Siedzę na balkonie. Przed sobą mam pustą kartkę i zastanawiam się, od czego by tu zacząć… Pewnie powinnam od opowiedzenia o mojej długiej drodze. O tym jak wiele zrobiłam przemierzając trasę z punktu A do punktu B. Ciężka praca nad sobą opłaciła się. Jestem dziś szczęśliwa.
Punkt startowy to moja mała wieś mazurska.
Małe mieszkanko, zaledwie 19-sto metrowe, bez toalety i z jasnym piecem kaflowym w jego centralnej części. W tej małej klitce, z której mam jedno mgliste wspomnienie byłam ja, drewniana kołyska, stary telewizor, skrzypiąca wersalka i zakochani we mnie rodzice. Na zabój zakochani w swoim pierwszym, długo wyczekiwanym dziecku. Z tamtego czasu pamiętam jeszcze zapach dymu z komina.
Doskonale też pamiętam, kim chciałam zostać jak dorosnę.
Chciałam być badaczką lub śpiewaczką. Marzyło mi się życie w dużym mieście. Dokładnie w takim, w jakim studiował mój tato. Marzyła mi się dwójka dzieci, piękne mieszkanie w starej kamienicy, takie po brzegi wypełnione przedmiotami z duszą i historią. Miałam nawet taką fantazję dziecięcą, że będę często chodzić na premiery do teatrów i będę na nie zakładać piękną, czarną sukienkę, a na mojej szyi zawieszę sobie sznur białych pereł. To wspomnienie jest utrwalone w mojej pamięci niczym wierszyk w języku niemieckim, którego uczyłam się w podstawówce. Nie pomnę ile razy odgrywałam taką scenę bawiąc się lalkami.
Później wydarzyło się wiele niesłychanych rzeczy. Wieloletnia praca nad sobą.r Niezliczona ilość zwrotów akcji w moim życiu doprowadziła mnie tu. Siedzę na balkonie, własnego mieszkania, przeglądam na komputerze zdjęcia z wczorajszego spaceru, na których jestem ja, z moją własną rodziną i całą sobą, każdym centymetrem mojego ciała czuję, że dziś mam już wszystko.
Setki razy łapałam się na tym, że każde kolejne osiągnięcie budowało we mnie apetyt na więcej.
Myślałam sobie: co z tego, że jeszcze pięć lat temu to osiągnięcie było poza moim zasięgiem, skoro dziś mam je za sobą, a teraz lecę dalej, chcę jeszcze więcej. Mało w tym było radości z tego co już mam. Mało refleksji nad tym, że tyle ciężkiej pracy za mną. Ciągle chciałam więcej i więcej. Zupełnie tak, jakby ktoś dał mi listę zadań do zrobienia, a ja zamiast się nad nimi choć trochę zastanowić, popadłam w ich realizację.
Nie potrafiłam cieszyć się z rzeczy małych i prostych. Ze zwyczajnej codzienności, ze słońca i z uśmiechów mijających mnie na co dzień ludzi. Ciągle czekałam na więcej. Liczyło się tylko to, co spektakularne.
Dziś przepełnia mnie wdzięczność.
Można powiedzieć, że ja sama jestem jedną, wielką wdzięcznością. Jestem wdzięczna rodzicom, bo zrobili wszystko by pokazać mi świat, takim jakim jest. Zaszczepili we mnie miłość do codzienności, pokorę i skromność. Czasami sobie myślę, że tej skromności dali mi zbyt wiele.
Wdzięczna jestem też mojej babci.
Za cierpliwość niebiańsko anielską. Bajki, za piosenki, za nauczenie mnie przyjmowania rzeczywistości taką jaką jest. Za to, że swoim życiem narysowała przede mną najpiękniejszą historię o istocie człowieczeństwa. O tym co najważniejsze.
Bardzo dziękuję też mojemu bratu.
Za to, że dzięki niemu nauczyłam się prawdziwie troszczyć o drugiego człowieka. Że dzięki niemu nauczyłam się kochać bezinteresownie i zrozumiałam, że wcale nie trzeba widywać się codziennie, by wzmacniać więź, która dziś jest nierozerwalna.
W nieopisany dotąd sposób wdzięczna jestem mojemu mężowi.
Za to, że jak nikt nigdy wcześniej uwierzył we mnie i w moje możliwości. Pożyczał mi tej wiary wtedy, kiedy ja nie miałam jej w sobie w ogóle. Pokazał mi, że można mnie kochać szalenie i bezinteresownie za to, jaka jestem, i że nie muszę się wcale zmieniać, bo tak jak jest, jest dobrze.
Dziękuję Mieciowi za to, że sprowadził mnie na ziemię.
Że to jego pojawienie się na świecie było dla mnie tak ogromnie trudne. Za te wszystkie łzy przepełnione strachem. Za to, że on po mnie pozostanie. Że moja myśl pójdzie dalej w świat. Że może życie zyskało prawdziwy sens.
I najtrudniejsze. Dziękuję sobie samej. Wieloletnia praca nad sobą przyniosła efekty.
Za to, że siedzę na tym balkonie i dobrze mi jest ze sobą. Za to, że ta cała praca nad sobą przyniosła takiego efekty. Że umiem dziś docenić to słońce, które smaga moje ramiona. Wyzbyłam się zazdrości i zawiści, która kiedyś zwodziła mnie na manowce. Że dałam sobie szansę, by uwierzyć we własne możliwości. Że dziś przepełnia mnie najprostsza na świecie radość, miłość i wdzięczność. I za tę wdzięczność sama sobie dziękuję.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Kawał dobrej roboty za Tobą i niejedno przed Tobą. Super, że jesteś spełniona, a mimo wszystko wiesz, że jeszcze wiele przed Tobą. Trzymam kciuki!
Dzięki Aga! Pięknie to podsumowałaś!
Piękna refleksja… Czasem długo się dorasta do takiej refleksji. Ale ważne, że się dorasta. Polecam ten post:
http://www.juliarozumek.pl/dar/
Wiersz Miłosza to kwintesencja tego, o co w życiu chodzi, aby być prawdziwie wolnym i szczęśliwym.
Wspaniale opisane. Trudno powstrzymać łzy…
Dziękuję! 🙂 :*
Z tą dzięcznoscią mam tak samo 🙂
bardzo cię rozumiem 🙂 tu pisałam do mojej Córki właśnie o tym http://matkacorce.blogspot.de/2014/11/moja-kolekcja.html …chwile są piękne 🙂 🙂 uściski dla wszystkich superstylerów 🙂 tych w brzuchu też
Potrzebujemy życia pełnego różnych doświadczeń i głębokiej refleksji nad sobą samym, by okazać wdzięczność… właśnie samej sobie. Właśnie sobie uświadomiłam, że jestem w połowie tej drogi. Dziękuję za ten wpis. To taki “stop” na trasie, którą podróżujemy do spełnienia samej siebie. Pozdrawiam!
Dzięki Carmen. Pięknie to podsumowałaś!
Marta piekny tekst chcialabym umiec tak pisac jak Ty ❤️❤️❤️ Wielkie LOVE 😘😘😘
Dzięki! U mnie pisanie przyszło z czasem. Na początku moje teksty to była totalna kaszana! Ile łez wylałam kiedy Janek mówił mi: ej! Ale tego to nie opublikujemy” 🙂 Ćwiczyłam, pisałam i tak oto dziś czytam swoje teksty bez zażenowania. Choć czasami nie do końca jestem zadowolona. Wiadoooomo 🙂