Z geografii zawsze miałam piątkę. Pamięć odziedziczyłam po tacie, który do dziś pamięta wiersze ze swojego dzieciństwa oraz nazwy wszystkich drzew i ptaków po łacinie. To wiedza jeszcze z czasów technikum leśnego dobrze zakorzeniona w jego pamięci. Dlatego też ja nie miałam problemu z zapamiętaniem nazw i lokalizacji największych europejskich czy afrykańskich rzek. Cóż z tego jeśli ta wiedza wyparowywała mi mniej więcej po miesiącu. Dlaczego? Wszystkie te miejsca, które kryły się pod wykutymi nazwami były dla mnie czarną magią. Siedziałam na swojej mazurskiej wsi i dobrze mi tam było. Oszem, byłam ciekawa świata, ale ta ciekawość była obarczona sporym dystansem. Wszak podróżowanie było mi obce i nie znałam jego smaku.
Pierwszy raz wyjechałam za granicę w 6 klasie.
„Wyjechałam” to za duże słowo. Pierwszy raz za granicę poszłam. Było to na koloniach, na których byłam nieopodal Szklarskiej Poręby. W ramach jednej z wycieczek pieszych wybraliśmy się do Czech. Doskonale pamiętam moje podekscytowanie. Mam nawet pamiątkowe zdjęcie zrobione pod jednym z czeskich sklepów spożywczych z napisem „POTRAVINY”. Za pierwszym razem nie zapałałam miłością do dalszych podróży. Niechęć potęgowała również choroba lokomocyjna, która skutecznie odbierała mi miodność podróżowania.
Później, w czasach licealnych wyjechałam do Niemiec.
Do pracy, której nie było. Wróciłam więc szybciej niż tam wyjechałam. Ale już wtedy spodobał mi się inny świat. Spodobało mi się poznawanie, zwiedzanie i zaglądanie do każdego kąta. Polubiłam rozmowy z lokalsami, próbowanie lokalnych potraw.
Prawdziwe podróżowanie rozpoczęłam dopiero w pierwszej, „prawdziwej” pracy.
Pamiętam zdumienie mojego szefa, kiedy przed podróżą służbową do Londynu przyznałam, że to mój pierwszy lot samolotem. Miałam wtedy 24 lata.
Od tamtej pory latałam wielokrotnie.
Byłam we Francji, Turcji, Włoszech, ponownie w Czechach, Hiszpanii i znów w Niemczech. To w dalszym ciągu niewiele, ale to wystarczyło by rozbudzić mój apetyt na podróżowanie.
W moim rodzinnym domu nie żyliśmy wystawnie.
Mieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu w bloku, jeździliśmy Maluchem, a później Golfem. Mi i mojemu bratu niczego nie brakowało, ale w świat nas jakoś nie ciągnęło. Pewnie też dlatego, że na to podróżowanie specjalnie kasy nie było. A skoro budżet domowy był ograniczony, to trzeba było rozsądnie tą kasą zarządzać. Dlatego też moi rodzicie woleli kupić nam komputer niż wysłać nas na wycieczkę. Woleli opłacić semestr w szkole językowej niż wysyłać nas na obóz sportowy. A my z bratem jakoś specjalnie się tych wyjazdów nie domagaliśmy. U nas na wsi za granicę wyjeżdżało się do pracy, a nie żeby odpocząć.
Dziś wiem, że podróżowanie to jedno z najwspanialszych doznań w życiu.
One kształcą i rozwijają. Jeśli tylko odpowiednio przygotujesz się do odwiedzenia konkretnego miejsca, to z takiej podróży wyciągniesz więcej niż ze wszystkich lekcji geografii na jakich kiedykolwiek byłaś. Bo otwarty umysł to podstawa. Podróżować trzeba umieć. Ale o tym już pisałam tu. Podróże kształcą ale, tylko ludzi wykształconych. Żadna z rzeczy, o których wielokrotnie marzyłam i w których posiadanie weszłam nie może się równać ze smakiem świeżego francuskiego rogalika zjedzonego na plaży, w słonecznej Nicei, o poranku.
Kiedyś rozmawiałam z przyjaciółką, która zjeździła cały świat. Powiedziała mi, że nie zamieniłaby żadnego z tych podróżniczych wspomnień na najpiękniejsze mieszkanie czy wypasione auto. Te podróżnicze wspomnienia nas kształtują. Otwierają na różnorodność. Pozwalają złapać dystans. Porównać to co mamy, z tym co na codzień widzimy na zdjęciach w Google i przewodnikach. Uwielbiam podróżowanie. Bez niego usycham. Nauczyłam się tych emocji towarzyszących poznawaniu nowych miejsc, ludzi, smaków i zapachów.
Każdą podróż planujemy z Jankiem od początku do końca sami. Każdy bilet, każdy nocleg, miejsca, w których zjemy i bilety do muzeów. Wszystko organizujemy sami. Bo świadome przygotowanie się do takiej podróży to połowa frajdy. Dlatego raz na jakiś czas, zazwyczaj w niedzielę, wyciągam atlas, zaparzam zieloną herbatę i planuję naszą kolejną podróż. Tyle bym chciała jeszcze zobaczyć. To gdzie teraz?
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Marzy mi się “dziki zachód” niczym z westernów 🙂