Jak pokonać lęk? Czy lubicie się bać? Ja nie! Z natury jestem strachliwa i bardzo tego w sobie nie lubię. Po obejrzeniu w zbyt wczesnym wieku filmu „Misery” do dziś nie przepadam za nocnymi wycieczkami do toalety w ciemnościach. Nie odwiedzam też Domów Strachu w wesołych miasteczkach. Płacenie za przestraszenie się jest dla mnie czymś niezrozumiałym. Za to z sentymentem wspominam moje lęki wieku dziecięcego.
Jednym z pierwszych strachów, który odnajduję w pamięci, to ten przed Bozią.
Doskonale pamiętam jak od najmłodszych lat brałam udział rytuale „przeżegnywania się” przy krzyżu stojącym na trasie, pomiędzy domem a szkołą. Robiłam to systematycznie i posłusznie gdyż nad moją głową wisiało widmo grzechu. Nie za bardzo wiedziałam czym owy grzech jest, więc w mojej wyobraźni miał on formę trującego grzyba. Bozia zatem jawiła mi się jako sroga przedszkolanka, która za dobre uczynki przytulała i obdarowywała naklejką z napisem „Grzeczna Owieczka”, a za złe przewinienia karmiła potrawką z muchomorów. Zresztą dziś już wiem, że grzybki-halucynki to grzech, więc aż tak bardzo się wtedy nie myliłam. 😉
Kolejnym lękiem mojej młodości był lęk przed „Babajagą”
,Szeptunką Supietową, której dom znajdował się na górce w lesie, do którego nawet najodważniejsi nie potrafili podejść bliżej niż tylko do płotu. Podobno zjadała dzieci, więc w tym przypadku lęk był w stu procentach uzasadniony. Miała też konszachty z nieżyjącym już Mirbachem, do którego dawno dawno temu należał pałac w naszej wsi. Owy Mirbach musiał mieć sporo za uszami, bo nie było u nas w wiosce osoby, która nie byłaby świadkiem dziwnych zdarzeń odwiedzając jego grób, do którego dostępu strzegł aniołek bez głowy. Mirbacha i jego grobu też się bałam. Przestałam kiedy jeden z lokalnych pijaczków, celem zarobku, wszedł do grobu, wyciągnął zdobioną urnę, prochy wysypał do jeziora, a urnę opchnął w lombardzie.
Po wizycie w pewnym muzeum natury zaczęłam bać się również wody.
Ja, dziewczyna z Mazur bałam, i do dziś boję się kąpieli w jeziorze. A wszystko za sprawą półtorametrowego suma, którego wypchane cielsko zobaczyłam w owym muzeum. Do tego wyobraźnia dorzuciła swoje trzy grosze i teraz kiedy tylko wchodzę do jeziora, oczom mojej wyobraźni ukazują się tabuny półtorametrowych sumów, które tylko czekają na moje pyszne, tłuściutkie tu i ówdzie ciało.
Widmo strachu nawiedzało mnie również przed każdą szczepionką
Która była też testem bohaterstwa i dojrzałości klasowej. Bałam się metalowej strzykawki, tzw. Żanety którą kiedyś przepłukiwało się uszy. Dziś nawet nie jestem już pewna, czy historia ze strzykawką nie jest psikusem mojej wyobraźni. Ale Wujek Google podpowiada, że nie.
Spory lęk odczuwałam też za każdym razem kiedy spotykałam męża sklepowej, który niepokojąco często odwiedzał wieczorami cmentarz.
Bozia jedna wie co on tam robił. Może zajadał grzyby z szeptunką Supietową. Bałam się naszej piwnicy, w której błąkały się duszyczki lisków i zajączków oprawianych tamże przez tatę po polowaniu. Bałam się strychu u babci i strasznych bajek Braci Grimm.
Kiedyś lęki, karmione wyobraźnią były piękne w swej straszności.
Jeden bardziej absurdalny od drugiego, wspólnie tworzyły piękną historię każdego dzieciństwa. Na nich opierały się wszystkie podwórkowe zabawy. Nimi grożono kiedy, kolega nie chciał podzielić się gumą Turbo. Miały polot. O dorosłe lęki strach się bać. Są przerażająco przewidywalne, niby takie różne, ale wszystkie sprowadzają się do jednego. Zbyt oczywiste by tracić na nie choć centymetr papieru, gram atramentu czy choć jeden piksel monitora. Szkoda, że w dorosłym życiu najbardziej boimy się samych siebie…Zatem jak pokonać lęk?
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Świetny artykuł. A nie balas się potworów, które były pod łóżkiem ? 🙂 Moja noga nigdy nie zwisala z łóżka nawet w upalne dni.
Ps. Świetna fotka