Od zawsze mam słabość do kostiumów kąpielowych, choć przydają mi się zaledwie kilkanaście razy w roku. Doskonale pamiętam mój pierwszy, „dorosły” strój kąpielowy, który mama kupiła mi przed wyjazdem na kolonie, między siódmą, a ósmą klasą. A piszę o tym dlatego, że to również był strój kąpielowy marki Triumph. Wypatrzyłam go sobie w jakimś czasopiśmie kobiecym i od pierwszej sekundy wiedziałam, że muszę go mieć. Na wyjedzie sprawdził się idealnie, a i później służył mi jeszcze przez długi czas. Ale, żeby nie było, wcześniej też kąpałam się w kostiumach tylko takich dziecięcych, z falbankami, w kolorze majtkowego różu. 😉
Ciekawą rzeczą jest też to, czym kierowałam się przy wyborze pierwszego, “kobiecego” kostiumu kąpielowego.
Jako 13-natolatka pragnęłam przede wszystkim ukryć rosnące piersi. Tak żeby w ogóle ich nie było. Biodra też skrzętnie skrywałam. Później przeszło mi to ukrywanie i zaczęło się eksponowanie i wypychanie, ale to zupełnie inna historia. 😉 Dziś stawiam na naturalny look.
Tegoroczna kolekcja kostiumów kąpielowych totalnie mnie zauroczyła.
Poczułam się jak dziecko w sklepie z cukierkami. Mojej brafitterce Marcie zabrałam ponad godzinę, bo koniecznie chciałam przymierzyć je wszystkie. Do gustu szczególnie przypadł mi pomarańczowo-różowy komplet o wdzięcznej nazwie Paisley Folk. A kto mnie zna, ten wie, że od zawsze mam słabość do wszystkiego co jest folkowe.
Po pierwsze to zestawienie kolorystyczne jest ponadczasowe.
Rozpopularyzował je Yves Saint Laurent, a obecnie jest jednym z częściej wykorzystywanych zestawień letnich. Bardzo je lubię, ponieważ ładnie podkreśla opaleniznę, ale też dobrze wyglada na nieopalonej jeszcze skórze.
Po drugie krój.
Podczas pierwszego brafittingu przekonałam się że, w moim przypadku najlepiej sprawdza się krój bandeau, a ten widoczny na zdjęciu ma opcję odpinanych ramiączek, co jest niezaprzeczalnym atutem podczas zażywania kąpieli słonecznych. Poza tym dobrze skrojone figi pozwolą mi na noszenie ich nawet wtedy, kiedy mój brzuch już się nieco zaokrągli.
Po trzecie akcesoria.
Czyli widoczne na moim zdjęciu pareo. Dla wszystkich tych pań, które potrzebują czasu, by oswoić się z paradowaniem po plaży w samym kostiumie. Uważam, że pareo w kolorze stroju kąpielowego dopełnia letnią stylizację i dodaje pewności siebie. Poza tym na YouTube można wyszukać tutoriale o tym, jak wiązać takie pareo, a uwierzcie mi: sposobów jest milion. Do zestawu jest jeszcze torba w tym samym zestawieniu kolorystycznym.
Przy wyborze kostiumu kąpielowego warto pamiętać o tym, że tu moda gra drugorzędne skrzypce. Ważniejsze jest to, co pasuje do naszej sylwetki. Po wejściu do salonu wpadł mi w oko jednoczęściowy strój ze splecionymi na plecach sznureczkami. Taki w stylu boho. Przymierzyłam go w pierwszej kolejności i wyglądałam w nim po prostu słabo. Spłaszczał mi biust, uwydatniał biodra, a do tego sznureczki wpijały się w plecy. Dlatego warto czasami przymierzyć kilka modeli, bo w każdym z nich możemy wyglądać zupełnie inaczej.
Jestem gotowa na podbój plaży. Zamawiam słońce i drinka bezalkoholowego z parasolką. Widzimy się na leżaku. Do zobaczenia!
Piękny strój 😀
Pięknie wyglądasz !! Bardzo apetycznie 😛
Wyglądasz pięknie. 🙂 Polubiłam ostatnio te połączenie pomarańczu z różem. 🙂 Ostatnio zaszalałam na weselu i miałam w takiej kolorystyce ombre na ustach. 😀