Disneyland pod Paryżem. W przeciwieństwie do Miecia, my lecieliśmy TAM zdystansowani. Oglądaliśmy zdjęcia i filmy w Internecie. Wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać. Ale ani ja, ani Janek nie liczyliśmy na wielkie WOW. To miał być wypad urodzinowy dla Miecia. To przede wszystkim on tam miał się świetnie bawić. Przysięgam i klnę się na wszystko, że nie przypuszczałam, że te dwa dni zrobią na nas tak ogromne wrażenie.
Planowaliśmy ten wyjazd już od jakiegoś czasu. Przyznam szczerze, że im dłużej o tym myślałam, tym bardziej przerażała mnie organizacja i fakt, że polecimy tam z lekko wybrednym i wiecznie niecierpliwym pięciolatkiem. Lubię, kiedy w takich sytuacjach życie podejmuje decyzję niejako za mnie. Po naszym artykule o tym, że od zawsze dajemy sobie prezenty na teraz i na przyszłość, jak również po tym, jak Miecio i Janek zdradzili się ze swoją miłością do zegarków – marka Citizen postanowiła sprawić nam niespodziankę. Ktoś zapyta o to, co właściwie wspólnego mają zegarki Citizen i najsłynniejszy park rozrywki na świecie? Otóż bardzo dużo. Marka Citizen jest bowiem jednym z oficjalnych partnerów Disneylandu. Wszystkie zegary na terenie parku są właśnie marki Citizen, a uwierzcie mi, że czas w takim miejscu ma ogromne znaczenie.
Transport
Z lotniska w Paryżu do Disneylandu można dostać się na kilka sposobów. Można autobusem, który kosztuje około 30 euro za osobę, ale można też pociągiem RER – to jest najtańsza opcja, a kolejka zatrzymuje się praktycznie pod samą bramą do parku. Można też Uberem, Boltem lub taksówką. My wybraliśmy tę ostatnią opcję, bo mieliśmy bardzo dużo bagażu ze sobą i jeszcze więcej sprzętu filmowego i fotograficznego. Dlatego postawiliśmy na wygodę i bezpieczeństwo. Niestety trafiliśmy na bardzo nieogarniętego kierowcę, który autostradą jechał 50 km/h, nie mówił po angielsku i ogólnie był średnio zorientowany 😉. Taka przyjemność kosztuje od 70 do 90 euro. Czas przejazdu: około godziny.
Zakwaterowanie
W tej kwestii zaufaliśmy organizatorowi, ale w gruncie rzeczy pewnie wybralibyśmy to samo rozwiązanie, czyli hotel na terenie Disneylandu. Ma on sporo plusów, ale (jak wszystko w życiu) ma też minusy. Plusem jest to, że z naszego hotelu mieliśmy absolutnie wszędzie blisko. Dodatkowo wszyscy goście przebywający w hotelach należących do parku, mają możliwość wejścia do niego godzinę przed innymi odwiedzającymi (tzw. “Magic Hour”). To jest idealny moment, żeby zrobić sobie zdjęcie na przykład z księżniczkami, czy z Myszką Miki. To mega ważne, bo w ciągu dnia na te atrakcje trzeba czekać w kolejce nawet 90 minut.
Z minusów wymienię to, że wszystkie hotele na terenie parku są przeogromnymi molochami, przez które przewijają się tabuny ludzi. Próżno tam szukać magii i klimatu. No, ale większość osób wraca tam wyłącznie na sen, więc może dlatego nikt nie przykłada do tego większej wagi. Generalnie obiekty powstały na początku lat ’90 i widać, że od tamtej pory nikt tam w nic nie ingerował. Czytałam i słyszałam, że w okolicy są inne hotele oraz opcje wynajęcia pokoi, ale polecam sprawdzić odległość. Sam Disneyland jest oddalony od Paryża około godziny drogi, więc warto mieć to na uwadze planując podróż.
Rozrywka
Tu nie będę się za bardzo rozpisywać, bo wszystko możecie zobaczyć na filmie. Cóż ja mogę więcej dodać? Po prostu MAGIA przez ogromne M! Tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć. Jako dziecko lat ’80, wychowane w szarej rzeczywistości, ale ze świadomością tego, że gdzieś tam hen hen jest lepszy i kolorowy świat, na każdym kroku ogarniało mnie wzruszenie. Po pierwszym dniu byłam niesamowicie zmęczona, ale też przepełniona ogromną i radością i nieopisanym szczęściem. Nawet Jankowi, naszemu nadwornemu malkontentowi, klimat się udzielił.😉
Z praktycznych uwag, polecam pobrać sobie na telefon oficjalną aplikację Disneyland Paris, która ma wgrane mapy obydwu parków, posiada opisy każdej atrakcji łącznie z wymaganiami co do wzrostu dziecka. Aplikacja podpowiada gdzie są najbliższe toalety, gdzie można coś zjeść, no i gdzie można spotkać bohaterów z poszczególnych bajek. Poza tym ma jeszcze jedną rewelacyjną opcję, a mianowicie szacuje długość kolejki do poszczególnych atrakcji i przelicza ją na minuty. Dzięki czemu wiedzieliśmy, które z atrakcji są najbardziej oblegane. Po tym też zorientowaliśmy się, które miejsca są najciekawsze i wzbudzają najwięcej emocji. Co warto zobaczyć? Najlepiej wszystko! Powiem Wam, że nawet z 5- latkiem u boku jest to do zrobienia w dwa dni. W sumie z całego parku nie byliśmy tylko na trzech atrakcjach, ale był to nasz świadomy wybór.
To, co koniecznie musicie zobaczyć, to paradę bohaterów z bajek Disneya. Codziennie o godzinie 17:30 Myszka Miki i cała ferajna przemykają główną aleją tańcząc i witając się z ustawionymi wokół widzami. I tu drobna uwaga: chcecie widzieć wszystko? Zajmijcie sobie miejsce minimum 30 minut przed paradą. Później o dobrą miejscówkę jest już bardzo trudno.
Każdy, kto wpada do Disneylandu nawet na jeden dzień musi, po prostu MUSI zobaczyć pokaz fajerwerków i mapping na zamku. Ta atrakcja zaczyna się dopiero o 22.30 i trwa pół godziny, ale naprawdę warto. Ci, którzy o tym wiedzą, ustawiają się już o 19.00 w najlepszym miejscu. Generalnie podczas tego pokazu zarówno mi i Jankowi łzy ciekły po policzkach, a Miecio ciągle powtarzał: WOOW! A największe wrażenie robi świadomość, że taki pokaz jest tam codziennie!
Jedzenie
Daleko mi do zabierania kanapek z domu, ale kulinarnie Disneyland to porażka. Jest niesmacznie i piekielnie drogo. Mimo, że restauracje wyglądają pięknie i panuje tam klimat jak z bajki, to jedzenie jest totalnym nieporozumieniem. Pierwszego wieczoru wybraliśmy się do restauracji, gdzie pomiędzy stolikami chodziła Myszka Miki i inni bohaterowie. To właśnie tam obsługa zaśpiewała Mieciowi “Happy Birthday”, a przemiła kelnerka skrzyknęła wszystkich bohaterów i zorganizowała zdjęcie grupowe, które jest rzadkością.
Jako, że Disneyland został wybudowany w szczerym polu, to tamtejsze restauracje nie mają większej konkurencji i zwyczajnie nie muszą się starać. Mogę zapłacić trochę więcej za jedzenie, szczególnie kiedy jestem na tak wyjątkowym wyjeździe, ale na litość niech to będzie smaczne. Większość restauracji proponuje od razu gotowe zestawy. Nie można zamówić na przykład tylko sałatki lub pizzy. Trzeba cały zestaw. A za taki zestaw słono sobie liczą. W tej pierwszej restauracji zapłaciliśmy 60 euro za osobę! Janek na przystawkę dostał siny, rozmrożony chwilę wcześniej kawałek pasztetu. Jako danie główne dostał stek, który był zjadliwy, a na deser trzy kulki lodów. I to wszystko w cenie 250 zł!
Następnego dnia jedliśmy hot-doga, który kosztował 9 euro za sztukę. W restauracji u Remiego (z bajki Ratatuj), w której robiliśmy rezerwację, zapłaciliśmy po 78 euro za osobę. Jako pierwsze danie dostaliśmy zupę krem z marchewki, która smakowała jak przecier dla niemowlaka. Co gorsza, na terenie Disneylandu nie ma żadnego sklepu spożywczego, więc poniekąd jesteśmy zdani na te wszystkie restauracje. Z drugiej strony nikt tam nie przyjeżdża na dłużej niż 2-3 dni, więc można to jakoś przełknąć (dosłownie i w przenośni).
Disneyland – wspomnienia
Zostaną z nami na zawsze – tego jestem pewna! Po powrocie do Polski odwiedził nas Dziadek Józek, który musiał wysłuchać całej historii Miecia o tym, jak było w Disneylandzie. W przedszkolu było to samo. Nie dziwi mnie to, bo i na nas Disneyland wywarł ogromne wrażenie. Poziom adrenaliny przy niektórych atrakcjach przerósł nasze wyobrażenia. Do końca życia zapamiętamy mroczną windę z hotelu Hollywood Tower.
Kamień milowy
Jednak wyjazd ten jest dla nas też kamieniem milowym w innym kontekście. Pierwszy raz zabraliśmy gdzieś Miecia zupełnie samego. Bez Zyzia i bez codziennych trosk. Nie da się zmierzyć wartości tego czasu, o którym tutaj piszę. W sobotę, dzień po powrocie, Miecio obudził się z płaczem. Myślałam, że coś mu się stało. Pobiegłam do niego, a on lamentując wyznał: “skończyły się moje najwspanialsze urodziny”. Dopadła go chandra, charakterystyczna dla ludzi wracających z wakacji życia.
Jak urodziny, to i prezenty!
Na szczęście są zdjęcia, które będą nam o tym czasie przypominać. Są też prezenty, które zarówno Miecio, jak i Janek dostali na miejscu od sprawcy całego zamieszania – marki Citizen. Kilka dni wcześniej zapytano mnie, czy chciałabym chłopakom coś wygrawerować. Długo się zastanawiałam, co mogłabym im napisać. Jankowi chciałabym życzyć, aby czas mu sprzyjał – i taki też grawer zagościł na jego zegarku. U Miecia zaś “Zapamiętaj tę magię. Mieciowi na 5 urodziny”.
Mówią, że nic nie trwa wiecznie. Dlatego po dwóch dniach musieliśmy opuścić Disneyland. Jednak są na tym świecie rzeczy, których trwałość przeczy temu powiedzeniu. Kiedy wybieraliśmy modele zegarków urodzinowych Pani w salonie, która sprzedaje zegarki różnych marek powiedziała tylko: „Citizen to zegarek na lata. Niezawodny.” Takie same opinie znaleźliśmy w Internecie.
Miecio będzie musiał nieco poczekać do momentu, w którym założy swój „zegar”, ale jestem pewna, że funkcje, które ten zegarek posiada, przetrwają próbę czasu. Nie miałam bowiem pojęcia, że są obecnie na rynku zegarki, które pod tarczą skrywają baterię słoneczną, czyli zasilane są światłem i nie wymagają baterii, a ładowanie ich to po prostu kwestia ich noszenia. Mają wbudowany wieczny kalendarz (czyli do 2100 roku) i doskonale wiedzą, kiedy miesiąc ma 30, a kiedy 31 dni.
Podczas podróżowania pomiędzy różnymi strefami czasu – wybieramy tylko strefę czasową celu podróży, a zegarek dostosowuje wskazanie czasu do wybranego miejsca. Za precyzję odpowiadają fale radiowe (zegarek Miecia), albo sygnał satelity (zegarek Janka). Zegarki synchronizują się automatycznie w dogodnych dla siebie warunkach i czasie. Ale nade wszystko wyglądają ponadczasowo, są wyposażone w szafirowe szkła. Mam pewność, że chłopaki będą się nimi cieszyli zarówno teraz, jak i za 20 lat. Dlatego w przypadku Miecia postawiłam na klasyczny model na skórzanym pasku (AT8113-12H). Z ciekawostek – model Janka (CC9025-51E) ma wbudowany suwak logarytmiczny. Dokładnie taki sam, z jakiego korzystają piloci samolotów do obliczeń ile paliwa potrzebują, by pokonać konkretną odległość. Janka ogromnym marzeniem jest bycie pilotem. Mam nadzieję, że ten prezent będzie dobrą wróżbą.
Przydatne wskazówki
- Kup bilet do parku znacznie wcześniej. Często kupując bilet na przykład miesiąc przed przyjazdem można załapać się na super zniżki.
- Jeśli chcesz zobaczyć obydwa parki: Disneyland (bajki, na których wychowało się nasze pokolenie) i Walt Disney Studios (bardziej współczesne produkcje), to kup bilety na dwa dni. Gwarantuję, że zobaczysz wszystko.
- Do atrakcji, do których są długie kolejki korzystaj z FAST PASSów. To możliwość pobrania biletu na konkretną godzinę, bez przymusu stania w kolejce. Niestety w praktyce w danym momencie można mieć FAST PASS tylko na jedną atrakcje lecz mimo to polecam. Zamiast czekać 75 min na „Ratatuj” w 3D, weszliśmy w 5 minut, pobierając właśnie FAST PASS.
- Pilnuj czasu! W Disneylandzie to bardzo ważne, bo tam czas biegnie nieubłaganie. Na szczęście na każdym rogu znajdziecie zegary marki Citizen, również przy FAST PASSach, które podpowiedzą Wam ile czasu zostało jeszcze do parady, a ile do pokazu fajerwerków.
- Jeśli czegoś nie wiesz – pytaj. W całym parku jest masa personelu, która świetnie mówi po angielsku i odpowie na każde Twoje pytanie.
- Pobierz aplikację Disneyland Paris. Z niej dowiesz się, jaki jest czas oczekiwania do poszczególnych atrakcji, jakie są wymagania co do wzrostu dzieci oraz jak najszybciej tam trafić.
- Przygotuj się na wysokie ceny. Wszystko tam jest drogie, począwszy od jedzenia, a skończywszy na pamiątkach. Przygotuj się, ale przesadnie nie oszczędzaj. Pamiętaj, że ten wyjazd ma być super wspomnieniem i przygodą, a nie głodówką i płaczem dziecka za ukochaną maskotką.
- Rozważ rezerwację hotelu należącego do Disneylandu, bo dzięki temu załapiesz się na Magic Hour, która pozwoli Ci wejść do parku wcześniej i wszędzie będziesz miała rzut beretem.
Na Disneyland poczekam, aż będę miała dzieci, ale planuje w najbliższym czasie wybrać się do studia Warner Bros – Harry’ego Pottera w Londynie. Spełnienie moich dziecięcych marzeń, aby znaleźć się na chwilę w tym magicznym świecie 🙂