Cześć, mam na imię Marta i nie umiem przegrywać. Rywalizacja i chęć wygrywania jest wpisana w mój temperament. Próbowałam i nie daję rady. Imałam się różnych sposobów, ale zawsze rezultat jest jeden: mega foch na cały świat. Następnie przychodzi rezygnacja i chęć wycofania się rakiem.
W dzieciństwie często grałam w „wojnę”.
Pewnie pamiętacie tę niezbyt skomplikowaną grę karcianą. To była moja zmora. Nie umiałam kantować, więc zawsze byłam na straconej pozycji. Praktycznie każda rywalizacja kończyła się fiaskiem. Była też gra w Państwa-Miasta, Chińczyk i Monopol. Wszystkie one były moim utrapieniem. Statystycznie biorąc pod uwagę liczbę graczy oraz fakt, że w żadnej z nich nie byłam wybitna, częściej przegrywałam niż wygrywałam. To co się ze mną działo przechodziło ludzkie pojęcie. Foch na sto fajerek, krokodyle łzy i żal do całego świata. Myślałam, że z tego wyrosnę. Ale nie… Do dziś tkwię w tym po uszy. Nie umiem przegrywać i już. Za to nauczyłam się maskować moją frustrację i niezadowolenie z siebie. Rozumem ogarniam wszystko. Dociera do mnie, że nie zawsze można wygrywać, że jak nie tym razem to następnym i że drugie czy trzecie miejsce wcale nie jest takie złe.
Ale u mnie nie ma półśrodków.
Zawsze wszystko na maksa. Jak kocham to księcia, jak kradnę do miliony, jak gram to wygrywam. Jak trafiam na promocję Pampresów w Tesco to biorę 5 paczek. 😉 Rywalizacja jest wpisana w mój temperament. Podobno takie zachowanie jest domeną ludzi ambitnych. Tym się pocieszam. Dlatego jeśli staję w szranki, to przygotowuję się na tip top. Nie ma mowy o niedociągnięciach czy fuszerce. Daję z siebie wszystko. Dlatego porażka boli tak bardzo.
W tym wszystkim ratuje mnie wybiórcza pamięć.
Dlatego już po paru dniach nie pamiętam uczuć towarzyszących mi przy porażce. Dlatego ciągle podejmuję wyzwania. Każde kolejne jest dla mnie niczym najpiękniej zapakowane pudełko nowych butów. Tylko nigdy nie wiem, czy będzie w nim mój rozmiar. 😉
Dla tych metaforycznych butów, ja ciągle podejmuję się wyzwań.
Takich, które w prostej linii weryfikuje wygrana lub przegrana. Nie ma nic po środku. Janek wkurzony moim smęceniem i fochem na cały świat bierze mnie pod włos i radzi, że może w takim razie nie warto brać się za cokolwiek. Ale ja tak nie umiem. Tkwię więc w impasie. Pomiędzy tym, że chcę się zmierzyć, a tym, że nie umiem przegrywać. Skrzętnie za pazuchę chowam swoje emocje, przyklejam uśmiech numer pięć do twarzy i walczę. Najbardziej chyba sama ze sobą. Licząc, że kiedyś w końcu nauczę się przegrywać. Bo już wiem i nauczyłam się, że nie zawsze da się wygrywać. Tak jak kiedyś nauczyłam się tej gry w „wojnę”.
Spódnica – N1 Space
Tshirt – Yeah Bunny
Marynarka – Stradivarius
Szpilki – Simple CP
Czapka – Simple CP
Zegarek – Tous
Bransoletka – Swarovski
Wisior – Stefanel
Płaszcz – Simple CP
[ad name=”Pozioma responsywna”]
„Jak trafiam na promocję Pampresów w Tesco to biorę 5 paczek.” Rozbawiasz mnie dzisiaj 😀 Ale i zmotywowałaś do roboty bo ja czasami odpuszczam…
U mnie to nie złość czy foch, ale bardziej smutek, że nie dałam rady. Raz miałam tak, że spóźniłam się z tłumaczeniem o tydzień. I wyłam strasznie z tego powodu, bo to przecież zawód, który kocham i jak to tak „nie udało się”? I żaden argument, że przecież w tym czasie przetłumaczyłam też tysiąc innych, ważniejszy rzeczy nie wchodzi w grę. Chlip, chlip.
Każda moja porażka czy przegrana kończy się małym załamaniem czy zrezygnowaniem. Także śmiało mogę powiedzieć: „mam tak samo!” 😉
Mam tak samo! Martula jesteś fantastyczna:) Czytam Twoje wpisy z zapartym tchem i niecierpliwie czekam na kolejne:)))
Ten post jak dla mnie jest motywacją, do tego by zawsze walczyć i nigdy się nie poddawać. Nie przejmuj się, że nie umiesz przegrywać, bo to jest w dzisiejszych czasach bardzo przydatne.
Ja, też zawsze dąże z całych sił do celu 🙂
http://ladycrazyloop.blogspot.com/?m=1
Marto to nie jesteś sama. Moje całe, życie to jedno wielkie wyzwanie. Ja już trzy razy otarłam się o śmierć i wcale się jej nie boję mało tego umiem żyć dniem dzisiejszym bonajważniejsze jest to co teraz i tutaj. Życzę więcej entuzjazmu i pogody ducha.
Ja się aż tak nie załamuję, ale porażki są dla mnie przykrym doświadczeniem. Przeżywam je raczej w kategoriach wstydu niż frustracji. Wstyd mi samej przed sobą, że nie sprostałam zadaniu. I oczywiście skrzętnie nie daję po sobie poznać, że mnie to dotknęło. Cholernie wysoko stawiam sobie poprzeczkę. Więc tak, to chyba kwestia ambicji. I trochę też braku wiary w siebie. Choć widzę, że z wiekiem powoli zaczynam odpuszczać. To są te plusy starzenia się 😉
Masz genialny styl, chciałabym umieć się tak ubrać. Marta, naucz mnie 🙂