Dla innych inna. Bardzo różna i różnorodna. Kiedy więc pytasz mnie skąd wiem, że Ty to Ty, odpowiadam: tylko dla Ciebie potrafię być sobą. Sweter wełniany i moja historia. Zapraszam do lektury.
Los obdarzył mnie jedną wersją mnie.
Postacią mnie samej, w której przez długi czas nie było mi wygodnie. Tam mnie uwierało, tu mnie cisnęło. Masa niedociągnięć, myśli niepoukładanych, wiedza o życiu marna i do tego ta wrażliwość i naiwność, która zawsze wiodła na manowce. Dlatego też bardzo szybko i do perfekcji opanowałam kreowanie siebie na potrzeby sytuacji. Kiedy trzeba, byłam rozważna. Innym razem romantyczna. Chowałam skrzętnie albo emanowałam uczuciami. Szybko nauczyłam się rozpoznawać zapotrzebowanie na konkretne wersje mnie samej. Bywałam kimś, kim w rzeczywistości nie byłam zupełnie. Łatwiej było mi być kimś innym, niż prawdziwą wersją samej siebie. Im wyższa stawka była w grze, tym kreacja była bardziej misternie przygotowana. Łatwiej jest bowiem być kimś, kim się w rzeczywistości nie jest. Łatwiej panować nad słowami, uczuciami i gestami.
Ileż to już ról mam na swoim koncie.
Ileż to razy musiałam być odważniejsza, niż w rzeczywistości byłam. Bardziej cierpliwa, niż wskazywałby na to mój charakter. Radosna, choć w duszy grała nostalgia. Ubierałam nowe maski z taką łatwością, z jaką ubiera się rozciągnięty, sweter wełniany. Zawsze jakoś tak łatwiej było mi przed ludźmi zagrać coś innego, niż w rzeczywistości czułam. To dawało mi poczucie komfortu. Ci wszyscy ludzie nie mieli pojęcia o moich prawdziwych uczuciach, a ja czułam się bezpieczna…
To trwało długo i pewnie trwało by nadal gdyby nie On.
To dzięki niemu, a może dzięki nam, dzięki tej wyjątkowej relacji potrafię być sobą od początku do końca. Brzmi to banalnie, ale dla niego jestem najczystszą wersją siebie, z kompleksami, neurotyzmem i okresowym malkontenctwem. On to przyjmuje takim, jakie jest. A ja daję mu siebie. Tylko tyle. Nie potrafię wykrzesać z siebie więcej. Czasami marzy mi się, by móc pokazać mu więcej. By wyjawić intrygującą tajemnicę, której nie ma. Że w dzieciństwie jeździłam z cyrkiem obwoźnym i karmiłam słonie, że potrafię dotknąć językiem nosa, albo że potrafię przywitać się w piętnastu językach. Ale nic z tego.
On już wszystko o mnie wie. A nawet jeśli czegoś jeszcze nie wie, to dowie się jak tylko wrócę do domu. Zawsze wtedy opowiadamy sobie jak minął nasz dzień. Ktoś powie: “nuuuuda”. A dla mnie to najciekawsza pora dnia. Ja mówię, a on słucha tak, jakbym opowiadała dalsze losy bohaterów “Twin Peaks”. Dlatego kiedy ktoś pyta mnie skąd mój tupet przejawiający się w deklaracji, że on jest tym jedynym, odpowiedź jest jasna jak słońce: tylko dla niego jestem tą najprawdziwszą wersją siebie.
W komputerze znalazłam jeszcze kilka klimatycznych zdjęć z Paryża.
Idealnie pasują do tekstu, bo są takie proste i bardzo naturalne. A propos natury: robiąc porządki w mojej zimowej szafie zorientowałam się, że masa w niej naturalnych dzianin i tkanin. Coś, co zawsze było moim marzeniem w międzyczasie, mimochodem stało się rzeczywistością. Sweter wełniany w kilku wariantach kolorystycznych, dwie jedwabne koszule, skórzane kurtki, wełniane spodnie, sukienki i apetyt na wiele więcej. Ogromnym plusem tych rzeczy jest to, że są przyjemnie ciepłe. Aby grzać, nie potrzebują być przesadnie grube. Dziwne, ale ich pojawienie się w mojej szafie zbiega się w czasie z dniem kiedy trafiłam przypadkowo do N1Space, o którym wam już kiedyś pisałam. I tak oto wśród kolorowych kwiatów i cekinów zawitały beże, zgniłe zielenie i szarości, a mi tak zwyczajnie, naturalnie, bez przebierania i strojenia się jest w tym dobrze.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Bardzo fajnie się Ciebie czyta. Lubię taką szczerość i fajnie, że masz przy sobie kogoś takiego 🙂 Zapraszam do mnie http://www.ustaangeliny.com/
O tak… Ten komfort bycia sobą… Bezcenny! Już się nie trzeba mizdrzyć, pindrować na okrągło, kreować na lepszą niż w rzeczywistości. Bo przecież On zna jak zły (albo dobry) szeląg. I kocha mimo wszystko. Małżeństwo z właściwą osobą jest jak wygodne buty, które zdają egzamin w każdej sytuacji.
A beże, szarości i zgniłe zielenie plus jeszcze brązy to moje ukochane kolory! 🙂
To chyba miłość 😉 Bardzo ładny tekst. To ważne móc być sobą i pozwolić sobie na słabości przy najważniejszej osobie, która nie tylko akceptuje ale rozumie i potrafi pomóc.
Jak bym czytala o sobie…. Mam taki sam styl ubierania 😉
Czyli nie jestem sama! 🙂