„Jestem typem emocjonalnym, interesują mnie wzruszenia”. Pod tymi słowami Zdzisława Beksińskiego podpisuję się rękami i nogami. Owszem, bardzo interesują mnie wzruszenia, ale to co się ostatnio ze mną działo było totalnym przegięciem. Spadły mi endorfiny. Marazm, malkontenctwo i totalny spadek nastroju. Napisałam spadek? To był raczej upadek nastroju! Ale przyglądam się ludziom w metrze, zaglądam na Facebooka, czytam statusy moich znajomych i widzę, że nie tylko mnie dopadł ból egzystencjalny.
A wszystkiemu winne jest słońce.
Słońce, którego obecność jak nic innego potrafi nas rozchmurzyć. Obraziło się na nas, jak zwykle o tej porze roku. Wypięło swoje cztery litery, schowało się na chmurami, a my cierpimy. Ale nawet w takiej sytuacji można znaleźć rozwiązanie. Co zrobić, żeby znów chciało się chcieć? Wystarczy ruszyć tyłek i zrobić sobie strzał z endorfin prosto w żyłę.
O tym, że ćwiczenia nie odchudzają już pisałam.
One mogą wspomóc metabolizm, one pomogą wyrzeźbić sylwetkę, ale jeśli nie połączymy ich z dietą, to na cuda nie mamy co liczyć. Mówi się, że 80% sukcesu w zrzuceniu wagi stanowi dobrze dobrana i zbilansowana dieta. Zgoda! Sama jestem egzemplarzem potwierdzającym tę regułę. Dlatego po ćwiczenia powinniśmy sięgać z nieco innych pobudek niż zrzucenie kilku zbędnych kilogramów. Prócz satysfakcji jaką daje już samo pójście na trening, kiedy tak bardzo się nie chce, jest coś jeszcze.
Co takiego? Endorfiny! To one dostarczane do naszego krwiobiegu powodują, że bardziej nam się chce. Zamiast więc narzekać na kolejny, rozpoczynający się właśnie tydzień, na to, że twoje życie jest do bani i że nic nie ma sensu, rusz się i wyprodukuj sobie trochę tego naturalnego narkotyku. Zobaczysz, że świat stanie się piękniejszy. Tylko uważaj! Jest to substancja silnie uzależniająca. Dlatego sportowcy będący już po dobrej stronie endorfin biegają nawet w największą zawieruchę. Oni po prostu potrzebują dać sobie w żyłę.
O co w ogóle chodzi z tym endorfinami?
Endorfiny są hormonami produkowanymi w naszym mózgu. To one wywołują u nas stany euforyczne i dobre samopoczucie. Potocznie zwane też hormonami szczęścia czy endogennymi opioidami, bo są produkowane wewnątrz naszego organizmu. Nie ma więc opcji żeby ktoś podał nam endorfiny. Sami musimy je sobie wyprodukować. Jak? Najlepszą metodą jest aktywność fizyczna. Jakakolwiek. Może to być bieganie, przysiady, skakanie na skakance, brzuszki czy nawet chodzenie z kijkami. Każda aktywność fizyczna jest dla nich zapalnikiem. Endorfina swoją nazwę zawdzięcza podobieństwu w działaniu do morfiny. Człowiek, który odkrył jej istnienie w ludzkim organizmie postanowił ją nazwać właśnie ze względu podobieństwo do morfiny, a przez to, że sami ją sobie produkujemy, na początku dorzucił „endo”. Stąd endorfina – nasza wewnętrzna morfina. Najlepszy narkotyk dla naszego organizmu.
Miałam 4 miesiące przerwy w treningach.
Bo Miecio chorował, bo pracy było tak strasznie dużo, bo jakoś się tak nie składało, bo deszcz padał, bo nie wyprałam sobie sportowych gaci. Wymówek miałam dwa miliony. I powodów do narzekania również. Zresztą, kto jak kto, ale wy pewnie to zauważyliście czytając moje nieco malkontenckie artykuły. W styczniu wróciłam na treningi. Owszem: są dni, kiedy nie chce mi się na nie iść. Dni, kiedy marzę o tym, żeby zostać w domu, zalec na kanapie i odpuścić sobie. Ale zbieram się w sobie i idę.
A po godzinie wracam z bananem na twarzy, pomysłami na nowe artykuły i energią, która mogłaby zasilić 20 samochodów elektrycznych pod „prądowy” korek.
Endorfiny to potęga i każdy, kto choć raz skorzystał z ich dobrodziejstwa zgodzi się ze mną, że to najlepszy narkotyk jaki Matka Natura zdołała wymyślić. Jeśli go jeszcze nie próbowałeś, to rusz swoje cztery litery. Na takie używki nigdy nie jest za późno.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Ja niestety jestem z tych nieruchawych. Nad czym ubolewam. Bo masz absolutną rację, że nic tak nie wyzwala produkcji endorfin jak ruch. Był czas, że intensywnie jeździłam konno. Ależ mi to dawało power! Zwłaszcza, że to była taka jazda crossowa, po górach i lasach. Pomijając walory ruchowe, sam kontakt z koniem to najlepsza psychoterapia. Potem zaczęły się problemy z kręgosłupem, zamieszkałam w stolicy, zaszłam w ciążę, urodziłam Rozalkę i jazda konna się skończyła. Mam na balkonie orbitrek, odziedziczony po poprzednich właścicielach domu. Obiecuję sobie, że jak się zrobi cieplej, będę na nim śmigać. Ale nie wiem, co mi z tego… Czytaj więcej »
Musisz! Kochana! Ruch to pozytywne myślenie. A z tym koniem to mi teraz dałaś do myślenia. Rozmarzyłam się. Chciałabym… W tym roku zapisuję się na jazdę konną . Będę się uczyć! O!
Musisz koniecznie spróbować! Jazda konna to jest coś więcej niż sport. To jest po prostu czysta radość. I choć wydaje się to niemożliwe, po pierwszych jazdach bolały mnie wszystkie mięśnie – od szyi po kostki nóg. A wydawać by się mogło, że to koń się męczy, a jeździec tylko sobie siedzi. Poza tym kobieta na koniu wygląda po prostu przepięknie 🙂 Ja jeździłam i w stylu angielskim, i w stylu western. Ten drugi jest bliższy mej naturze, bo daje więcej swobody. No i w ostrogach i kowbojskim kapeluszu czułam się jak szeryf 😉