Jakiś czas temu oglądałam „Kulisy Sławy” z Magdą Gessler. Cenię ją jako bizneswoman, kiedyś czytałam też ciekawą książkę o historii jej rodziny, dlatego też sam program obejrzałam z zainteresowaniem. Pani Magda ma to do siebie, że zawsze mówi to co myśli, nawet jeśli to co ma do powiedzenia nie do końca zgodne jest z trendami czy poprawnością polityczną. Tak było też tym razem: „na całym świecie sukces ma rozmiar S” – zawyrokowała. I wiecie co? Ja się z nią w dużej mierze zgadzam. Jak osiągnąć sukces?
Jak osiągnąć sukces?
Czy rzeczywiście tak jest, że szeroko pojęty sukces możemy osiągnąć tylko wtedy, kiedy jesteśmy szczupli i zgrabni? Patrząc na rodzimy i światowy biznes rozrywkowy na pewno coś w tym musi być. Założę się, że każda z Was mogłaby wymienić niejedną celebrytkę, która stała się naprawdę sławna dopiero w momencie, kiedy spektakularnie schudła. Mi na myśl przychodzi chociażby Karolina Szostak, której metamorfoza była na językach wszystkich. Pani Karolina od zawsze była piękną i zadbaną kobietą, ale prawdziwą karierę zaczęła robić dopiero gdy osiągnęła tytułowy rozmiar S. Zauważacie tę zależność?
Świat kocha rozmiar S
W ostatnich latach byłam w wielu różnych kulturowo miejscach. To z nich wyciągam wnioski na temat tytułowej tezy. O Amerykanach mówi się, że są narodem otyłym, ale na Manhattanie w Nowym Jorku znacznie ciężej znaleźć „grubasa”, niż na amerykańskiej prowincji. Styl życia narzuca nam pewne kanony piękna i jeśli chcemy się w nim odnaleźć to powinniśmy się dopasować. Pęd życia, kult piękna i wyścig po sukces, a przy tym ogromna konkurencja w Nowym Jorku sprawia, że tam ludzie są ogromnie zdeterminowani i nastawieni na działanie. W wielu różnych krajach spotkałam ludzi, którzy osiągnęli spektakularne sukcesy w swoim życiu i wiecie co? Większość z nich rzeczywiście wpisywała się w tezę, że sukces ma rozmiar S. Myślę, że nie ma tu przypadku.
Ludziom szczupłym łatwiej jest wzbudzić w innych zaufanie. Zwrócicie uwagę na Rodzinę Królewską albo na władców różnych krajów. Próżno w ich szeregach szukać osób otyłych, a na pewno są oni w zdecydowanej mniejszości. Nawet jeśli taka osoba się zdarzy, to pomijając jej poglądy, zawsze trudniej jej zjednać sobie ludzi. Szczególnie w dobie mediów społecznościowych i społeczeństwa obrazkowego, które cały swój światopogląd kształtuje na podstawie tego co zobaczy. Nie chcemy już tracić czasu na analizowanie czy dociekanie. Szybki rzut okiem, ocena sytuacji, narzucenie znanego nam szablonu czy stereotypu i już wiemy, z kim mamy do czynienia, choć tak naprawdę nie wiemy nic…
Wyścig po zdrowie
Myślę, że rozmiar S jest też bardzo mocno skorelowany z tym jak świadomie żyjemy, jaką to życie ma dla nas wartość i jak długofalowo na nie patrzymy. Wszystkie te cechy sprawdzają się również w osiąganiu szeroko pojętego sukcesu w życiu. Żeby ciężko pracować musimy mieć dużo siły. A żeby mieć siłę musimy się zdrowo odżywiać, musimy uprawiać sport i dbać o swoje ciało, żeby funkcjonowało jak dobrze naoliwiona maszyna. Często skutkiem ubocznym tych działań jest właśnie rozmiar S.
Szaleństwo na punkcie „ciałopozytywnych”
Jako przeciwwaga dla kultu litery S i talii osy mamy coraz silniejszy nurt #bodypositivity, z którym na bank zetknęliście się w sieci. Sama niejednokrotnie wspominałam o nim na blogu. Budzi on wiele kontrowersji, bo niewłaściwie odczytany musi odpierać ataki jakoby promował niezdrową otyłość, czy złe nawyki żywieniowe. Jak wielokrotnie już pisałam – uważam, że najlepszy jest zdrowy rozsądek i umiar. Nie podobają mi się nadmiernie wychudzone, kościste modelki. Jednak też uważam, że robienie symbolu z modelki plus plus plus size, która wygląda niczym ludzik Michelin jest przegięciem. Nie lubię popadania w żadną skrajność. Dlatego jestem ogromną zwolenniczką tego, by w miarę możliwości każdy mierzył się swoją własną miarką. A nie marką masmediów, choć zdaję sobie sprawę, że jest to piekielnie trudne.
A co z sukcesem w rozmiarze L?
Sama znam wiele przykładów osób, które osiągnęły ogromny sukces nie wpisując się w instagramowy kanon piękna noszący rozmiar S jeśli nie XS. Są to osoby, które prowadzą znane programy, tworzą muzykę, piszą książki, otwierają kolejne filie swoich firm. I one nie tyle są dowodem nie na to, że rozmiar L też umie w sukces, ale na to, że świat nie znosi ściemy. Ludzie, o których myślę kochają absolutnie każdy centymetr swojego ciała i to widać. Ta prawdziwa miłość i szacunek do własnego ciała płynie z każdego ich działania. Są pewni siebie, dumni z tego kim są i jacy są.
S jak Sukces
I tu moi drodzy mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego sukces częściej nosi rozmiar S. Bo w tym rozmiarze dużo łatwiej czuć się pewnie. Dużo prościej jest zaakceptować siebie i po prostu siebie pokochać. Są tacy, którzy to potrafią niezależnie od noszonego rozmiaru i oni osiągną sukces, bo świetnie czują się we własnym ciele. I tu należy Wam się małe sprostowanie. Jest bowiem całkiem spora grupa ludzi, którzy nie mogąc uporać się ze swoimi kompleksami ubierają maskę sztucznej pewności siebie. Na twarz ubierają nerwowy uśmiech i całemu światu próbują wpoić, że oni są najszczęśliwsi na świecie prąc do przodu z całych sił, lecz ich starania idą na marne. Poznasz ich i po chwili zorientujesz się, że żadne z tych słów nie było prawdą…
A jak jest ze mną?
Osobiście daleka jestem od jakiejkolwiek oceny kogokolwiek, zwłaszcza, że sama ćwiczę minimum trzy razy w tygodniu ( o czym pisałam Wam tu – klik), staram się dbać o swoje ciało – wykonując różnego rodzaju zabiegi, na co dzień pamiętając o zdrowym odżywianiu. Robię to wszystko, bo naprawdę wierzę w sens przysłowia „w zdrowym ciele zdrowy duch”. Robię to przede wszystkim po to, bym mogła żyć zdrowo i w pełni sił u boku moich chłopaków. Nie będę jednak udawała, że nie zauważyłam, że im jestem zgrabniejsza, tym po prostu lepiej czuję się sama ze sobą.
Świadomość wyćwiczonego, sprężystego i zadbanego ciała zdecydowanie podnosi samoocenę. Sprawia, że wiem, że po prostu prezentuje się dobrze niezależnie od tego jak stanę, pod jakim kątem usiądę i co mi się wtedy „zagnie” na brzuchu. Ta pewność siebie przekłada się na zachowanie, na moją postawę czy komunikację niewerbalną. Mam poczucie, że panuję nad swoim ciałem, że to ja nim dowodzę. Wszystkie te elementy razem wzięte mogą świadczyć o pewnego rodzaju sukcesie.
Ludzka Fiona była szczupła, a ta brzydka, zielona?
Zresztą psychologia znalazła pewnego rodzaju uzasadnienie tej sytuacji. Osoby szczupłe są postrzegane jako bardziej zdecydowane, szybsze w podejmowaniu decyzji. Nasz mózg postrzega je jako bardziej zorientowane na cel, systematyczne i sumienne. Może tłumaczy nam to tym, że są w stanie powstrzymać się od obżarstwa. Są sumienne w chodzeniu na siłownię i praktykowaniu ćwiczeń? Jedno jest pewne – nie tylko ewolucyjnie, ale również kulturowo jesteśmy obciążeni, a może powinnam napisać obciążone? Bo to my dziewczynki słyszymy jako nastolatki, żebyśmy nie jadły tyle słodyczy, bo się roztyjemy. To nam od małego wtłacza się do głowy, że szczupłe równa się piękne. Przykład? W bajce „Shrek” Fiona w swej ludzkiej postaci była piękna i szczupła… zaś jako ogrzyca stała się brzydka, a więc od razu i… gruba. No właśnie…
Odwołam się znów do psychologii, bo czytałam w trakcie studiów o ciekawym badaniu.
Z którego jasno wynikało, że mężczyźni uważają za atrakcyjne te kobiety, które mają jak najwęższą talię w stosunku do biustu i bioder. Ewolucyjnie mężczyznom najbardziej podobają się więc sylwetki kobiet w kształcie klepsydry. Czyli owszem: wąska w talii, ale jeśli już chodzi o rozmiar biustonosza to na pewno nie 70A, a biodra? No właśnie – wydaje mi się, że raczej większe niż S. Zresztą zapytajcie swoich partnerów, kolegów, czy znajomych czy im naprawdę podobają się takie bardzo chude kobiety? Czyżbyśmy w takim razie drogie Panie same sobie zgotowały ten los? Zwłaszcza, że często spotykam się ze stwierdzeniem, że kobiety „stroją się” nie dla mężczyzn. Nie dla siebie samych, tylko właśnie dla innych kobiet. Zgadzacie się ze mną?
Wracając do tytułowego pytania: jak osiągnąć sukces? Sądzę, że nie o rozmiar tu chodzi, a o to jak my sami się w nim czujemy i czy jesteśmy w stanie go udźwignąć. Znam bowiem osoby, które wstydzą się swojego wątłego ciała i najchętniej schowałyby się pod ziemią. Im też trudniej będzie osiągnąć w życiu sukces, bo fizyczność rzutuje na pewność siebie. Analogicznie jest z rozmiarem L, XL czy XXL. Dużo trudniej niż własne ciało jest wytrenować umysł by zapanował nad tym, co sami myślimy o sobie. I jak bardzo wpływa to na nasze dążenie do sukcesu. Czymkolwiek by ten sukces był.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Dodalabym u jeszcze jedno S, ktore moim zdaniem laczy obie rzeczy – SAMODYSCYPLINA, ktora pozwala na osiagniecie zarowno sukcesu, jak i rozmiaru S.