Dziś królową wpisu będzie letnia i zwiewna biała sukienka, jednak najpierw pewna historia. Kiedyś moja babcia próbowała nauczyć mnie dziergać na drutach. Była to swego rodzaju tradycja, gdyż wszystkie moje starsze i młodsze kuzynki w tamtym czasie posiadały już tę umiejętność. Babcia Stefcia z anielską cierpliwością siadała ze mną w fotelu i przy “akompaniamencie” dialogów z “Mody na Sukces”, rytmicznie powtarzała: „oczko w lewo, oczko w prawo, oczko w lewo…” gdy tymczasem na szklanym ekranie Ricz leciał na Bruk.
Tyle tylko, że ja z tymi wszystkimi oczkami zawsze byłam na bakier – po pierwsze miałam wadę wzroku (jakby to miało jakiekolwiek znaczenie), a po drugie i chyba najważniejsze: zawsze myliły mi się prawa strona z lewą (na szczęście jeszcze nie mam prawa jazdy). W pewnym momencie babcia sama zorientowała się, że nie mam talentu do robótek ręcznych i postanowiła dać mi święty spokój. Później jeszcze jedno podejście do tego tematu robiła moja mama, motywując mnie tym, że własnoręcznie zrobiony szalik będę mogła podarować Radkowi z 4B, w którym wtedy byłam zakochana na zabój. Cóż, nawet motywacja w postaci zdobycia serca miłości mojego życia niewiele pomogła, zresztą Radek nie zdał i się odkochałam.
Tak więc do dziś nie potrafię robić na drutach, szydełku i innych wykałaczkach.
Totalne zero – nic z babcinych lekcji nie pamiętam. Poza tym w czasach szkoły podstawowej dzianina, szczególnie ta robiona przez babcie, wcale nie była krzykiem mody. Dziś dałabym wiele by móc nosić ażurową kamizelę w kolorze wzburzonego morza. Którą kiedyś babcia dla mnie zrobiła, a której wtedy nie chciałam na siebie włożyć za wszystkie skarby świata. W międzyczasie bezrękawnik zaginął w akcji o kryptonimie “Pomoc dla powodzian” a mi pozostało uwielbienie dla dzianin.
Zimą tego typu ubiór jest jak najbardziej oczywisty i wręcz wskazany, szczególnie takim zmarźlakom jak ja, u których ciśnienie krwi w żyłach niewiele się różni od ciśnienia wody w rurach na 30 piętrze Pałacu Kultury i Nauki. Ale dziś chciałam napisać kilka słów o ażurowych dzianinach na lato. Temat dość popularny w modzie, od dwóch lat znów jest na tapecie. Moja zasada co do kupowania bluzek, tunik czy sukienek z dzianiny jest taka, że zawsze decyduję się na rozmiar większy niż noszę standardowo.
Tylko co wybrać i z czym to zestawić żeby nie wyglądać jak Eskimos na Saharze?
Otóż zasad, do których ja się stosuję jest kilka: jeśli latem noszę coś z dzianiny, to stawiam tylko na jasne, stonowane kolory. Czyli najlepiej biel, beż lub jasne odcienie brązu. Jeśli już decyduję się na tego typu ubrania, to staram się by były one w miarę możliwości ich kroju luźne. Pamiętajcie, że jeśli zdecydujecie się na przykład na obcisłą bluzkę ze zgrzebnego materiału (a dzianina właśnie takim jest), to optycznie pogrubicie swoją sylwetkę. Moja zasada co do kupowania bluzek, tunik czy sukienek z dzianiny jest taka. Zawsze decyduję się na rozmiar większy niż noszę standardowo. Wyjątkiem jest prezentowana poniżej sukienka której splot jest dość płaski. Nici cienkie, więc w takim przypadku mogłam się zdecydować na model bardziej dopasowany.
Szalenie istotnym aspektem przy dzierganych sukienkach jest to, co ubierzemy pod spód.
Ja zdecydowanie stawiam na cielistą bazę pod ażurowe dzianiny. Czyli jeśli bielizna, to błagam nie biała tylko cielista. Czasy kiedy pod białą bluzkę nosiło się biały stanik minęły bezpowrotnie. Jeśli Wasza kreacja wymaga jednak założenia czegoś więcej pod spód niż tylko bielizny, polecam wybór rzeczy jednokolorowych. Jeśli sukienka jest biała można zaszaleć i pod spód ubrać coś w kolorze fuksji czy pomarańczy. Latem polecam wam szczególnie białe i kremowe ażury gdyż świetnie podkreślają opaleniznę przywiezioną z wakacji. Taka biała sukienka świetnie sprawdzi się latem.
Wracając od mojej stylizacji: motywem przewodnim była natura.
Naturalne tkaniny, naszyjnik z żukiem, buty niczym kryształy spinelu i kwiaty we włosach. No właśnie – absolutnym hitem tych wakacji i totalnym „must have” są opaski ze sztucznych kwiatów, najlepiej takie w stylu hippie. Całości stylizacji dopełnia klimat Positano, najpiękniejszego miejsca na świecie.
Zawsze twierdziłam, że nigdy w życiu nie kupię sukienki ze swetra, butów z plastiku (i to różowego!) i kiczowatych kwiatków, ale w tej stylizacji zupełnie się zakochałam i chyba pojadę po pracy do Zary! Cuuudowna!
Kolejna, piękna odsłona pięknej kobiety na włoskiej ziemi. Wszystkie magicznie kwitniemy w Italii. Jeśli potrzebujesz drugiej kiecki dzierganej, na przykład na dni plażyste, chętnie ją wykonam z wyłącznym zastosowaniem oczek zwiewnych.
Całość jest po prostu cudo 🙂
Pozdrawiam
Arleta