Kiedyś ludzie mieli łatwiej. Na pewno było im prościej jeśli chodzi o kwestie priorytetów w życiu. Dlaczego tak sądzę? Ponieważ pokolenie naszych Rodziców nie było tak bombardowane wszystkimi tymi informacjami, którymi obecnie my jesteśmy atakowani. Było mniej mediów, mniej reklam, mniej hałasu komunikacyjnego. Standardem był “Teleexpres”, cowieczorne wiadomości w TV, ewentualnie poranna prasówka. Kobiety czerpały inspiracje z nielicznych kolorowych magazynów (np. z “Filipinki”), a jeśli miały szczęście i w rodzinie była jakaś przysłowiowa „ciocia z Ameryki”, to raz na kilka miesięcy spływały do nich zagraniczne wydania np. “Burdy”. Kiedyś było łatwiej, żyć własnym życiem.
Oczywiście ludzie spotykali się, kwitło życie towarzyskie, ludzie ze sobą rozmawiali, wymieniali się poglądami. Mi jednak bardziej chodzi o to, że nie byli tak przebodźcowani. Zewsząd nie atakowały ich informacje, czy wręcz gotowe przepisy na to jak powinni żyć.
Kiedy chcieć wcale nie znaczyło móc
Wiem, że wcześniej nie było wcale tak kolorowo. W telewizji dwa programy, Internetu brak, a półki w sklepach świeciły pustkami. Żeby cokolwiek kupić trzeba było odstać swoje w kolejce. Zresztą co ja Wam będę mówić – pewnie każdy z nas słyszał te historie od naszych krewnych, albo może sam je pamięta. Praca była, bo każdy niejako miał ją z przydziału. Godziny pracy 7.00 – 15.00 i do domu, do obiadu, dzieci, obowiązków domowych. Zagranica, zwłaszcza Zachód Europy przez to, że odrobinę nieosiągalny jawił się jako raj, kraina mlekiem i miodem płynąca. W naszych oczach urastała do rangi utopii.
Jak to było z moją mamą?
Zapytałam moją Mamę, jakie jej pokolenie miało priorytety w czasach, kiedy miało tyle lat co my teraz – czyli było około 30-tki. Mama niedawno skończyła 62 lata, więc nietrudno policzyć, że mówimy o latach ’80-tych. Mama westchnęła tylko i powiedziała „wiesz Córciu, wtedy to wszystko wyglądało inaczej, nie było tak pokomplikowane jak dzisiaj. Ludzie żyli skromnie, mieli mało, więc i marzenia były skromniejsze. Szczytem luksusu był wyjazd nad morze lub w góry, własny samochód, czy mieszkanie. Prędzej, czy później, z większą, lub mniejszą pomocą te marzenia udawało się zrealizować. Co wtedy? Ludzie po prostu cieszyli się z tego co mieli i zwyczajnie to doceniali.”
Technologiczna sztafeta
Mnie i moją Mamę dzieli jedno pokolenie. Jednak mam wrażenie, że w pewnym względzie jest między nami ogromna przepaść. Odpowiedzialność za tę sytuację ponosi zapewne postęp technologiczny – w głównej mierze komputery i Internet. Swoją drogą spójrzcie jak ten postęp galopuje. Jak zaczynałam swoją pierwszą biurową pracę – zdarzało mi się jeszcze wysyłać coś faxem. A tak przy okazji, kto dziś umiałby wysłać fax? Nie było Internetu w komórkach, a przynajmniej nie był on tak dostępny i tak tani jak dziś. Większość z nas pracowała jeszcze na stacjonarnych PC-tach. Nie było opcji sprawdzania maili po godzinach. Pracę kończyło się faktycznie o 17.00 i dalej zaczynał się nasz czas prywatny. Dziś jak sobie o tym pomyślę, to aż sama nie wierzę, że tak świat mógł kiedyś wyglądać. Oczywiście wiem, nasza praca, związana z social mediami jest specyficzna i wymaga praktycznie stałej obecności “w pracy”. Jednak pisząc ten artykuł nie piszę go tylko ze swojej perspektywy, ale też opieram go na doświadczeniach osób, które z blogosferą mają niewiele wspólnego.
Jak jest z nami?
Nasze pokolenie ma dostęp absolutnie do wszystkiego, granice między nami, a Zachodem znacząco się zmniejszyły. Dziś nie kusi on już tak jak kiedyś. Mamy to, o czym marzyli nasi Rodzice, Dziadkowie. Sky is the limit – chciałoby się rzecz. Patrząc na tę sytuację z boku wydawałoby się, że ze szczęścia powinniśmy się unosić dwa metry nad ziemią. A jak jest naprawdę?
Raj pełen smutnych ludzi
Ilość antydepresantów i środków przepisywanych przez psychiatrów jest tak duża, że rozmowa o tym dawno przestała być już tematem tabu. Terminy u psychoterapeutów są pozajmowane na miesiąc do przodu. Nigdy nie było tylu doniesień o przemocy w szkołach, czy aktach terroru dokonywanych przez młodocianych jak teraz. To, co było marzeniem poprzednich pokoleń, stało się naszym przekleństwem. Dostęp do informacji. Atakują zewsząd, osaczają, wyłażą wręcz z lodówki. Staliśmy się od niej uzależnieni. Podobno „informacja” pobudza nasz ośrodek nagrody w mózgu tak samo jak czekolada, czy delikatne substancje psychoaktywne. Jednym słowem wciąga. Nie wierzysz? No to spróbuj wytrzymać bez smartfona, internetu, gazet, magazynów, TV, radia przez 24h. Ja kiedyś spróbowałam. Łatwo nie było. Wraz z pojawieniem się celebrytów na Instagramie, wróżono niechybną śmierć wszystkim tabloidom, czy portalom plotkarskim. Nie padły, a wręcz mają się dobrze. Bo ludzie łakną informacji podanych szybko, w pigułce, w jednym miejscu. Konsumujemy media jak fast foody. Taplamy się w różnego rodzaju przekazach. Jeśli nie umiemy odpowiednio dobrze pływać, topimy się niczym w mokrych piaskach. Tego jest za dużo. Nawet jeśli chcemy, to czasem niemożliwością jest świadome odsianie tych wartościowych informacji od tych zbędnych.
(Nie)moje marzenia
Przez to wszystko gubimy siebie. Często nasze marzenia nie są wcale naszymi marzeniami, lecz trendami wykreowanymi przez social media. Trochę przestaliśmy żyć własnym życiem, śnić własnymi snami i marzyć swoje marzenia. Nie ma we mnie na to zgody. Nie chcę tak funkcjonować. Moja rada? Większa refleksyjność i świadomość. Z całego serca polecam Wam już teraz zastanowić się nad tym jak WY czujecie się w tym świecie. Czego WY potrzebujecie. Zabierzcie się już teraz za oczyszczenie swojej przestrzeni, po to, by mieć więcej miejsca, zasobów na to świadome przetwarzanie bodźców, które do Was docierają. Mój przepis?
Oczyściłam swoją przestrzeń z toksycznych ludzi, znajomości- zaczęłam żyć własnym życiem
A uwierzcie mi, że wraz ze wzrostem popularności bloga, malała liczba osób w naszym najbliższym otoczeniu, która szczerze nam kibicowała. Takie znajomości albo się wykruszały, albo celowo z Jankiem z nich rezygnowaliśmy. Po co mieliśmy tracić czas i energię na przetwarzanie (a czasami na dawanie odporu) informacji, które nic pozytywnego nie wnosiły do naszego życia, do naszej relacji, czy biznesu. Sami nikomu nigdy niczego nie zazdrościliśmy. Dlatego byliśmy zdziwieni, że tylu znajomych, choć pewnie należałoby napisać „znajomych” po prostu metodycznie podcinało nam skrzydła. Na szczęście została nam garstka (dosłownie) znajomych, którzy nam kibicują, życzą dobrze, i z którymi rozmowa jest zawsze niezwykłą inspiracją.
Wypisałam się z większości subskrybowanych kanałów, zbędnych newsletterów komercyjnych
Był moment, że dostawałam dziennie ponad 20 biuletynów od firm, do których zapisałam się wieki temu, skuszona dodatkowym rabatem, czy prezentem z okazji urodzin. Jak pokazało później życie – nigdy nie skorzystałam z tych zniżek, ani nie odebrałam żadnego prezentu. A ilość maili do usunięcia po każdym tygodniu potrafiła oscylować w granicach 150. Ta liczba w nawiasie obok „Odebrane” wzbudzała we mnie niepokój i nieustanne poczucie winy „a może przegapiłam jakiegoś ważnego miała”. Katharsis przyszło paradoksalnie wraz z RODO. Wtedy tez powypisywałam się z większości newsletterów i mam spokój. Naprawdę spróbujcie, bo to działa.
Nie zaczynam dnia od portali informacyjnych
Wyznaję zasadę, że jeśli jakaś informacja jest naprawdę ważna – i tak do mnie dotrze. Dzięki temu nie bombardują mnie te wszystkie afery/aferki ze sceny politycznej/ekonomicznej/celebryckiej. Nie oglądam też TV, a w telewizorze wyświetlam jedynie ulubione filmy i seriale na Netflixie i HBO GO.
Moje kanały społecznościowe czyszczę regularnie
Usuwam te konta, na które nie zaglądam lub takie, które mnie zwyczajnie już nie interesują. To samo dotyczy portali plotkarskich – po prostu ich nie czytam. Powiecie, że to strzał w kolano dla osoby, która siedzi w tym biznesie. Nic bardziej mylnego. A ja zaoszczędzony w ten sposób czas pożytkuję chociażby na napisanie tego artykułu dla Was.
Odkleiłam telefon od swojej ręki
Na krótkie spacery staram się nie zabierać smartfona. Mamy taki mały rytuał w naszym domu, że w weekendy mój telefon i telefon Janka lądują w rogu biurka. Odbieramy telefony od Babci i najbliższych nam osób. W najszybszy z możliwych sposobów przeglądamy czy na blogu wszystko gra i odcinamy się od cyber świata. W ogóle ostatnio doszliśmy do wniosku, że chociaż jesteśmy twórcami internetowymi, to wcale nie jesteśmy odbiorcami Internetu. Wolimy świat offline. Staramy się naszą czwórką żyć własnym życiem.
Dzięki tym prostym zabiegom zamykam drogę niepotrzebnym, destrukcyjnym informacjom przed dotarciem do mnie. Chronię siebie, żebym nie zaprzątała sobie nimi głowy, przeżywała i analizowała. W rezultacie przestałabym żyć swoim życiem, a zaczęła czyjąś wizją na jego temat. Ta „trzeźwość informacyjna” pozwala mi na bycie ze sobą w 100%. Dzięki niej mam jasno określone cele, priorytety. Mam również czas, by w razie czego móc je modyfikować.
Sukienka – Maare
Buty – Paso a Paso
Kolczyki – Lilou
Sekretnik – W.Kruk
Okulary – Andy and Mag
[ad name=”Pozioma responsywna”]