, mydli się oczy, cud miód i maliny… a rzeczywistość dała mi solidnego “liścia w twarz”. Nigdzie nie mówi się o tym jaka to harówka, ile trudności spada na taką świeżo upieczoną mamę, nikt nas na takie wyzwanie nie przygotowywał. W moim przypadku nie istniał “instynkt macierzyński”. Wszystkiego uczyłam się od nowa zdana głównie… Czytaj więcej »
Hmm…Zacutuje słowa piosenki “mam tak samo jak Ty…” ❤❤❤ My zajebiste zawsze mamy troszkę pod górkę😂😂 Pozdrawiam Dziubki🙏🙏🙏
Marta,
Pięknie piszesz i pięknie wyglądasz. Mogę tylko pozazdrościć. Trzymaj tak dalej!
Pozdrawiam,Beata