Najgorsze w macierzyństwie jest to, że nie można już zmienić zdania. Nie żebym żałowała decyzji o dziecku, ale świadomość, że nie można się już wycofać bywa przygnębiająca, a wręcz frustrująca. Szczególnie wtedy, kiedy każdy centymetr mojego ciała mówi mi, że już naprawdę, ale to naprawdę nie mam siły. Albo wtedy kiedy mam takiego doła, że moja psychika nie ogarnia jego krateru. Wtedy myśl o tym nieodwracalnym macierzyństwie jest przysłowiowym gwoździem do trumny. Albo teraz, kiedy powoli przygotowuję się do powrotu do pracy i targają mną naprawdę trudne dylematy, a sytuacja zdaje się nie mieć pozytywnego zakończenia. Kiedy każde rozwiązanie wydaje się być tylko mniejszym złem znów, dokładnie tak jak kiedyś, mam ochotę odwinąć się na pięcie i uciec od problemu. Powiedzieć: Sorry! Ja takiego życia nie chciałam. Gdzie tu jest punkt zwrotu towaru i reklamacji?
Po raz pierwszy nie mogę tak zrobić.
To co mnie najbardziej frustruje w byciu mamą i jednocześnie jest subtelną różnicą pomiędzy mamą i tatą to to, że tata może, a mama musi. Mama musi nakarmić dziecko (szczególnie kiedy jest karmione piersią). Musi utulić do snu (bo nikt tak nie ukoi płaczącego dziecka jak mama). Mama musi zająć się dzieckiem (szczególnie, jeśli jest na urlopie macierzyńskim, a tata wraca po pracy bardzo zmęczony). Mama musi, tata może. I właśnie to, że zaczęłam musieć robić pewne rzeczy wywołało u mnie ogromny bunt. Był on zupełnie oderwany od uczuć do dziecka. Ten bunt szedł z nimi w parze. Bo z jednej strony bardzo kocham Miecia, z drugiej zaś ten codzienny przymus bycia mamą 24h na dobę niezwykle mnie frustruje. Nikt nie lubi być przecież zmuszany do czegokolwiek. Z niewolnika nie ma pracownika. Ale matka to co innego.
Do momentu pojawienia się dziecka zawsze była jakaś opcja odwrotu.
Zawsze przecież można się rozwieść, zmienić pracę, przyjaciół, miejsce zamieszkania, hobby czy klub fitness 🙂 . Ale bycia mamą nie da się zmienić. Nie da się tej opcji wyłączyć albo chociaż zawiesić na jakiś czas. Nie ma weekendu, ani wolnych sobót, żadnych dni świątecznych ani urlopu na żądanie. Ciarki przechodzą mi po plecach kiedy przypominam sobie jak oglądając cukierkową,amerykańską komedię romantyczną i popijając ją winem podjęliśmy decyzję o dziecku. Może to i dobrze, że nie wiedziałam wtedy tego co wiem teraz, i że nie zrobiłam klasycznej analizy SWOT… Dzięki temu Miecio jest z nami, a ja przeżywam emocje wcześniej nieskategoryzowane.
Marzy mi się czasem jeden dzień starego życia. By na moment oderwać się od trosk macierzyńskich. Tylko po to by zobaczyć i pocieszyć się tym, że to stare życie nie miało większego sensu.
pięknie napisane. mam dokładnie to samo. brawo za szczerość !
No tak, teraz juz nie ma odwrotu ….
Ale powiedz mi szczerze czy nie lepiej jest z dzieckiem? zycie jest bardziej radosne i dzieciece, powracasz do swoich dawnych zabaw, wykorzystujesz je z dzieckiem, powracasz do swoich bajek pokazujesz je dziecku ( bo tak prawde powiedziawszy te nowoczesne mnie przerazaja), pokazujesz mu otaczajacy swiat i na nowo sie nim zachwycasz. W kazdym razie ja tak mam 🙂
pozdrawiam goraco 🙂