Dziś artykuł z cyklu: jak wydać tysiaka w jeden wieczór i nie żałować. Od pierwszych dni naszego burzliwego związku trułam Jankowi o Moulin Rouge. Na oczy nie widziałam, a marzyłam szalenie. Zawsze kręciły mnie tematy burleskowe i buduarowe. To było coś co podnosiło moje ciśnienie krwi i przyprawiało o palpitacje serca.
Trudne początki
Za pierwszym razem kiedy byliśmy w Paryżu piliśmy piwko z widokiem na czerwony młyn. Wtedy show było zdecydowanie poza naszym zasięgiem finansowym. Poza tym widok kolejki sięgającej niemal do końca ulicy totalnie nas zniechęcił. Janek tylko z ciekawości sprawdził ceny w Internecie. Byliśmy naiwni myśląc, że to nie może być takie drogie skoro ustawia się do tego taka kolejka. A jednak – ponad tysiąc złotych za dwie godziny przedstawienia dla dwóch osób. Z butelką szampana w pakiecie. Odpuściliśmy…
Powrót w wielkim stylu
Po czerech latach wróciliśmy do naszego ukochanego Paryża. Z biletami do Moulin Rouge w dłoni. Wszystko to za sprawą mojego przewspaniałego męża, który nie skonsultował tego zakupu ze mną. Bo pewnie gdyby mnie zapytał, czy chcę tam pójść, zdrowy rozsądek i pragmatyzm wziąłby górę. Zapewne powiedziałabym, że szkoda kasy, że lepiej zostawić na Święta, i że może następnym razem. A tu okazało się, że na 9tego grudnia było jeszcze kilka wolnych biletów. Takim oto sposobem jechałam do Paryża z ogromną ekscytacją. Najważniejsze było bowiem Moulin Rouge. Marzenia się spełniają. Nawet te najbardziej nieosiągalne, jak by się wydawało jeszcze parę lat wcześniej.
One way ticket
Zakup biletu warto zaplanować sobie wcześniej, a jego zakup dobrze przemyśleć. Na zakup biletu z dnia na dzień nie ma szans… Warto też zastanowić się, która pora spektaklu będzie bardziej dogodna tak, by nie rozbijać sobie całego dnia zwiedzania. Ja rekomenduję wybrać godzinę 21. Tego dnia był to ostatni spektakl, a co za tym idzie, po jego zakończeniu nie trzeba było spieszyć się z opuszczeniem sali. Można spokojnie dopić szampana i jeszcze na gorąco omówić pierwsze wrażenia, nie opuszczając tego wspaniałego miejsca. Poza tym warto zwrócić uwagę na rodzaj biletu – bo jest ich kilka.
Najtańszy – bilet wstępu na show. Kolejny z butelką szampana – kosztuje tylko 10 euro drożej, więc warto bo szampan dodatkowo podkręca atmosferę. Następne to bilety z kolacją i VIP. Moim zdaniem nie warte swej ceny. W ramach tych biletów, prócz show, jest też kolacja, ale z tego co czytałam jedzenie w Moulin Rouge nie jest wybitne, za to dość drogie. Odradzałabym. No i przy tych biletach VIP miejsca są na przeszklonym balkonie, a stoliki są bardziej kameralne, dwuosobowe. Ale są na sali Moulin Rouge lepsze miejsca niż te balkonowe, ale o tym za chwilę.
Dress code
Jak się ubrać na takie show? Dużo się o tym naczytałam w Internecie. Że Moulin Rouge to wyłącznie rozrywka dla Amerykańskich i Japońskich turystów, który przychodzą tam w adidasach i jeansach. Ale na stronie samego teatru przeczytałam, że wymagany jest ubiór wieczorowy. Chcąc uszanować wolę organizatorów, ale też lepiej wczuć się w klimat wieczoru zdecydowałam się na elegancką sukienkę i szpilki. Janka też namówiłam żeby zdjął Najacze i wbił się wyjściowe obuwie. 😉 To był strzał w dziesiątkę, bo większość naszych współtowarzyszy była ubrana podobnie. Może nie tak glamour jak ja, ale jednak elegancko.
Co o Moulin Rouge mówią sami Francuzi?
W Internecie przeczytałam tylko, że to atrakcja dla turystów, że żaden szanujący paryżanin nie wyda takiej kasy na rozrywkę tak niskich lotów. Że podobno dużo lepsze jest Lido czy Crazy Horse, bo mniej popularne itp. itd… Tak się złożyło, że wybierając się na spektakl zamówiliśmy Ubera. Skorzystaliśmy z tańszej i bardzo popularnej w Paryżu opcji: UBERpool. Polega ona na tym, że dzielisz taksówkę z innymi współtowarzyszami jadącymi w tym samym kierunku. Ciekawa i bardzo atrakcyjna cenowo opcja.
Tak się szczęśliwie złożyło, że do Moulin Rouge zabraliśmy się ze starszym małżeństwem pochodzącym z południa Francji, którzy przyjechali na zakupy przedświąteczne do Paryża. Oboje na oko około siedemdziesiątki. Zapytaliśmy o ich zdanie na temat Moulin Rouge. Zgodnie odpowiedzieli, że to najwspanialsze show jakie w życiu widzieli. Że byli na nim 7 razy w ciągu całego życia, i że z chęcią wybiorą się tam jeszcze raz. Że sami zobaczymy, jacy wyjdziemy szczęśliwi po tym show. Już wtedy czułam, że to będzie jeden z najwspanialszych wieczorów w moim życiu…
Kwestia bezpieczeństwa
Jeszcze dwa miesiące temu pewnie pominęłabym ten punkt, ale po ostatnich wydarzeniach w Paryżu czuję się zobowiązana by o tym napisać. Sama bowiem bałam się trochę tego wieczoru. Sala Moulin Rouge w ciągu jednego spektaklu może pomieścić nawet 800 osób i praktycznie zawsze wypełniona jest po brzegi. Będąc jeszcze w Warszawie, tydzień przed wylotem, dostaliśmy maila z instrukcjami dotyczącymi tego jak duży bagaż można mieć ze sobą, że obowiązkowo trzeba współpracować z ochroną teatru, i że obecnie zostały przedsięwzięte dodatkowe środki ostrożności. Na czym one polegały? Na dodatkowej kontroli. W sumie przeszliśmy dwie bardzo skrupulatne kontrole osobiste. Jedna w dodatkowym wejściu przylegającym do Moulin Rouge, a więc nie w samym teatrze. Wszystko to po to byśmy czuli się bezpiecznie. I udało się! Ja czułam się tam bardzo komfortowo.
Zdjęcia i pamiątki
Prócz obrazów zapisanych w mojej pamięci bardzo zależało mi na pamiątce w postaci zdjęcia z Moulin Rouge. Wiadomym jednak jest, że w Moulin Rouge jest absolutny i bezwzględny zakaz robienia zdjęć. Kilka dni przed spektaklem wysłałam maila z zapytaniem, czy mimo wszystko zrobienie takiego zdjęcia, w drodze wyjątku byłoby możliwe. Odpisano mi, że jeśli przyjdę na spektakl 45 minut wcześniej, to na sali będzie fotograf, który zrobi nam zdjęcie. W teatrze pojawiliśmy się 45 minut przed rozpoczęciem show. I to było bardzo dobre posunięcie, bo sala i tak była już w połowie pełna, a my dzięki temu, że pojawiliśmy się wcześniej dostaliśmy stolik w centralnej części pod samą sceną. Tak, że tancerkami i tancerzami mogliśmy przybijać piątki.
Całą godzinę przed spektaklem na scenie gra i śpiewa zespół. Bardzo rytmiczna i żywiołowa muzyka wprowadziła nas w imprezowy nastrój. Niektórzy goście zaczęli nawet tańczyć pod sceną. Wracając do zdjęć. Rzeczywiście na sali były dwie panie fotograficzki robiące zdjęcia. Koszt jednego to 21 euro. Moim zdaniem warto, bo dostaliśmy je wywołane, w estetycznych okładkach. A w gratisie wręczono nam zapałki z naszym zdjęciem. W teatrze jest też sklepik, w którym można nabyć inne pamiątki takie jak płyta z muzyką ze spektaklu, breloczki, koszulki, kubki a nawet zegarki z logo Moulin Rouge. My kupiliśmy bombkę choinkową z czerwonym wiatrakiem i magnes na lodówkę. Tradycyjnie!
Show must go on!
Równiuteńko o 21.00 rozpoczęło się show. Tancerki i tancerze pojawili się na scenie w przepięknych strojach z piórami śpiewając piosenkę „Paris Danse”, co oznacza: „Paryż tańczy”. To było preludium do tego, co zobaczyliśmy później. Każda kolejna piosenka to inna scenografia, zupełnie inne stroje i style taneczne. W każdej piosence część tancerek występowała topless. Ale wszystko to było bardzo smaczne i taktowne. Nie było wyuzdane czy bezpruderyjne. Muszę też napisać parę słów o samych tancerkach i tancerzach. Ich wygląd to pochwała witalności i młodości w najpiękniejszym wydaniu. Co ważne nie są oni identyczni jak czytałam w niektórych recenzjach.
Próżno tam szukać jednolitości: od wyrzeźbionych, atletycznych kobiet, po burleskowe pełne, acz zgrabne kształty. Od blondynek przez rude po brunetki. Do wyboru do koloru. Warto wspomnieć, że flagowy spektakl „Feerie” to zbiór piosenek, gagów, popisów kabaretowych i akrobatycznych niepowiązanych ze sobą żadną historią. Dlatego nie trzeba martwić się, że jeśli nie znamy języka Francuskiego to guzik zrozumiemy z tego przedstawienia.
Każda z piosenek to oddzielna historia.
Podczas show zobaczyliśmy też zapierające dech w piersi pokazy akrobatyczne. Podczas jednego z nich pani stanęła na głowie pana swoją głową i „trzymali” się wyłącznie stykając się głowami. Był też popis sztuk akrobatycznych trzech panów “gangsterów” w stylu Ala Capone. Panowie robiąc fiflaki lądowali niemalże na stolikach oglądających, a wszystko to wykonywali ze szwajcarską precyzją i francuskim sznytem. Były też takie elementy przedstawienia, które nie śniły się poetom.
Na przykład przy jednej z piosenek drewniana podłoga tuż przed sceną rozstąpiła się i spod niej wyjechał przeźroczysty basen sporej wielkości, w którym pływały 3 żywe, kilkumetrowe węże boa. Po chwili jedna z tancerek toples wskoczyła do tego basenu. Zaczęła tańczyć z wężami co chwilę nurkując i wynurzając się na powierzchnię. To było coś niesamowitego. Była też para śpiewająca piosenkę miłosną. Zawieszeni na linach latali nad publicznością.
Niezwykle zabawnym elementem przedstawienia był pewien kabareciarz, który komunikując się z publicznością za pomocą pojedynczych słów po angielsku oraz gestami (coś w stylu pantomimy) potrafił rozbawić publiczność do łez. Zaprosił też cztery osoby z publiczności chcąc z nimi nagrać krótki film. Pomysł bardzo prosty, a wyszło naprawdę epicko.
Całość zakończona oczywiście kankanem wykonanym w strojach o barwach narodowych Francji. Vive la France!
Czy było coś, co mi się nie podobało?
Były pewne niedociągnięcia, na które muszę zwrócić uwagę, żeby nie było, że tylko same „achy” i „ochy”. Pierwszy bardzo poważny minus: wszystkie utwory leciały z playbacku. Niby część wykonawców miała przypięte mikrofony, ale to była jedna wielka ściema. Siedziałam tak blisko sceny, że widziałam, że niektóre dźwięki wyprzedzały „śpiewające” usta. Rozumiem, że dużo tańczą, że spektakli jest sporo w ciągu dnia, ale jednak… Trochę mnie to raziło.
Drugi minus, również muzyczny to to, że nie było orkiestry na żywo. Co jak co, ale polskie teatry muzyczne przyzwyczaiły mnie do pewnej jakości muzycznej, a orkiestra ukryta pod sceną to u nas standard. Jeśli więc płaci się tyle kasy za spektakl, to oczekiwałoby się muzyki na żywo. Przynajmniej instrumentów. To przecież zupełnie inaczej brzmi…
Jeszcze jeden i jeszcze raz!
Czy poszłabym jeszcze raz na „Feerie” do Moulin Rouge? Tak, tak i jeszcze raz tak! Już dziś wiem, że na pewno to kiedyś powtórzymy. To co tam zobaczyłam i przeżyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Paris Danse – niech ten taniec nigdy się nie kończy!
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Super. Jestem człekiem dość oszczędnym, ale jeżeli chodzi o podróże i związane z tym atrakcje lubię szaleć, oczywiście jakiś tam rozsądek zachowuję 😛 ! Po to zarabiamy, żeby móc się cieszyć tym na co możemy sobie za te ciężko zarobione dudki pozwolić. A Ty wyglądałaś obłędnie!
Dzięki Kochana! Ja też najbardziej lubię inwestować w przeżycia i we wspomniania. W doznania, kórych nikt mi już nigdy nie zabierze. To najlepszy kapitał 🙂
Marta, podrzucam ten wpis mojemu mężowi, wiesz po co?
Zazdroszczę! Choć nie wiem czy odważyłabym się na ten krok, w postaci kupna biletu. Kwota ogromna. Nie mogłabym później spać 😀
Powiem w jednym zdaniu- cholera zazdroszczę. A tak na marginesie to czy Ty zawsze musisz wyglądać jak milion dolarów?
Świetny wpis i mega zdjęcia <3