Ile można dla miłości poświęcić? Swoje pasje, czas, pieniądze, a może i własną godność? Czy słyszałaś kiedyś kiedyś stwierdzenie kobiety, które kochają za bardzo?
Ostatnio jedna z moich koleżanek, tuż przed własnym ślubem, usłyszała od swojego ojca „złotą” radę, by pamiętała, że tak naprawdę miłość to nieustające pasmo wzajemnych ustępstw. To ciągłe kompromisy. Pomimo, że nie zabrzmiało to zbyt zachęcająco, to oczywiście można byłoby przyznać tacie panny młodej częściową rację. Ale tylko pod warunkiem, że szala kompromisu przechylałaby się sprawiedliwie raz na jedną, a raz na drugą stronę. A wszystko odbywałoby się w granicach zdrowego rozsądku. Czyli tak naprawdę gdzie?
Teoria znaczeń pojęciowych
No właśnie i tu wchodzimy w semantykę, w znaczenie pojęć. Nie ma jednej, słusznej odpowiedzi. Bo dla każdego człowieka pojęcia takie jak miłość, godność, poświęcenie oznaczają zupełnie co innego. Zostały one ukształtowane przez czas i doświadczenie. Dla jednego poświęceniem nie będzie rzucenie ukochanej pracy i ruszenie w świat za miłością swego życia. Zaś ktoś inny powie „pas”, gdy będzie codziennie parzył kawę do łóżka swojemu partnerowi. Harmonia jest wtedy, kiedy energia między dwojgiem swobodnie płynie. Kiedy nie tylko dajemy, ale też i dostajemy. Kiedy ta równowaga zostaje zachwiana, pojawiają się zgrzyty i tarcia.
Zawsze komuś zależy bardziej
To jedno z pierwszych zdań jakie usłyszałam na zajęciach z terapii partnerskiej. I to jest zdrowe, jeśli tylko druga strona tego nie wykorzystuje. To, jak komuś w związku zależy jest absolutnie niemierzalne ani nie porównywalne. Bo każdy ma trochę inną skalę. Pamiętam, że gdy pracowałam w korpo czułam, że wychodząc do ludzi, jeżdżąc po świecie, to ja rządzę w naszym związku. Czułam, że z naszej dwójki to Janek jest bardziej zazdrosny, bo jednak On pracował z domu i nie miał nawet szansy, by sprawdzić swoją atrakcyjność na zewnątrz. Wiedziałam, ale w żaden sposób tego nie wykorzystywałam w naszej relacji. Role się odwróciły kiedy urodziłam Miecia i utknęłam w domu na rok, zajmując się wyłącznie domem. Moja wartość w moim własnym systemie miar spadła. Miałam poczucie, że to On dyryguje w naszej relacji ale nigdy, NIGDY nie nadużył tej władzy.
„Gdy jedno spada w dół, drugie ciągnie ku górze”
Skrajnym przypadkiem nierównowagi jest związek, kiedy jedna ze stron np. kobieta daje z siebie 200% normy. Inwestuje swój czas, wszystkie swoje zasoby, a nierzadko środki finansowe, po to tylko, żeby w zamian dostać 1% zaangażowania i skrawek uczuć. Cierpi, bo jest świadoma tej dysproporcji sił, niemniej jednak brnie dalej w ten chory układ. Stara się jeszcze bardziej, dogadza na każdym kroku, a gdy tym działaniem zasłuży na ciepłe spojrzenie, czuły gest, cieszy się jak dziecko. Świat od razu wydaje jej się kolorowy, piękny, a ona unosi się 10 cm nad ziemią. Wystarczy jednak, że chwilę potem obiekt westchnień pozostanie obojętny lub co gorsza wycofa się z relacji, ona zapadnie się w siebie. Będzie analizować co zrobiła nie tak, gdzie popełniła błąd. A może jest już nieatrakcyjna? Może gdyby przeczytała o jedną książkę więcej, albo błysnęła jakąś celniejszą ripostą, on na pewno kochałby ją bardziej. Napędzana tymi destrukcyjnymi myślami zacznie przebierać jeszcze szybciej w kołowrotku przez nią mylnie zwanym miłością. Kim jest ta kobieta?
Kobietą kochającą za bardzo
Chcącą za wszelką cenę być w związku, za wszelką cenę być kochaną. No bo jak to tak, nie być w relacji? W jej mniemaniu to by znaczyło, że coś z nią jest nie w porządku. Nieważne jakiej jakości jest ta relacja. Ważne, żeby po prostu była. Żeby ona nie była sama. SAMOTNA. Samo to słowo ma jakże pejoratywny wydźwięk. A już kulturowo i społecznie od razu plasuje ją niżej na drabinie podpisanej „status społeczny”.
Skąd to wiem? Bo kiedyś tam byłam. W dzieciństwa wyniosłam ogromną potrzebę bycia przy kimś i bycia z kimś. W całym tym pragnieniu nie pomagał mi fakt, że od zawsze byłam bardzo emocjonalna żeby nie powiedzieć kochliwa. Dawałam się facetom na tacy, a oni tego zwyczajnie nie doceniali. Nie dziwię się. Nadskakiwałam, zagłaskiwałam, osaczałam. Żeby tylko przy mnie byli, bo bez nich mój świat nie był pełny.
Jeden z absztyfikantów na odchodne powiedział mi: będziesz szczęśliwa dopiero wtedy, gdy zrozumiesz, że w życiu chodzi o to żeby gonić króliczka, a nie żeby ten króliczek gonił ciebie. To jeden z ważniejszych drogowskazów, które dostałam od ludzi których minęłam w swoim życiu. Bo sama też nie lubiłam gdy ktoś podawał mi się na tacy. Tacy faceci byli dla mnie nieatrakcyjni.
Dziś doskonale rozumiem ten mechanizm.
Związek to nie psychoterapia
A niestety właśnie w ten sposób kobiety które kochają za bardzo traktują relację. Mityczne dwie połówki pomarańczy. „Ty mi dajesz to, czego mi brakuje, a ja Cię będę kochać”. Odgrywają w niej pewne schematy ze swojego dzieciństwa. Starają się, by partner dał im to, czego nie zaznały będąc małymi dziewczynkami. Często przyczyna leży w miłości warunkowej rodziców lub w sieroctwie emocjonalnym. Kobieta nie czuje tego, że może być kochana tak po prostu, za to jaka jest. Wydaje jej się, że musi zasłużyć na miłość, na uznanie. Nadskakuje partnerowi, dogadza mu na wszelkie sposoby, obchodzi się z nim jak z jajkiem, żeby tylko się na nią nie zezłościł, nie odtrącił. Usprawiedliwia, jeśli nie zadzwonił choć obiecał. „Pewnie wypadło mu coś ważnego, albo nie daj boże coś mu się stało”. Przymyka oko na niedotrzymane obietnice, zapomniane uroczystości. Kiedy jednak on wykazuje choć cień zainteresowania, ona rzuca wszystko, zmienia swoje plany, by tylko być z nim, choć przez krótką chwilę. By przez milisekundy czuć się szczęśliwą, kochaną, docenianą, ważną. Być królową życia, być na szczycie. Szczycie, z którego za chwilę, gdy on znów nie znajdzie czasu na spotkanie, ona spadnie w czarną rozpacz. Jednak te ułamki sekund staną się celem nadrzędnym, takim perpetuum mobile, by otrzeć łzy, wejść do kołowrotka i wypisać usprawiedliwienie.
Zabawa w kotka i myszkę
Co by się stało, gdyby obiekt jej westchnień przestałby być tak niedostępny? Gdyby zaczął być dla niej dobry, zacząłby się nią interesować, dbać i szanować? Odeszłaby. Bo nie mogłaby już odgrywać dobrze znanego schematu zabiegania o uczucia. Walki o bycia zauważoną, bycia ważną. Związek stałby się nudny, nieatrakcyjny. Nie bez powodu mówi się, że kobiety (a przynajmniej niektóre) kochają drani. Bo ci dranie dają nam szansę na przepracowanie pewnych dysfunkcji, traum. Tylko od tego jest gabinet terapeutyczny, a nie ślubny kobierzec.
Co by było gdyby…
A może tak zamiast wchodzić w kolejny związek, zatrzymać się i przyjrzeć sobie? Naszym emocjom, potrzebom? Wejść w prawdziwą relację, ale tym razem z samą sobą. Zaprzyjaźnić się, zaufać i pokochać siebie? W końcu z nikim innym nie spędzimy tyle czasu. Może czasami zamiast na randkę pójść na psychoterapię? Określić i przepracować swoje deficyty. Spojrzeć na siebie łaskawszym okiem, wyłączyć wewnętrznego krytyka. Powiedzieć do swojego odbicia w lustrze „jesteś ok właśnie taka, jaka jesteś”? Nie stworzymy z nikim satysfakcjonującego dla obu stron, wartościowego związku, jeśli sami ze sobą będziemy żyć w niezgodzie i bałaganie emocjonalnym. Facet nie jest po to by naprawiać bałagan w naszej głowie i sercu.
A tutaj znajdziecie ostatni artykuł (klik) o wyśrubowanych normach kobiecości.