Jako zmienną różnicującą ich między sobą wybrałam tematykę bloga jaki poprowadzą. Drodzy blogujący, niniejszy artykuł jest również testem na wasz dystans do siebie. Dzis blogerki modowe, kulinarne, mamuśki i nie tylko. Pamiętajcie, że ja też jestem blogerką i nic co blogowe nie jest mi obce. Zatem kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień. Dlatego na pierwszy, nomen omen rzut, idą blogi lifestylowe takie jak SuperStyler.pl
Jak dla mnie masz (lajf)stajla.
Parafrazując słowa Pani Karoliny Korwin-Piotrowskiej: blogi lifestylowe są o wszystkim i o niczm. Stworzone przez ludzi z wysokim poczuciem zajebistości swojego życia. Na tyle wysokim, że każdą jego dziedziną muszą się podzielić na blogu. Co z tego, że daleko im do Nigelli Lawson? I tak dzielnie gotują schabowe i wodę na herbatę, step by step. Nie potrafią poprawnie wykonać skłonu i nie mają pojęcia kim jest Ewa Chodakowska, ale bez pardonu wrzucają filmiki z ćwiczeniami na sześciopak w pięć dni. Wszystko to powstało z chęci zarobienia dobrej mamony. No bo przecież bloger tematyczny (teoretycznie) ma ograniczone pole do współpracy. A tu? Hulaj dusza piekła nie ma. Chcesz zareklamować swoje pieluchy? Bach: ja mam dziecko! Chcesz zareklamować swoje ciuchy? Bach: ja mam styl i wolne miejsce w szafie, żeby te rzeczy później przygarnąć. Chcesz zareklamować makaron? Bach: woda już stoi na gazie. Kochanie! Dziś na obiad spaghetti z barterowym penne.
Nie śpię bo trzymam termomix, czyli pora na blogi kulinarne.
Tu sytuacja jest bardzo prosta: wszystko polega na tym, żeby być jak najczęściej zapraszanym na warsztaty ze znanymi kucharzami. Tylko po to, by móc najeść się do syta, czasami przygarnąć jakiś sprzęt i strzelić sobie selfie z kulinarnym celebrytą. Jeśli chcesz być prawdziwym blogerem kulinarnym musisz:
– mieć termomix (najlepiej jeśli dostaniesz go w ramach współpracy – wtedy rządzisz).
– mieć kiciusia, dla niekumatych jest to mikser planetarny Kitchen Aid. I od razu uspokajam twoją fantazję: nie da się nim polecieć na Marsa, ale na warsztatach kulinarnych łatwo nim przyszpanujesz. Jest piekielnie drogi, ale na szczęście można go kupić na raty.
– umieć kroić cebulę w piórka. Jak nie umiesz – już po tobie. W ogóle nawet jeśli dostaniesz jakimś cudem zaproszenie na warsztaty kulinarne, ale nie potrafisz kroić cebuli w piórka, to oszczędź sobie wstydu i zostań w domu. Wiem co mówię: ja poszłam i nie umiałam.
– wiedzieć czym jest test pióra. Ja tu teraz tego nie napiszę. Nie będę wam ułatwiała kariery blogerskiej, wszak wiadomo, że każdy bloger to parszywy zazdrośnik. Wygooglajcie sobie czym toto jest. I do czego toto służy. Pomocne jak umarłemu kadzidło. Ale jak nie wiesz czym jest test pióra, to nie jesteś blogerem kulinarnym w ogóle.
Less is more, czyli kolej na blogerki modowe.
Tu jest największy tłok, a karty zdają się być rozdane. Ale jeśli masz hajsy, nogi do nieba i ładne cycki (mogą być zrobione), to na pewno znajdzie się dla ciebie miejsce i spokojnie blogerki modowe przyjmą Cię do swojego grona. Na szczęście na rynku jest wiele firm, które z radością wysyłają gratisy do nieznanych jeszcze blogerek. A blogerki modowe to lubią. Początki są proste. Wszystkie sławy w tej dziedzinie zaczynały od stylizacji ubierając się w Zarze. Niektóre na tym się zatrzymały. Generalnie żeby zostać blogerką modową trzeba wyznawać zasadę, że mniej znaczy więcej, bo wtedy nie potrzebujesz mieć na zdjęciach za dużo tego całego stuffu, więc jest taniej. Ideałem stylu jest manekin z KappAhla. Dobrze jeśli masz długie włosy i znasz przynajmniej trzy modowe nazwiska. Dior, Chanel i Vuitton wystarczy.
Nie musisz pisać i w sumie lepiej będzie jeśli tego nie będziesz robić. Z doświadczenia wiem, że to robi tylko lepiej blogom modowym. Kup torebkę Korsa, a o innych must have’ach poczytaj u konkurencji. Koniecznie pojaw się na otwarciu jakiejś galerii. Na szczęście dużo się tego teraz otwiera, więc jeśli nie zdążyłaś pojawić się na ostatnim otwarciu Modo to niczym się nie przejmuj. Powrzucaj swoje stylizacje na Modne Polki, Lookbooka i inne takie. Za to jeśli Niemodne Polki o tobie napiszą, znaczy, że jesteś na dobrej drodze do sukcesu.
Spoko ten krem, ale sama bym sobie takiego nie kupiła.
Były blogerki modowe, czas na blogerki urodowe. Na makijażu się nie znają, ale z chęcią się wypowiedzą. Do niedawna używały tylko kremu Nivea na wszystkie swoje bolączki, a już dziś piszą recenzję kremu na zmarszczki La Mer (cena 1100 zł za opakowanie). Jeśli więc zakupy w Rossmanie lub innym SuperPharmie doprowadzają cię do rozpaczy i rujnują twój budżet domowy, to koniecznie załóż bloga urodowego, z dobrze widocznym działem: „testujemy”. Tylko czekać jak pierwsze próbki zacząć zapychać twoją skrzynkę pocztową. Poczytaj trochę o składnikach kosmetyków, dowiedz się co to jest SLS w szamponie i czy to dobrze, czy źle, że on tam jest. Pamiętaj, żeby na kilka recenzji pozytywnych (dzień bez blogerskiego włażenia w dupę markom dniem straconym) był choć jeden pojazd.
Coś w stylu: konsystencja do bani, albo chociaż że opakowanie jest nieczytelne. Odrębną kategorią blogerek urodowych są blogerki włosowe. Jak sama nazwa wskazuje ich konikiem jest owłosienie, ze szczególnym uwzględnieniem włosów na głowie. I niech nie zwiedzie was to, że one potrafią się czesać jakoś wymyślnie, albo wiedzą jakie farby do włosów są dobre. Nie, nie i jeszcze raz nie! One zajmują się PIELĘGNACJĄ. A jak wiadomo i to nie od dziś: suszarka, lakier do włosów, a nawet niewinnie wyglądający warkocz potrafi włosy doszczętnie zrujnować. Dlatego też trzeba dać włosom rosnąć. I każdy ich dzień dorastania uwiecznić na blogu. Ot co.
Biegnij blogerze, biegnij!
Blogi sportowe to głównie blogi dla biegaczy. Tych jest u nas najwięcej. Każdy charakteryzuje historia w stylu: jeszcze wczoraj jadłam mrożoną pizzę, jarałam szlugi i w wolnych chwilach waliłam wódę pod mostem z kolegami, ale dziś biegnę w “maratonie”, na dystansie 5km. Z tych blogów bije taka pozytywna energia, że nim doczytasz post do końca już masz na stopach buty i gotowa jesteś na dłuższe wybiganie. Z każdej, najdrobniejszej rzeczy blogerzy sportowi robią aferę w stylu: „Juhu! Dziś się wyspałam!” „Wow! Zrobiłam poranną przebieżkę! Życie jest piękne”, „Jej! Odkąd biegam mój sąsiad zaczął mówić mi dzień dobry”. Ta wizja wszechotaczającego szczęścia i spełnienia bywa dobijająca. Ale ilość lajków gwarantowana. Bo choć czytelników szlag trafia, to muszą pokazać swoim znajomym, że nie ma w nich grama zawiści, a i o bieganiu… lubią raz na jakiś czas poczytać…
Jestem najlepszą matką na świecie.
Na koniec zostawiłam sobie moją ulubioną grupę: blogerki parentingowe. Wyselkcjonowana gwardia mamusiek z misją. Najgorsze co może być. Wyznające zasadę, że jest tylko jedna jedyna prawda, tylko one ją znają i koniecznie muszą ci ją narzucić. Blogerki parentingowe są mistrzyniami w artykułach typu: siedem sposobów na, dziesięć typów tego i owego, trzydzieści rzeczy takich i owych. Pracują nad nośnymi tytułami, żeby mieć dużo wejść na bloga. Są zapalczywe i patologicznie zakochane w swoich dzieciach. Nic co naturalne nie jest im obce. Pranie w rzece albo w orzechach, pieluchy tetrowe, chusty do noszenia, karmienie piersią dojrzewającego już nastolatka – oto ich naturalne środowisko.
Wyrażają się poprzez swoje dziecko, zupełnie zapominając, że same też są odrębnym bytem. A niech im ktoś nadepnie na odcisk, albo niechże ktoś nie wyśle darmowej zabawki dla dziecka – już one wiedzą co wtedy zrobić! Obsmarują w białych rękawiczkach na blogu używając luźnych, niezobowiązujących nawiązań, a bez rękawiczek i po chamsku uczynią to anonimowo na forach. Dla darmowej paczki pieluch zrobią wszystko. W końcu konkurencja duża, a one już trzeci rok siedzą na wychowawczym i końca nie widać.
Trochę to śmieszne, a trochę straszne.
Na pewno ciekawe do obserwacji. Pisząc powyższe znalazłam tam dużo siebie. Pytanie tylko czy inni blogerzy potrafią z dystansem spojrzeć na swój dorobek. Co kraj, to obyczaj. Co bloger, to inna natura. Wszystkich nas jednak charakteryzuje jedno. Umiejętne dzielenie się własnym życiem. Tak by i wam drodzy czytelnicy żyło się lepiej. Mordy Wy moje!
A teraz dajcie lajka, bo inaczej naskarżę na Was do Facebooka, że mi słabe zasięgi daje i nikt nie czyta moich fascynujących wywodów. 🙂
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Stare jak świat ale dziś dopiero mi w ręce wpadło 🙂 Śmiechłam strasznie 🙂 Buźka! <3
Świetne podsumowanie… Niby z przymrużeniem oka, a jednak… 😉
buahahaha, kipię ze śmiechu!
Milo mi! Zawsze do usług 🙂
Jestem blogerką parentingową i…. uśmiałam się do łez 😀
Oj tak! Oplułam monitor 😀
Lol! Uśmiałam się! Tyle prawdy o mnie samej 😉 (Oprócz biegania, noł wej).
Patologiczna matka z misją – pozdrawia! Będzie wpadać.Świetne pióro, lubię! 🙂
O żesz fuck, ja z tych urodowych…
chyba nienajgorzej z nami co?:)
Hehehe nieźle nieźle 😀 no to mam poprawiony humor na resztę wieczoru.
No i fajnie! <3 😀
😀 Super wpis!!!
Czytam każdy rodzaj bloga i to, co napisałaś jest bezbłędnym skrótem ich treści 😀 Podoba mi się bardzo 😀
I ja się zaliczam do większości tych grup 😉 niektóre sytuacje ostro napisane, ale grunt to znaleźć w sobie dystans i potrafić z siebie się śmiać, bo inaczej bloger nie ma szans na przetrwanie
Genialny tekst! Ha, uśmiałam się przy nim … kamieniem nie rzucam, czyli coś jest na rzeczy 🙂
Dobre !!!