Są pewne symbole, które jednoznacznie kojarzą się z Francją. Na pierwszym miejscu wymieniłabym wierzę Eiffla, na drugim na pewno szampan, na trzecim Coco Chanel , zaraz za nią śmierdzące skarpetą sery i croissanty… Są też one. Bardzo kolorowe i jeszcze bardziej pyszne: makaroniki.
Choć ich początki wcale nie są francuskie.
Zostały wymyślone we Włoszech w XVI wieku, ale nie zdobyły tam popularności, dopiero Katarzyna Medycejska przywiozła je do Francji, gdzie odnalazły swój prawdziwy dom.
Kiedy cztery lata temu byłam pierwszy raz we Francji, coś tam już o nich słyszałam, choć w Polsce nie były tak popularne i dostępne tak jak teraz. Obecnie można je nawet kupić w Lidlu. Koniecznie chciałam ich spróbować, jednak cena 2 euro za jedno maluteńkie ciasteczko wydała mi się wtedy nie do pomyślenia. Pamiętam, że kupiliśmy kilka sztuk na Champs-Élysées i zjadaliśmy je po połowie z Jankiem bo każdy był inny. Ich smak był obłędny…
Podczas ostatniej wizyty w Paryżu chcieliśmy spróbować tych najlepszych. Tych, dla których rodowity Paryżanin dałby się pokroić. Dlatego zapytałam wujka Google, które makaroniki są bezapelacyjnie najlepsze we Francji. I tu okazało się, że nie jest to takie oczywiste. O miano złotej patelni w tej kategorii biją się w Paryżu dwie cukiernie: Ladurée i Pierre Hermé.
Fani makaroników podzielili się na dwa obozy. Jedni opowiadają się za historyczną już marką Ladurée, inni stawiają na nowoczesność reprezentowaną przez Pierre’a Hermé. Postanowiliśmy odwiedzić obydwie cukiernie i wydać ostateczny osąd, który zamknie wszystkie dyskusje. 😉
Ladureé
W pierwszej kolejności wybraliśmy się do Ladureé. Lokalizacja na samym Champs-Élysées była łatwa do odnalezienia. Cukiernia istnieje od 1862 roku i wystrojem bardzo nawiązuje do swoich początków. Staliśmy w krótkiej kolejce na zewnątrz, która wynikała ze względów bezpieczeństwa po ostatnich wydarzeniach w Paryżu. Postanowiliśmy, że zasiądziemy przy stoliku, zamówimy kawę i skosztujemy pysznych ciasteczek. Obsługa skierowała skierowała nas do stolika w bardzo zatłoczonej sali. Zamówiliśmy dwie kawy espresso i po cztery różne marakoniki. W sumie zapłaciliśmy 22 euro (czyli jakieś 100 zł). Czekając na nasze zamówienie postanowiliśmy pozwiedzać lokal. Dostaliśmy stolik w sali na dole, ale pięknie zdobione schody żywcem wyjęte z poprzedniej epoki zwabiły nas na górę. Odnaleźliśmy tam kilka przepięknych sal, których nie powstydziłaby się sama Maria Antonina. Obsługa bez problemu pozwoliła nam zrobić kilka fotek.
Wróciliśmy do stolika, na którym czekało już nasze zamówienie. Kawa – przepyszna, makaroniki – małe precjoza. Każdy w innym kolorze, każdy misternie wykonany. W smaku okazały się jednak piekielnie słodkie. Jak dla nas za słodkie. Jeśli chodzi o same walory smakowe, pomijając słodycz, to była to uczta dla naszych zmysłów. Bo na przykład makaronik o wdzięcznej nazwie, wcześniej wspomnianej już Marii Antoniny smakował herbatą earl grey. Ale tak niesamowicie mocno, jakby ktoś dodał tam hektolitry olejku z bergamoty. Inne smaki takie jak słony karmel, czy różany również spełniły nasze oczekiwania. Tylko ta słodycz… Po zjedzeniu czterech ciastek obawiałam się, że dostanę cukrzycy.
A i jeszcze dwa słowa o gadżetach z Ladureé. Z racji tego, że firma istnieje tak długo i jest naprawdę kultowa, wokół makaroników powstało wiele gadżetów sygnowanych logo Ladureé. Mają nawet bombki choinkowe. Do tego świece zapachowe, stylowe breloczki czy perfumowane notatniki. Niezła gradka dla zbieraczy i gadżeciarzy z wysmakowanym (dosłownie) gustem.
Pierre Hermé
Do Pierre Hermé wybraliśmy się następnego dnia. To ulubiona paryska cukiernia najpopularniejszej blogerki na świecie Kristiny Bazan, znanej jako Kayture. Lokalizacja mniej prestiżowa, choć bardzo dobrze skomunikowana, bo nieopodal bulwaru Saint Germain. Mała cukiernia, rzekłabym butik. Bez kawiarni. Kupujesz makaroniki i wychodzisz. Urządzona w zupełnie innym niż Ladureé, nowoczesnym stylu. Trochę poirytowała nas obsługa, która przeoczyła naszą obecność w kolejce. Szybko się jednak zreflektowali i w ramach rekompensaty poczęstowali nas pyszną czekoladą. Kupiliśmy siedem makaroników w pięknym pudełku, za które musieliśmy… dodatkowo zapłacić. W sumie 18 euro. Mam jednak wrażenie, że dzięki temu pudełku smakowały lepiej. 😉
Na konsumpcję wybraliśmy sobie most, w pobliżu wieży Eiffla. Spoglądając na strzelistą konstrukcję zajadaliśmy się pysznościami od Pierre’a Hermé. Ciasteczka o bardziej intensywnych kolorach niż w Laduree po prostu rozpływały się w ustach. Były tak delikatne, że aż trudno nam było uwierzyć, że nie zniszczyły się podczas transportu. Stawiały delikatny opór pod zębami tylko po to by za chwilę delikatnie rozpłynąć się w ustach. Słodkość optymalna. Nie przyćmiewała aromatów, wręcz stanowiła dla nich idealne tło. Smak różany zdyskwalifikował różę od Ladureé. Te makaroniki okazały się być zupełnie obłędne. Dla nich na pewno wrócę do Paryża.
Reasumując:
Ilość cukierni w Paryżu: 7 plus stoiska na lotniskach
Odwiedzona przez nas: 75, avenue des Champs Élysées, 75008 Paris
Cena jednego makaronika: 2.6 euro
Ulubione makaroniki: earl grey, kwiat pomarańczy, słony karmel
Ilość cukierni w Paryżu: 12
Odwiedzona przez nas: 72 rue Bonaparte, 75006 Paris
Cena jednego makaronika: 2.1 euro
Ulubione makaroniki: mandarynka, czekolada z foie gras, różany
Mimo, iż Ladureé urzekło mnie wystrojem, entourage’m i błyskotkami to moje serce oddaję Pierre Hermé. Niech żyje smak! Niech żyją makaroniki!
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Teraz żałuję, że będąc w Paryżu nie chciało mi się stać w kolejce po makaroniki. Przynajmniej mam kolejny powód, aby odwiedzić to miasto jeszcze raz!
No pewnie! Każdy pretekst jest dobry. 😉
To ja trafiłam na te słodsze, zjadłam 2 i nie dałam rady więcej. Urzekło mnie w nich to, ze rozpływały sie dosłownie w ustach. W piątek lecę do Paryża i odwiedzę Pierre Herme.
Koniecznie spróbuj. Jestem ciekawa Twojej opinii:)