Przez wiele lat nie potrafiłam zachwycać się Mazurami. Pewnie wynikało to z tego, że się na nich wychowałam i były dla mnie codziennością, trudną momentami. Najbliższe kino – 60 kilometrów, najbliższy sklep – 3 kilometry. Jeden autobus dziennie łączący mój koniec świata z cywilizacją. Możliwości rozrywki mogłabym wyliczyć na palcach jednej ręki. Największą atrakcją były spotkania na plotki, podczas których na czynniki pierwsze rozbijało się powody, dla których ktoś z kimś gdzieś i po coś, lub organizowane raz do roku dożynki. A mi marzyły mi się musicale, kino, łyżwy latem, czy, o zgrozo, wypad na basen. Wiem, wiem: marzenie o basenie w Krainie Tysiąca Jezior to niezła profanacja. Jednak moja bujna wyobraźnia o dwumetrowych sumach w jeziorze, skutecznie blokowała mnie przed zażywaniem kąpieli w mazurskich wodach. Owszem, robiłam to ale niechętnie. Wolałam bezpieczniejsze, sztuczne akweny. Kiedy więc wyjechałam do Warszawy, wszystkie moje marzenia zaczęły się spełniać. Ale i tu muszę być z Wami szczera gdyż po pierwszej fascynacji mnogością rozrywek i możliwości spędzania wolnego czasu, teraz do kina chodzę sporadycznie, a na basenie ostatni raz byłam rok temu.
Odkąd jednak tu mieszkam, a za miesiąc minie już 9 lat, za każdym razem pytana skąd pochodzę słyszałam westchnienia zachwytu, w odpowiedzi na hasło Mazury. Przyznam szczerze, że jeszcze do niedawna uważałam te reakcje za zdecydowanie przesadzone. Jakiś czas temu w Warszawie ruszyła kampania reklamowa „Mazury Cud Natury”. W całym mieście można zobaczyć billboardy przedstawiające mazurskie krajobrazy, zachęcające do odwiedzenia Krainy Tysiąca Jezior. I o dziwo, dzięki tej kampanii po raz pierwszy spojrzałam na Mazury z dystansem. Po raz pierwszy poczułam rosnącą we mnie dumę. Tak, to są właśnie moje Mazury! – pomyślałam. Pewnie przyczynił się też do tego fakt, że w domu rodzinnym nie byłam blisko pół roku i zaczynała mi doskwierać tęsknota. Tak więc kiedy teraz pojechałam tam na długi weekend, zaczęłam widzieć Mazury oczami osoby w nich zakochanej. Cóż, chyba po prostu z wiekiem staję się bardziej sentymentalna.
Do zdjęć, które widzicie poniżej wybrałam jedno z moich ulubionych miejsc z dzieciństwa – Ranczo Zielony Koń. To jedno z najbardziej mazurskich miejsc jakie znam. Piękna stadnina koni nad jeziorem Lampasz. Pola przecięte szlakiem rzeki Krutyni, która w tym miejscu jest bardzo dzika. Miejsce z dala od miejskiego zgiełku. Koty leniwie wygrzewają się na rozgrzanym ganku a psy zmęczone upałem szukają chłodnego miejsca w stajni. Raj na ziemi. Dlatego też pomyślałam, że taki klimat będzie idealny dla sesji którą planowałam już od pewnego czasu.
[quote]Warto pamiętać również o tym, że tkaniny o różnych fakturach dobrze się ze sobą komponują, kiedy zestawiamy ze sobą stonowane kolory. A gdy paleta kolorów jest stonowana śmiało można eksperymentować z fasonami.[/quote]
Stylizację prezentowaną poniżej określiłabym mianem „biurowej”, która w kolorystyce i stylu nawiązuje do estetyki safari. Idealna na ciepłe wrześniowe dni. Hasło przewodnie to: swoboda, wygoda i szyk. Naturalne tkaniny, z których wykonane są prezentowane ubrania, rewelacyjnie sprawdzają się w słoneczne dni jesienią. Kolory: biały, beżowy i jasny brąz świetnie korespondują z eleganckim sznytem nadając mu klasy. Loewe w nadchodzącym sezonie jesień – zima postawiło właśnie na te kolory, zgrabnie łącząc je ze skórami i futrami. Ja, żeby jednak było mniej zobowiązująco postawiłam na rozwiane włosy, które nadają subtelnego i codziennego wymiaru całości stylizacji. Zwróćcie też uwagę na fakt, że to moja pierwsza stylizacja w spodniach! Wstyd się przyznać ale na chwilę obecną w mojej szafie mam trzy pary spodni. Te prezentowane poniżej mają krój tzw. „boyfriendów” , które przy mojej figurze wyglądają atrakcyjnie (jako jedne z nielicznych). Warto pamiętać również o tym, że tkaniny o różnych fakturach dobrze się ze sobą komponują, kiedy zestawiamy ze sobą stonowane kolory. A gdy paleta kolorów jest stonowana śmiało można eksperymentować z fasonami, dlatego też na gładką, jedwabną koszulę założyłam długi zwężany ku dołowi, ażurowy sweter z głębokim dekoltem. Voilà!