Panta rhei – wszystko płynie, a czas robi to najlepiej. Dopiero co chwaliliśmy się znajomym, na parapetówce u przyjaciół, że zdecydowaliśmy się na drugie dziecko. Tylko jedna para chciała słuchać tego naszego pierdolenia przez pół wieczoru, bo towarzystwo średnio dzieciate i mają lepsze tematy, niż pęczniejąca fasola w cudzej macicy. Chwilę potem Marta była już w ciąży, bo jak wiadomo tacy kowboje jak ja ślepakami nie strzelają. Pamiętam, że bułki w piekarni były wtedy świeże i pachnące, a ekspedientka jak zwykle sympatycznie się uśmiechała. Zygmunt miał kilka centymetrów i mógł ważyć najwyżej kilkanaście-kilkadziesiąt gram. Czas na podsumowanie roku, naszego roku.
Ale zacznijmy od początku
Ledwo nieco ponad pół roku później chłopcy-remontowcy koncertowo schrzanili tapetę w nowym pokoju naszych dzieci, który powstał w miejscu niegdysiejszej kuchni. Otóż tapetę samoprzylepną przykleili na klej, nie odrywając tego papieru, pod którym jest ukryta funkcja samoprzylepności. Powiem wam, że takich bąbli nie widzieli nawet na Oddziale Oparzeń, a naprawa tej tapety wiązała się z oderwaniem połowy nałożonej na ścianę gładzi gipsowej, bo ten niepotrzebny klej nieoczekiwanie dobrze związał. Tak więc tuż po wprowadzeniu się i wyczyszczeniu całego mieszkania, kiedy szafy już stały, lecz nie miały frontów, bo na te czeka się dłużej, miało miejsce na naszym mieszkaniu szlifowanie nowej gładzi na ścianie. Równie dobrze moglibyśmy odpalić sobie armatkę do śniegu, taką prosto z trasy narciarskiej, tylko zamiast wody podłączyć do niej worek gipsu.
Każdy jebany słoik, każda cholerna szklanka, koszulka czy durnostojka miała na sobie tę szlachetną patynę opuszczonego od 100 lat domu, w postaci warstewki gipsu. Kobiecie w ciąży tego się nie robi. Nie na ostatniej prostej. Marcie to jednak zrobiono i tak oto na świat przyszedł Zygmunt, w 32 tygodniu i 6 dniu ciąży, 10 grudnia, za pięć siódma. Pamiętam, że bułki w piekarni były wtedy świeże i pachnące, a ekspedientka jak zwykle sympatycznie się uśmiechała. Zygmunt miał zaś 49 centymetrów i ważył 2240 gram. Czego nas nauczył ten rok? Podsumowanie roku? Między innymi tego, żeby wybierać jednak inne terminy na remonty.
Kontrowersyjna fotka, która wstrząsnęła internetem
Potem było słynne zdjęcie z porodu, a Polska podzieliła się zupełnie jak po wygranych przez PIS wyborach. Żartowaliśmy nawet wtedy, w śniadaniówce, że tak podzielić kraj umiemy tylko my i Jarosław Kaczyński. Śniadaniówka była na Woronicza, więc żart rozbawił tylko nas. W kontrze do nas była Pani Psycholog, której fotka się nie podobała, ale po programie uprzejmie nam wytłumaczyła, żebyśmy nie mieli do niej pretensji, bo przecież taka formuła programu, że skoro my za, to ona przeciw, a w komentarzach gawiedź już biła pianę kto miał rację bardziej.
Pamiętam, że bułki w piekarni były wtedy świeże i pachnące, a ekspedientka jak zwykle sympatycznie się uśmiechała. Zygmunt miał wtedy 49 centymetrów i ważył 2070 gram, bo trochę mu ubyło, jak to po porodzie.
Hejterka Ania
Kiedy mądre głowy i internetowi eksperci wieszczyli nam, że już zawsze będziemy tymi od zdjęcia z porodu, opublikowaliśmy wpis o hejterce Ani, której dobrze szło hejtowanie mamusiek w sieci, aż pohejtowała sobie u nas i idylla się skończyła, czar prysł i e-sprawiedliwość dopadła ją w realu (klik). Tego nie mogłoby zabraknąć w podsumowaniu naszego roku. Dość szybko staliśmy się blogerami od hejterki, a wspomniana historia zaczęła być częściej przytaczana niż zdjęcie z porodu. Naród znowu się podzielił. Ktoś nas pochwalił, ktoś inny zganił. Ubijana piana znowu zaczęła rosnąć, ale my wtedy zajęliśmy się chrztem Zygmunta.
Wystarczyło pokazać się na zdjęciu z chrztu w bluzie by Czytelnicy przestali bulwersować się historią hejterki, a zaczęli moim strojem (klik). Słodkie to było, bo ktoś podciągnął pod to nawet mój ateizm i domniemaną niechęć do Kościoła. Pamiętam jednak, że bułki w piekarni były wtedy świeże i pachnące, a ekspedientka jak zwykle sympatycznie się uśmiechała. Zygmunt miał wtedy 61 centymetrów i ważył 6020 gram.
Majowe morze
W maju pojechaliśmy na wakacje, nad morze. Zygmunt był co prawda chory, ale lekarze pozwolili. Nad morzem mu się poprawiło, ale po powrocie niezbędna była hospitalizacja i to blisko trzytygodniowa. Ktoś rzucił, że to na bank od tego morza, choć lekarze zgodnie wyśmiali tę śmiałą diagnozę – wszak morskie powietrze służy pacjentom z takimi dolegliwościami. Tak czy inaczej musieliśmy przedsięwziąć kilka zmian w naszym życiu z czego największą było zakończenie przygody Mieczysława ze żłobkiem (klik) do czasu, kiedy Zygmunt podrośnie. Zatrudniliśmy nianię.
Pamiętam, że bułki w piekarni były wtedy świeże i pachnące, a ekspedientka jak zwykle sympatycznie się uśmiechała. Zygmunt miał 65 centymetrów i ważył 6715 gram.
Dziubkowe Spotkanie
W sierpniu odbyło się spotkanie z Wami nad Wisłą (klik). Spotkanie wspaniałe, niezwykłe, przemiłe. Spotkanie, które dało nam dodatkowe siły na kontynuowanie tego projektu, jakim jest SuperStyler, to dzięki Wam właśnie, możemy pochwalić się, co udało nam się osiągnąć przez rok.
Pamiętam, że bułki w piekarni były wtedy świeże i pachnące, a ekspedientka jak zwykle sympatycznie się uśmiechała. Zygmunt miał wtedy 69 centymetrów i ważył 7950 gram.
Nasza nagroda
We wrześniu okazało się, że chcą nam wręczyć jakąś nagrodę, bo internauci, którzy aplikowali na jedną, kultową już imprezę blogerską wybrali między innymi nas, jako wpływowych blogerów. Z zasady nie jeździmy po tego typu imprezach, ale nagród, wódki i pacierza nie odmawiamy. Czy wpływowi staliśmy się po zdjęciu z porodu, czy po rozprawieniu się z hejterką, czy też dzięki mojej walce z Kościołem Katolickim za pomocą granatowej bluzy, czy też dzięki trzem tygodniom w szpitalu, nie wiem, ale dzięki temu możemy pochwalić się sukcesami blogu SuperStyler. Może zwyczajnie robimy dobrze to, co do nas należy, czyli wywołujemy emocje. Pamiętam, że bułki w piekarni były wtedy świeże i pachnące, a ekspedientka jak zwykle sympatycznie się uśmiechała. Zygmunt miał wtedy 72 centymetry i ważył 8505 gram.
W grudniu, ledwie kilka dni temu, świętowaliśmy pierwsze urodziny Zygmunta (klik) i trzydzieste drugie Marty. Dzień wcześniej byłem w piekarni. Bułki jak zwykle były świeże i pachnące, a ekspedientka jak zawsze sympatycznie się uśmiechała. Zygmunt miał 79 centymetrów i ważył 9420 gram, czyli było to cztery razy więcej Zygmunta niż zaraz po urodzeniu.
Boże Narodzenie i podsumowanie roku
Dziś, kilka dni przed Świętami Bożego Narodzenia, szykujemy się do drugich Świąt z Zygmuntem i czwartych z Mieczysławem i powoli szykujemy noworoczne postanowienia. To był niezwykły rok, pełen emocji i prawdziwych wzruszeń. Ale też bardzo wesoły i pogodny. A najlepsze, że po dwóch latach, już za kilka dni ponownie spotkamy tych samych znajomych, u których na imprezie blisko dwa lata temu przynudzaliśmy o naszym nowym, zygmuntowym pomyśle. Nie wiem, co zmieniło się u nich – tego dowiem się niebawem. Wiem za to, co zmieniło się u nas, a jest tego naprawdę sporo. Jak widzicie tyle, że można z tego zrobić porządne, kilkustronicowe podsumowanie roku.Po tych dwunastu miesiącach chciałbym podzielić się z wami kilkoma spostrzeżeniami dotyczącymi naszego życia i tego co nas spotkało.
Po pierwsze
Po raz kolejny udowodniliśmy sobie, że można kogoś wymyślić, zaplanować, stworzyć z powodzeniem, choć nie bez trudności i stresu i mieć z tego największą życiową satysfakcję. To Zygmuś o Tobie. Dzięki Synek! Tatuś zaraz wytrze gluta (gdy piszę to, to Zyzio ma katar, ponieważ rosną mu górne jedynki).
Po drugie
W Rodzinie siła. Jeżeli kochacie się, przyjaźnicie i dogadujecie tak, jak ja z Martą, to ruszyć może Was widok Waszego dziecka na USG, uczestnictwo w porodzie, wzięcie na ręce swojego potomka, jego choroba, cierpienie. Nie ruszy was za to nic innego. Nie ma takiej ilości hejtu, negatywnych komentarzy, ale też pozytywnych, która robiłaby na was wrażenie. Bo ośrodek wrażeń i przemyśleń mamy z Martą umiejscowiony w zupełnie innym miejscu, niż Internet. Dlatego nie ma u nas nieprzemyślanych treści, nigdy nie usuwamy postów, nie tłumaczymy się i nie wycofujemy ze swoich słów. Po prostu wiemy, co robimy. To tak w ramach szybkiego podsumowania bloga w tym roku.
Po trzecie
Doświadczyliśmy przez kilka dni po porodzie uczucia bycia na ustach wszystkich. Wiecie co się wtedy dzieje? Kurwa nic! Masa dobrych, ciepłych słów. Słów otuchy, wyrazów wsparcia.
Ale również masa hejtu, wyzwisk, gróźb, podłych prywatnych wiadomości. I wiecie co? Nic. W realu nic się nie zmieniło. Bułki były tak samo świeże, a pani ekspedientka tak samo się uśmiechała. Wiele osób pytało nas potem, czy po tej historii spotkało nas coś złego. Nie. Nikt nie przywalił nam w ryj, nikt nie powiedział nawet jednego złego słowa. Owszem, jeden reklamodawca, dla którego zdjęcie było nie do przyjęcia, postanowił się wycofać. Potem postanowił wrócić, ale Marta opublikowała zdjęcie w koronkowej piżamce i to znowu było za dużo. Nie, nie jest to producent opłatka i różańców, ale jak widać panią Grażynką z marketingu targają skrajne emocje.
Może to separacja z mężem, może menopauza i uderzenia gorąca po lekturze naszych treści. Poza tym nie wydarzyło się nic. To pokazuje jaki realny zasięg i wpływ na życie komentowanych osób mają internetowi napinacze.
Spotkało nas za to wiele cudownych, sympatycznych momentów. Chyba się do siebie zbliżyliśmy. My, autorzy tego bloga i Wy, nasi Czytelnicy. Byliście na spotkaniu, czasem spotykamy Was w Warszawie, czasem poza Stolicą czy nawet jak ostatnio, poza Polską. Zawsze jest tak samo. Przede wszystkim mamy wrażenie, że się dobrze znamy. Jeżeli jako blogerzy możemy być z czegoś dumni, to nie będą nasze teksty, zdjęcia czy filmy, choć zawsze się do nich przykładamy. To jesteście Wy, nasi Czytelnicy. Co chwilę spotykamy inteligentne, przebojowe, kolorowe, wesołe i dodam również od siebie – śliczne Dziewczyny (Panów też). A teraz kończę już to włażenie Wam w dupę i przechodzę do kolejnego punktu. Dodam jeszcze tylko, że bardzo się cieszę, że to spotkanie mogę zawrzeć w podsumowaniu roku.
Po czwarte
Nie widzicie wszystkiego. Często spotykamy się z tym stwierdzeniem, że pokazujemy wam całe nasze życie. Bzdura. Nie wiem, czy pokazujemy 20%. I nie chodzi o to, że ono jest jakoś niezwykle barwne, kolorowe i dzieje się w nim o wiele więcej, niż można u nas zobaczyć. Chodzi raczej o to, że nadal 80% pozostaje w sferze prywatnej. Wiem, że niektórym trudno w to uwierzyć, bo macie wrażenie, że uczestniczycie w każdej części naszego życia. Fajnie, że macie takie wrażenia, ale oczywiście tak nie jest, bo wbrew pozorom, mamy całkiem równo pod kopułą. Myślę, że średnio wścibska sąsiadka wie o Was dużo więcej, niż Wy wiecie o nas. Teraz robiąc podsumowanie roku, mogę wam o tym napisać.
Po piąte
Choć blog to nasza pasja i praca, to zdecydowanie najciekawsze rzeczy dzieją się dla nas ciągle w realu i tak już pewnie na zawsze pozostanie. Kolekcjonujemy w pamięci te wszystkie piękne chwile i wykorzystując je staramy się tworzyć dla was ciekawe i poruszające treści. To dlatego wzruszacie się, gdy oglądacie chociażby nasz ostatni film świąteczny. Robimy to w zgodzie ze sobą, autentycznie, najlepiej jak umiemy. Tu podzielę się z Wami moją największą satysfakcją. Tysiące lajków, setki cudownych komentarzy, ogromny zasięg. To wszystko cudownie stymuluje wydzielenie dopaminy w moim mózgu. Jednak podczas kręcenia tego filmu wydarzyła się rzecz o wiele piękniejsza.
Otóż byłem przekonany, że aby osiągnąć efekt na jakim mi zależało, będzie czekała mnie trudna przeprawa z Mieciem. Że być może będę musiał go celowo zasmucić, by zagrał smutnego, albo celowo rozbawić, by zagrał wesołego. Tymczasem ten chłopiec jest już tak duży i rozumny, że wystarczyło go zwyczajnie poprosić. Wiecie, że finałową scenę, która szczególnie Was wzrusza, powtarzaliśmy kilkadziesiąt razy? A Miecio, mimo że widocznie już znudzony, ciągle niestrudzenie powtarzał swoją kwestię, by wreszcie wypowiedzieć ją perfekcyjnie. Po całym dniu zdjęć przepełniała mnie duma. Ale nie taka zwykła, jaka przepełniała mnie dotychczas, bo przecież zawsze byłem zadowolony z moich dzieci.
Po raz pierwszy współpracowałem z moim dzieckiem przy czymś innym niż zabawa, po raz pierwszy oczekiwałem od niego czegoś bardziej skomplikowanego, złożonego i on sprostał temu zadaniu celująco. Do dziś jestem pod ogromnym wrażeniem tej współpracy. To fantastyczne uczucie widzieć jak własne dzieci rosną, rozwijają się, ujawniają coraz to nowe umiejętności i wiedzieć, że można im powierzać coraz to bardziej skomplikowane zadania, którym one umieją sprostać. To największa satysfakcja dla rodzica.
Nasz malutki Zygmunt
Tymczasem przez ten rok niedawno urodzony Zygmunt, z noworodka-wcześniaka z sondą w buźce przemienił się w niemowlaka, by ledwie kilka dni temu stać się pełnoprawnym roczniakiem, choć z dwoma miesiącami życia wyhaczonymi na kredyt od losu. Bacznie obserwowaliśmy każdy jego kolejny dzień życia. Po niektórych z nich ma nawet ślady. Blizny na rączkach po wenflonach są wspomnieniem po nieco utrudnionym starcie na naszej planecie. Dwa pieprzyki na główce to z kolei wspomnienie wenflonów po pobycie w szpitalu podczas zapalenia płuc. Cieszy nas, że jest coraz starszy, coraz bardziej samodzielny, że jest coraz bardziej komunikatywny.
Podsumowanie roku, pozostawiło nam jednak pewien smutek. Ten rok minął naprawdę szybko. Oboje z Martą robimy wiele, by starzeć się z godnością, więc upływ czasu nam nie przeszkadza. Tylko żeby te dzieciaki mogły być trochę dłużej takie małe, niewinne i słodkie. Zaprawdę powiadam Wam: w tym całym pędzie dzisiejszego świata spieszmy się kochać niemowlaki – tak szybko rosną.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Cudowny tekst, a puenta ogromnie mnie wzruszyła. Jesteście cudowni. Pozdrawiam całą czwórkę i życzę wesołych świąt oraz dużo miłości.