Pamiętam to tak dokładnie, jakby to było wczoraj. Kuchnia w moim rodzinnym domu. Dom to całe 47 metrów kwadratowych w bloku. A sam blok to wielka płyta w małej, popegeerowskiej wiosce na Mazurach. Przytulne, małe pomieszczenie, ze stołem dla czteroosobowej rodziny i czterema wysłużonymi taboretami obszytymi skajem. Tak wyglądały realia małej dziewczynki, która bez wątpienia zapragnęła podążać własną drogą i realizować własne cele i marzenia.
Cofnijmy się wstecz
Cała kuchnia od góry do dołu pokryta modną w latach 80 i 90 boazerią. Na parapecie stoją dorodne paprotki. Tych wątpliwie urodziwych kwiatów zazdrościły mojej mamie wszystkie koleżanki. Tylko u nas rosły tak dorodnie. Do dziś nie jestem w stanie zrozumieć fenomenu tego roślinnego wybryku natury. W tejże kuchni, przy tymże stole siedzę ja. Na oko mam 10-11 lat. Przede mną leży czerwony walkman, przywieziony przez sąsiada z NRD. Rodzice odkupili ten sprzęt od sąsiada za niemałe pieniądze. Walkman był prezentem na moje imieniny.
Na uszach mam słuchawki. W dłoni trzymam pudełko po kasecie. Na pudełku błyszczy hologram. To znak, że kaseta jest oryginalna. W tamtych czasach to było rzadkością. Kasetę przywiózł mi tato. Kupił ją w Toruniu, bo u nas w Mrągowie tych oryginalnych było jak na lekarstwo. Słucham więc tej kasety z wypiekami na twarzy. Słucham i marzę. O życiu tak światowym, jak życie pani, której piosenki pamiętam do dziś. Obudzona w najciemniejszą noc wyrecytuję dowolną zwrotkę każdej z nich. Jak realizować cele i marzenia w życiu? Moja historia w kilku krótkich aktach
Daleki Brzeg
To tytuł jednej z moich najbardziej ulubionych piosenek z tejże kasety. Część z Was skojarzy pewnie teraz, że chodzi o „Światło” Natalii Kukulskiej. Dziecięca fascynacja jej piosenkami dla najmłodszych jakoś tak naturalnie przerodziła się w miłość do dojrzałej twórczości piosenkarki, choć ja wtedy byłam jeszcze dzieckiem. Znaczenie części tekstów zrozumiem dużo później. Ale ta kaseta to był taki pierwszy przełomowy moment w moim życiu. To ona obudziła we mnie po raz pierwszy apetyt na życie inne, niż mieli ludzie wokół mnie. Marzyłam o tym, by spełniać marzenia. By zamieszkać w wielkim mieście. Żeby śpiewać. Chodzić do teatru. Bywać w operze. I zwiedzać świat.
Każdy, kto poczuł klimat początku mojego tekstu pewnie zdaje sobie sprawę, że wtedy te marzenia były tożsame z dzisiejszym lotem w kosmos. Każdy chciał znać przepis na to, jak spełniać własne marzenia. Owszem, jest to możliwe, ale bardzo trudne do osiągnięcia, wręcz nierealne dla zwykłego zjadacza parówek i mortadeli w cieście. Gorliwie marzyłam o życiu innym, niż wszystkie mi znane oglądając teledysk do „Piosenki Światłoczułej”, który był nagrywany w Nowym Jorku. W tym samym Nowym Jorku, którego mogłam dotknąć w lutym. Mogłam go zobaczyć na własne oczy. Byłam tam, choć jako dziecko nie miałam pewności, że tak odległe miasto w ogóle istnieje.
Wtedy to był świat dla mnie totalnie nieosiągalny, taki własny cel, który był bardzo trudny do zrealizowania. Dacie wiarę, że pierwszy raz samolotem poleciałam w wieku 25 lat? W czasach mojego dzieciństwa i w miejscu, w którym żyłam, podróż do Olsztyna to była wyprawa godna globtrotera. O marzeniach, które rozgościły się w mojej głowie zaczęłam opowiadać innym. Opowiadałam moim bliskim, że kiedyś stąd wyjadę, że będę jeździć po świecie i wieść naprawdę niezwykłe życie. Uśmiech pełen niedowierzania i politowania – to wtedy najczęściej widziałam w ich twarzach, co od razu umniejszało moją wiarę we własne siły.
Próg nadziei
Od zawsze byłam inna niż wszyscy, za sprawą swojej motywacji do działania. Bardziej się starałam, bardziej mi zależało. Na wszystkim i na wszystkich. Nie znając wartości siebie samej zabiegałam o atencję innych. Dziś wiem, że był to stracony czas. Dając siebie innym na tacy, nikt nie był w stanie wtedy tego docenić. Nikt nie doceniał mnie. Sparzyłam się wielokrotnie. Być może dlatego nie mam grona przyjaciół z dzieciństwa. Szybko nauczyłam się, że wybraną przeze mnie drogą pójdę sama. Po drodze spotkałam jednak ludzi, których dziś nazwałabym drogowskazami.
Ludzi, których mijałam, a oni utwierdzali mnie w przekonaniu, że obrany kierunek jest dobry, że podążam właściwą, własną drogą. To oni uczyli mnie powoli wiary we własne możliwości i siły. Wątpiłam wielokrotnie. Nigdy nie zapomnę, jak będąc już w Warszawie na studiach, wracałam do domu z płaczem, że tęsknię, że ludzi źli i interesowni, że nie wiem czy dam radę. Rodzice radzili: „Wracaj do nas, tu będzie ci lepiej. Takie życie nie jest dla ciebie.” Nie posłuchałam ich wtedy. Teraz wiem, że to właśnie była moja najlepsza decyzja. Do dziś nie wiem, skąd miałam w sobie siłę.
Wiara czyni cuda
Z każdym kolejnym zderzeniem się ze światem, utwierdzałam się w przekonaniu, że obrany kurs zabiera mnie w dobre strony, ku realizacji własnych marzeń. Robiąc swoje, kierując się marzeniami i intuicją parłam do przodu. Część się trochę podśmiewała, że taka ze mnie aktywistka-dziwaczka. Mało kto rozumiał moje zaangażowanie w życie, tą niestłumioną motywację do działania. To, że tak bardzo chciało mi się chcieć. Pamiętam, jak w firmie, w której pracowałam, zlecono badanie poziomu pracy i zadowolenia klientów ze świadczonych przez naszą firmę usług. To były szeroko zakrojone badania. Przy okazji badano też relacje panujące pomiędzy pracownikami. W firmie pracowały 152 osoby. Ja byłam wtedy ze średnich/niższych szczebli. Mimo to w całej firmie zostałam oceniona najlepiej ze wszystkich.
To właśnie wtedy, w nagrodę, w wieku 25 lat poleciałam na konferencję do Londynu. Później była możliwość awansu na wyższe stanowisko. Trzeba było tylko przejść kwalifilkacyjną rozmowę wewnętrzną i zrobić prezentację na temat swojej dotychczasowej pracy. Ja przygotowałam film. Tym filmem rozbiłam bank. Jakież wtedy było niezrozumienie dla tego co zrobiłam. Jakież poruszenie i zniechęcenie do mojej osoby, że znów wyszłam przed szereg. Na moje szczęście trafiłam na profesjonalistów, a moje zaangażowanie zostało docenione. Pokazałam, jak należy realizować cele i dążyć do spełnienia swoich życiowych marzeń.
Płyń z falą i przeciwko niej.
Nauczyłam się robić swoje i nie sugerować się tym, co mówią i robią inni. To jeden z trudniejszych wariantów drogi życiowej, ponieważ milion razy nachodziły mnie wątpliwości. Dwa miliony razy chciałam zrezygnować. Korciło mnie, żeby żyć jak inni, żeby dać się ponieść wiodącej fali. Od 9 lat w tej drodze towarzyszy mi Janek, co sprawia, że jest mi łatwiej wierzyć w marzenia i je realizować.
Blog był pomysłem Janka. Bardzo chciałam, ale brakowało mi wiary we własne siły i możliwości. Do tamtej chwili jeszcze nigdy nie udało mi się stworzyć niczego swojego. Udział w cudzych przedsięwzięciach to było wszystko, na co było mnie stać. Kiedy więc ponad 4 lata temu startowaliśmy z blogiem wszyscy wokoło pukali się w czoło. Zupełnie szczerze widziałam sens w całym tym pukaniu. Rodzice nie mieli zielonego pojęcia, co to są te blogi i na czym to wszystko polega.
Pamiętam, jak miesiąc po tym, jak wystartowaliśmy, kolega na imprezie zapytał z kpiną w głosie: ”I co tam blogerzy, z pewnością zarabiacie już miliony?” Nie zarabialiśmy. Ani wtedy, ani przez kolejne trzy i pół roku. Pracowaliśmy na dwa etaty, bardzo często zaniedbując nasze życie rodzinne. Ja chodziłam na 8 godzin do pracy, a po powrocie do domu siadałam do komputera na kolejne 5. W wekeendy robiliśmy zdjęcia i kręciliśmy filmy pracując niekiedy po 12 godzin.
Nie traciliśmy czasu na poznawanie się i bratanie z „dużymi” i „bardziej znanymi” blogerami, na barkach których moglibyśmy przejść tę drogę na skróty, ponieważ to nie nasz styl. Dziś blog to całe nasze życie. Jest zwieńczeniem naszej ciężkiej pracy. Dowodem na to, że w parze możemy przenosić góry i dokonywać niezwykłych rzeczy, podążając w pełni własną, wybraną ścieżką.
Na zakończenie: Dwadzieścia schodów wspominania.
Dlatego idąc w sobotę na scenę, po tym jak wyczytano moje nazwisko na Gali Blog Forum Gdańsk przypomniałam sobie tę sytuację z dzieciństwa. Dwadzieścia schodów dzieliło moje miejsce siedzące od sceny. Przez całą tę drogę myślałam o tamtej chwili. Ja i tamta kuchnia. I kaseta Natalii Kukulskiej. Przypomniałam sobie tamte emocje. Jeszcze raz poczułam, jak silne były wtedy moje marzenia i jak bardzo były odległe, by je spełnić. Droga, którą pokonałam to jakiś totalny kosmos, niewątpliwie przemierzyłam galaktykę statkiem napędzanym wyłącznie marzeniami. Moimi marzeniami.
Szlafrok: Yellow Meadow (klik)
Spodnie i pasek: Massimo Dutti
Top: H&M
[ad name=”Pozioma responsywna”]