Ciągle nie wierzę, że tam byliśmy. Ze przeżyliśmy egzotyczne wakacje. Od momentu propozycji wyjazdu do chwili odlotu samolotu z lotniska Chopina w Warszawie minęły niespełna dwa tygodnie. Tym trudniej uwierzyć mi, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. A jednak. Dwie polskie pyry poleciały na drugi koniec świata. 😉
A nie grają niczego ciekawszego w kinie? Egzotyczne wakacje w dwa tygodnie?
Kiedy dziewczyny z ramienia marki Cupsell napisały do nas po raz pierwszy z propozycją wyjazdu przyznam szczerze, że zupełnie nie wierzyłam w powodzenie tego projektu. Wyjazd na drugi koniec świata za dwa tygodnie? Egzotyczne wakacje na wariata? Nonsens! Kto to tak szybko zorganizuje? Kiedy powiedziałam Jankowi, że jest szansa, że śmigniemy za parę dni na Madagaskar zapytał mnie czy nie grają czegoś ciekawszego w kinie. 😉 On też nie dowierzał. A jednak! Wszystko się udało i każdy z elementów organizacji był dopięty na ostatni guzik. Cupsell wystawił sobie tym samym wizytówkę rewelacyjnego organizatora i ogarniacza absolutnie wszystkiego. A wiem o czym piszę, bo często bywam na imprezach czy jakichś wyjazdach i to był majstersztyk, szczególnie biorąc pod uwagę skalę organizacji.
Janek nie leci!
Pierwsze ostudzenie emocji przyszło już pierwszego dnia, po informacji o wyjeździe. Janek sprawdził nasze paszporty. Okazało się, że mój jest ważny jeszcze dwa lata, natomiast Janka tylko do początku grudnia. Nie wiem czy wiecie, ale ważny paszport na takie dalekie wyjazdy to za mało. W przypadku konkretnych destynacji wymagane są konkretne minimalne terminy ważności paszportów. I tak w przypadku Madagaskaru paszport musi być ważny jeszcze minimum pół roku od dnia wylotu. A Jankowi brakowało jakichś dwóch tygodni. No i klops. Egzotyczne wakacje zaczęły się odsuwać. Mój mąż, człowiek, który nienawidzi wychodzić poza swoją strefę komfortu, w myśl zasady: „wolę polskie gówno w polu niż fiołki w Neapolu” nawet się ucieszył, że sprawa z wyjazdem sama się rozwiązała.
Waleczny mąż
Kiedy jednak zobaczył najsmutniejsze oczy świata u swojej małżonki postanowił zawalczyć. I okazało się, że udało mu się załatwić nowy paszport w jeden dzień. Tak dobrze czytacie: W JEDEN DZIEŃ. I wcale nie wykorzystywaliśmy do tego żadnych znajomości, wpływów i koneksji. Wystarczył wniosek od organizatora wyprawy z informacjami, że to wyjazd zorganizowany przez taką i taką firmę, i że lecimy tam w konkretnym celu. Doprecyzuję tylko, że wydany paszport jest tymczasowy i w niektórych krajach (np. w części krajów arabskich) nie jest honorowany. Ale na Madagaskarze owszem. Swoją drogą uzyskanie informacji o tym, czy taki paszport jest wystarczający graniczyło z cudem. Pani w urzędzie nie miała o tym pojęcia, pani w biurze turystycznym również, na stronie MSZ ani słowa o paszportach tymczasowych w kontekście wyjazdów na Madagaskar, a najbliższa ambasada Madagaskaru jest w… Moskwie.
Próżno też szukać polskiego ambasadora na Madagaskarze, bo tenże kraj ogarnia człowiek, który ogarnia Kenię i na Madagaskarze bywa bodajże raz w miesiącu albo rzadziej. Postanowiliśmy zaryzykować i okazało się, że jeśli tylko paszport jest ważny dłużej niż pół roku, to może być tymczasowy. Na miejscu tylko jeden urzędnik na lotnisku zapytał Janka co to za dziwny paszport, ale nie robił z tym żadnego problemu. Paszporty ogarnięte pozostało nam jeszcze zorganizować opiekę dla chłopaków i parę innych, jak się później okazało, kluczowych spraw. Egzotyczne wakacje były coraz bliżej nas!
Tylko nie w szczepionkę!
Janek, jak przystało na perfekcjonistę z nerwicą natręctw zaczął szukać informacji na temat zaleceń zdrowotnych i standardowych przygotowań do wyjazdu do Afryki. Jak wiadomo Czarny Ląd jest ogromny i zupełnie inaczej jest chociażby w Egipcie, inaczej w Nigerii, Somalii czy na Madagaskarze. Mój wszechwiedzący małżonek bardzo szybko trafił na stronę Zakładu Epidemiologii i Medycyny Tropikalnej Wojskowego Instytutu Medycyny w Gdyni. Tam znalazł wszelkie istotne informacje. Na tejże stronie są mapki poszczególnych kontynentów i klikając na interesujący nas kraj wyświetla nam się lista zalecanych szczepień oraz chorób endemicznych. Z ciekawości sprawdziłam Polskę.
Okazało się, że przyjezdnym do naszej ojczyzny zaleca się szczepienia przeciw tężcowi, błonicy, odrze, śwince, różyczce oraz przeciwko WZW typu B. Janek sprawdził Madagaskar. Zalecane szczepienia w tamtym rejonie to: tężec, błonica, odra, świnka, różyczka, dur brzuszny, wścieklizna, WZW A i WZW B. Zapytacie o żółtą gorączkę. Otóż to szczepienie wymagane jest przede wszystkim w zachodniej części Afryki. Dość powiedzieć, że jeśli mielibyśmy przesiadkę w jakimś kraju afrykańskim obarczonym epidemią żółtej febry, a nie mielibyśmy tego szczepienia, to mogliby nas nie wpuścić na Madagaskar. Dlatego tak ważnym elementem w planowaniu takich podróży jest logistyka lotów. Najlepsze są te bezpośrednie. Jako, że nawet ja, bardziej wyluzowana część naszej rodziny, nieco przejęłam się tymi zaleceniami, postanowiłam umówić nas na lekarza medycyny podróży. Znalazłam przychodnię zajmującą się właśnie takimi sprawami.
Było gorąco
Zadzwoniłam w sobotę, na 5 dni przed wylotem. Okazało się, że do dnia wyjazdu nie było już ani jednego wolnego terminu do żadnego z lekarzy, ale pani na recepcji poleciła mi, żebym dzwoniła bezpośrednio do lekarzy (na stronie były ich numery). Zadzwoniłam do Pani Doktor Mileny. Nie odebrała, ale po chwili oddzwoniła. Wstępnie powiedziała, że nie ma nas gdzie wcisnąć, ale kiedy dowiedziała się, że lecimy na Madagaskar i że to nasza pierwsza taka podróż powiedziała jedno: „Dobra, musicie do mnie przyjść! Gdzieś was wcisnę!” Serce rośnie, że są jeszcze lekarze z takim powołaniem! Umówiła nas na poniedziałek na 9 rano. Standardowo pracę zaczynała o 10. To była jedna z ciekawszych godzin w naszym życiu. Ta godzina była dowodem na to, że podróże kształcą. Jeszcze nie wylecieliśmy, a dowiedzieliśmy się tylu przydatnych i ciekawych informacji.
Proszę Pani, tego nie wolno
Prócz tego, że od ręki zostaliśmy zaszczepieni, to jeszcze usłyszeliśmy o wszelkich potencjalnych zagrożeniach. O części z nich nie mieliśmy zielonego pojęcia. Bo o tym, żeby nie pić wody z kranu wiedzieliśmy, ale żeby nie pić drinków z kostkami lodu już nie. Usłyszeliśmy, żeby pod żadnym pozorem nie głaskać i nie brać na ręce przypadkowo napotkanych zwierząt, żeby myć zęby butelkowaną wodą i nią płukać szczoteczkę, żeby nie jeść owoców w restauracjach. Lepiej kupić własne na bazarze i umyć je butelkowaną wodą. Żeby unikać kąpieli w zbiornikach słodkowodnych (np. jeziorach śródlądowych). Pani Doktor powiedziała nam, że bardzo niebezpieczne jest wchodzenie do wody śródlądowej słodkiej, bo tam czai się masa pasożytów i bakterii czyhających na nasze zdrowie.
Kolejna porcja informacji
A propos Instagrama zdjęć podobno bardzo nierozważne jest wchodzenie pod wodospady w takich miejscach, bo ta woda może być naprawdę niebezpieczna. Co prawda wodospad oznacza raczej wodę płynącą, ale nigdy nie wiesz, co dzieję się w górę rzeki. Kto co do niej wlewa, co z nią robi itd. Ta godzina otworzyła nam oczy, ale też trochę nas wystraszyła.
Dostaliśmy receptę na leki antymalaryczne i zostaliśmy zaszczepieni na tężec, błonice, polio i WZW typu A. Dodatkowo zaszczepiliśmy się na krztusiec, ale nie ze wzglądu na podróż, a w kontekście trzeciego dziecka w przyszłości. Spokojnie, spokojnie – ewentualnego dziecka. Nie podpalajcie się. 😉 Nie szczepiliśmy się na dur brzuszny, bo ta szczepionka zaczyna działać dopiero po około trzech tygodniach od zaszczepienia, a nam do wyjazdu zostało 5 dni. Dowiedzieliśmy się też, że pod żadnym pozorem nie powinno się na takich wyjazdach ani do 6 miesięcy po powrocie zachodzić w ciąże. A wszystko to przez zagrożenie wirusem Zika. Poza tym dostaliśmy całą listę leków i produktów aptecznych, które powinniśmy ze sobą zabrać. A do tego receptę na antybiotyk świetnie działający na Klątwę Faraona.
Długa lista leków i podsumowanie kosztów
Co było na tej liście? M.in. lek na biegunkę, żel antybakteryjny, silny repelent na komary, maść z antybiotykiem, coś odkażającego na ewentualne rany, lek antyalergiczny (który przydał się nie tylko nam na wyjeździe) i wiele innych rzeczy. Podsumowując: na szczepienia i wizytę lekarską wydaliśmy ponad 800 zł, a na leki w aptece kolejne 750 zł. Ale absolutnie nie mieliśmy wątpliwości czy warto! Czy leki i szczepionki nam pomogły? Z pewnością wpłynęły na nasze poczucie bezpieczeństwa tam na miejscu. Ale okazało się w trakcie, że ja mam okropne uczulenie skórne na lek antymalaryczny (to są tabletki przyjmowane doustnie) i po konsultacji z lekarzem, będąc już na Madagaskarze musiałam odstawić lek. Na szczęście ani razu nie ukąsił mnie żaden komar, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Janka za to komary pokąsały kilkukrotnie.
Leki antymalaryczne należy zacząć łykać minimum na dwa dni przed wyjazdem i trzeba kontynuować terapię jeszcze tydzień po powrocie. Dlatego Janek jeszcze dziś musiał łyknąć małą bordową tabletkę.
nasze egzotyczne wakacje i pytanie: Tylko czy babcia się zgodzi?
W międzyczasie musieliśmy jeszcze zorganizować opiekę dla chłopców. Wiedziałam, że moja Mama ma jeszcze cały urlop do wykorzystania, ale nie byłam przekonana czy chce go wykorzystać na opiekę nad rozbrykanymi wnukami. Zgodziła się. Chwała Jej za to, bo dzięki temu chłopcy mieli absolutnie najwspanialsze wakacje u dziadków, a Miecio dzięki Dziadkowi pokochał pływanie w jeziorze. Chłopcy byli u Babci i Dziadka łącznie 10 dni. Kiedy wyjeżdżaliśmy zupełnie ich to nie obeszło, a kiedy wróciliśmy to też jakoś specjalnie nie szaleli na nasz widok. Mało tego, Zygmunt przez pierwsze kilka godzin zdawał się mnie nie zauważać. Efektem ubocznym tego wyjazdu okazały się wakacje u Dziadków, które usamodzielniły chłopaków. Oni sami jeszcze bardziej się ze sobą zżyli, a my trochę od nich odpoczęliśmy i zatęskniliśmy.
No to sruuu! Egzotyczne wakacje czas start!
Chłopcy u Dziadków, my spakowani. Pełni zapału wsiedliśmy do samolotu. Lecieliśmy na drugi koniec świata, o którym wiedzieliśmy tylko to, co napisane było w Wikipedii plus szczątkowe wspomnienia z geografii. Wiedzieliśmy, że lecimy do kraju, w którym obecnie panowała zima, temperatura maksymalna w dzień to było ok. 28 stopni, a w nocy 21. Zaskoczeniem było dla nas Słońce zachodzące już o 17.30 i księżyc w zenicie. Wiedzieliśmy, że chcemy zobaczyć lemury, przywieźć laski wanilii, wdrapać się na palmę i napić wody z kokosa. Jednak to co zastaliśmy na miejscu zupełnie przeszło nasze wyobrażenia na temat tego kraju i Afryki. Dlaczego? O tym w kolejnym wpisie.
Zdjęcia, które widzicie zostały wykonane na terenie naszego hotelu, który okazał się być czymś na kształt ogrodu botanicznego. Większość tych roślin znaliśmy z polskich domów, z doniczek, a tu mogliśmy z nimi obcować w nieograniczonym stopniu i w maksymalnej skali. To było coś wspaniałego.
Bluzka i spódnica – Pinko
Klapki – Renee (klik)
Kolczyki – Decolove (klik)
Przepiękna stylizacja <3 Wyglądasz anielsko!
Royal beach ca va 😉byłem 15 dni. Potwierdzam i polecam !! Szczególnie jeśli ktos nurkuje
O wow ale super😉