Przecież wie, jak bardzo ją to wkurza. Ma w tym jakiś cel? Misję? Może on po prostu próbuje oswoić ją z sukcesem. Z tym, że pewne rzeczy w naszym życiu po prostu się udają. Z tym w co ona nigdy nie potrafi uwierzyć na początku każdego wyzwania. Wyzwania, które dla niej kryzysowej fazie zawsze jest problemem. Defetyzm jest jej ogromnym problemem.
Gdybyś zapytał ją co najbardziej lubi w życiu, odpowie bez wahania, że wyzwania.
Bo przecież nie lubi jak życie stygnie i jest nijakie. Ona lubi jak ktoś stawia ją przed wyzwaniem, jak może się sprawdzić. Ale w tym wszystkim niezbędny jest on. Jej wsparcie. Człowiek, który powie jej, że się uda. Czasami nawet 1000 razy podczas jednego wyzywania. Ona po sobie nie pokaże, że w siebie nie wierzy. Takie rzeczy są tylko na pokaz tylko dla niego. All exclusive.
Często po wszystkim siada z nim przy stole i długo rozmawiają o tym skąd ona to ma.
Dlaczego tak bardzo nie wierzy w swoje siły. Ba! Ona nawet nie wierzy w ich wspólne siły. Zupełnie tak, jakby miała bardzo krótką pamięć i już zupełnie zapomniała o tych wszystkich sytuacjach, w których się udało. Kiedy było naprawdę źle, a on ciągle obiecywał, że: „zobaczysz jeszcze będzie lepiej”. I w sumie jakby tak podsumować ich wspólne życie, to jeszcze nigdy nie było tak, żeby się nie udało. A sytuacje bywały srogie. Na przykład wtedy kiedy w sypialni, w ich starym i rozsypującym się domu, rozstawili 27 garnków, wiaderek i misek żeby deszczówka nie kapała bezpośrednio na podłogę.
Ona zamiast go wspierać siała ten swój defetyzm.
To jej ”to nie ma prawa się udać” doprowadzało go do szału. Ale nie jego szał był najgorszy, ale chwilowe zwątpienie. Czyli momenty, kiedy on zaczynał wierzyć w jej wersję. Dobrze, że nigdy nie zrobił tego do końca. Bo dzięki temu dziś są w tym miejscu w którym są. Ale żeby nie było, że jej defetyzm na nic się nie zdaje. Dzięki niemu ona baczniej przygląda się potencjalnym zagrożeniom. To jej wieczne niedowierzanie w sukces powoduje, że on jeszcze bardziej próbuje jej pokazać, że ona jest człowiekiem małej wiary. Bardzo małej. Być może wynika to z tego, że w domu nauczono ją przede wszystkim skromności, że nie chwalono jej, żeby przypadkiem nie spoczęła na laurach. Dopiero po latach od znajomych znajomych dowiedziała się, że rodzice byli i są z niej bardzo dumni.
Dziś znów on wypowiedział magiczne „a nie mówiłem”.
No bo przecież mówił, że się uda. Że jeszcze się będą z tej sytuacji śmiać. Niby sytuacja wyszła na plus. Ale co ona się na stresowała to jej. Co on się nasłuchał, że się nie uda, to jego. Może taki model działania jest im po prostu pisany. Może ona ma zadawać trudne pytania, by on popełniał mniej błędów zamiast się na nich uczyć. A może ona kiedyś w końcu uwierzy w to, że będzie dobrze, wstanie rano i powie sama do siebie: “To po prostu musi się udać…”.
Też bym chciała żeby mi się w końcu udało. Ale jak na razie nie widać żadnych przesłanek.do tego ;(
Oj, też bym chciała wierzyć, że mi się uda ale już nie mam siły. Zazdroszczę Ci tego!!! Tej wiary.