Mojej babci nie ma już wśród żywych, na szczęście miałam czas by poznać ją dobrze. By wysłuchać jej wszystkich historii, by spróbować zrozumieć jej życie. Obcowanie z nią odbieram jako jedno z bardziej kształtujących moje dzieciństwo zjawisk. Bo to bez wątpienia było zjawisko. To ona pomagała mojej mamie w wychowywaniu mnie i mojego brata. Babcia była kochającą, ale też srogą babcią. Nie cackała się z nami. W końcu kiedy wszyscy zwalaliśmy jej się na głowę podczas letnich wakacji, a było nas dwanaścioro, musiała mieć posłuch. I go miała. Mimo stu czterdziestu centymetrów wzrostu. W kapeluszu. Często, razem z nią zresztą, żartowaliśmy, że tylko ona opanowała magiczną sztuczkę przechodzenia pod stołem bez schylania się. 😉
Ale nie to świadczyło o kosmiczności mojej babci.
Moja babcia była totalnie i niezaprzeczalnie niezwykła. Wychowała szóstkę dzieci w czasach, kiedy nie było pampersów, słoiczków i super zabawek dla dzieci. Nie było też samochodów i innych dóbr, które dla nas są teraz normą. Był wprawdzie powóz konny, a zimą sanie, lecz ciężko to przyrównać do dzisiejszych środków komunikacji. Czasami zastanawiam się jak uzmysłowię Mieciowi to, w jakich warunkach wychowywała się jego babcia. Ba! Nawet moje dzieciństwo będzie dla niego abstrakcją, bo ja przez pierwsze trzy lata wychowywałam się w domu bez toalety. Nawet w moim dzieciństwie zamiast ogrzewania podłogowego i kaloryferów był piec kaflowy stojący w kącie pokoju.
Wracając jednak do babci kosmitki.
Wiem i jestem tego pewna, że ona nie była takim zwykłym człowiekiem jakich spotyka się teraz na każdym kroku. Przyjmowała z uśmiechem i pokorą wszystko co ją spotykało w życiu. Nigdy nie narzekała, ani nie złościła się na swój los. A nie miała łatwo.
Poznała mojego dziadka w dniu ich ślubu i nie wiedząc jak się do niego zwracać powiedziała: dzień dobry Panu. Na co dziadek z uśmiechem odpowiedział, że skoro zaraz mają być mężem i żoną, to może dobrze by było, żeby mówili sobie po imieniu. Poznali się w dniu ślubu, a ich miłość była największa i najprawdziwsza. Choć dziadek chorował na raka przez wiele lat, ona dzielnie w pojedynkę prowadziła gospodarstwo i wychowywała szóstkę dzieci. Moja mama urodziła się kiedy dziadek już chorował i więcej go w domu nie było niż był. Zmarł jak mama miała 17 lat. A babcia niczym nie zmordowana przez te wszystkie lata kursowała pomiędzy szpitalami, a dziećmi i gospodarstwem. Było im bardzo ciężko, ale babcia potrafiła to przedstawić w taki sposób, że każdy chciałby się z nią na takie życie zamienić.
Jak wiecie Miecio jeszcze tydzień temu chorował na zapalenie płuc.
Ja, w mieszkaniu dwupokojowym, z pralką, zmywarką i bardzo pomocnym mężem nie miałam już siły na nic. Oczy bolały mnie od trzymania powiek zapałkami, a moja babcia potrafiła utrzymać i wychować szóstkę dzieci sama z uśmiechem na twarzy, ciepłą szarlotką w piekarniku i uśmiechniętymi wnukami biegającymi po podwórku.
Mam kilka hipotez dlaczego jej wychodziło to lepiej niż mi. Zakładam, że umiała zaginać czasoprzestrzeń, dzięki czemu mogła znaleźć się w kilku miejscach w jednym czasie. Potrafiła też wydłużać dobę, a kiedy tylko my wszyscy zasypialiśmy, jej wyrastały dodatkowe cztery pary rąk, dzięki czemu zawsze wszystko miała zrobione na czas. Na bank była kosmitką. Na bank!
Babcia nie miała internetu i telewizora 🙂 nie wychodziła na miasto, czas z Wami był pewnie dla niej rozrywką, stad ten uśmiech na twarzy.
To prawda ja sama sie zastanawiam jak to jest ze kiedyś ludzie mieli tyle mocy, ze wychowywali dzieci i jeszcze prowadzili gospodarstwa. Bogowie normalnie 🙂
Dokładnie tak! Ja mam wrażenie, że w czasach mojej babci nie było czegoś takiego jak lenistwo. Ja przyznaje bez bicia: czasami łapie mnie leń. Lubię kiedy moje życie jest wygodne i przyjemne, a czasami warto zrezygnować z wygody na rzecz wyższych wartości. Mam nadzieję, że wiesz o czym piszę! 🙂