Pani doktor wyszła z sali porodowej, a my znów zostaliśmy sami. Przygaszone światło przestało mi przeszkadzać, wręcz stało się zaletą w całej tej sytuacji. Wprowadzało mnie w błogi stan odprężenia, w ramach przygotowania do cudu narodzin. Jeśli można w ogóle o czymś takim mówić podczas porodu…
Co chwilę zaglądała do mnie położna – pani Grażyna. Drobna kobieta o silnym charakterze, taka co to się jej nie podskakuje. Pani Grażyna miała ten atut, że była przez los wyposażona w poczucie humoru adekwatne do sytuacji, ale potrafiła też zachować powagę. Można powiedzieć, że Pani Grażyna była w sam raz.
No weźże coś do mnie mów
Janek jako towarzysz porodu spisywał się nieźle. Choć parę razy mu się oberwało. Z perspektywy czasu zauważam, że za każdym razem dostawał „razy” za nic, ale przecież nie mogę się do tego przyznać głośno, bo wtedy wyszłabym na aferzystkę. 😉 Najwięcej razy opieprzałam go za to, że mnie nie zagaduje. Że nie potrafi wynaleźć interesujących tematów, które skutecznie odciągnąłby moją uwagę od bólu. Mniej więcej raz na 15 minut mówiłam poirytowana: „No weźże coś do mnie mów. Zainteresuj mnie jakimś tematem, opowiedz mi coś ciekawego.” Chłopak był tak zmęczony, że ciekawych historii i tematów do dyskusji miał jak na lekarstwo. Dlatego podczas tego porodu zdarzały nam się długie minuty ciszy, które teraz odczytuję jako dość urocze momenty, w których Jan czekał na kolejną reprymendę. Między innymi dlatego historia porodu Zyzia jest dla nas wyjątkowa i oryginalna.
Przywileje rodzącej
Kiedy emocje nieco opadły, a rozwarcie jak na złość stało w miejscu, zaczęłam doceniać miejsce, w którym przyszło mi rodzić. Prócz tego, że ciągle brakowało mi tabunu ludzi. 😉 (pytanie z serii „wszystko o porodzie””:wiedziałyście, że na porodówce przez większość czasu rodząca jest sama?) Widziałam cały ten profesjonalny sprzęt, a od sprzętu bardziej profesjonalny był tylko personel. Na początku położna ułożyła mnie na łóżku i podpięła do KTG. Pozwoliła mi nawet pomajstrować przy pilocie regulującym oparcie, by było mi wygodniej. Z każdym kolejnym skurczem, kiedy ból się nasilał, obrana pozycja wydawała mi się najgorszą z możliwych. Dlatego zapytałam, czy są jakieś alternatywne zajęcia dla zabicia czasu, zwłaszcza, że jedyne, o czym mogłam myśleć, to kiedy poród. Pani Grażynka zaproponowała prysznic. To był strzał w dziesiątkę. Jan poszedł ze mną, by kontrolować sytuację. Położna rzuciła nawet jakiś żarcik w stylu: „tylko proszę mi tam grzecznie”, ale w tamtym momencie nie miałam siły nawet na pół uśmiechu. Pod prysznicem w pozycji stojącej ból okazał się całkiem znośny. Pomyślałam sobie wtedy, że ten poród to wcale nie jest taka straszna sprawa. Że owszem boli, ale jest to totalnie do przeżycia. Najważniejsze w tym wszystkim było to, że po każdym skurczu przychodziła ulga. Im bardziej bolało, tym większa ulga była po. Już wtedy pomyślałam sobie, że ten ból porodowy jest przereklamowany, ale nie wiedziałam co mnie jeszcze czeka.
Po powrocie do sali znów podpięto mnie pod KTG. Wtedy też Pani Grażynka poinformowała mnie, że teraz już do samego końca będę musiała być podłączona pod to urządzenie. Chodziło o bezpieczeństwo Zyzia, który rodził się przecież zdecydowanie za wcześnie. Musiałam być więc podpięta pod KTG, ale nie musiałam leżeć. Mogłam chodzić po sali , leżeć na łóżku lub siedzieć na piłce. I tak jak piłka zupełnie mi nie pomagała, tak chodzenie i pozycja stojąca już bardziej. A finalnie okazało się, że najlepszą pozycją do znoszenia skurczów była pozycja siedząca z nogami mocno podpartymi o podłogę. Ogromną rolę odgrywało też trzymanie Jana, a raczej wbijanie palców i paznokci w jego przedramię. Kto oglądał nasz filmik (tu link) ten wie…
Życie towarzyskie na porodówce
Do Pani Grażynki w pewnym momencie dołączyła Pani Małgosia. Jak dla mnie to ona wyrosła spod ziemi. Zupełnie nie pamiętam momentu, w którym pojawiła się na naszej sali. Za to pamiętam jej piękny uśmiech. Jak dla mnie Pani Małgosia miała coś w sobie z Krystyny Prońko, choć kiedy mijałam ją kilka dni później na korytarzu, to już zupełnie mi jej nie przypominała. Pani Małgosia miała wszelkie atuty dobrej i srogiej babci jednocześnie: pogłaskała po głowie, pocieszyła dobrym słowem, ale też potrafiła sprowadzić na ziemię w kluczowych momentach. W pewnej chwili, pomiędzy jednym skurczem, a drugim na sali pojawiła się też trzecia położna: Pani Aleksandra. Wpadła do nas z pięknym uśmiechem na twarzy i pytaniem: „no to jakie imię będzie miał Państwa syn? Bo wiecie, właśnie napisała do mnie córka, ona czyta Waszego bloga i poprosiła mnie żebym się dowiedziała.” Takich miłych, spontanicznych akcentów w szpitalu spotkało nas więcej, ale o tym kiedy indziej. Na porodówkę zajrzał też Pan Doktor, którego imienia niestety nie pamiętam, ale to z nim odbyłam bardzo ciekawą rozmowę o życiu i śmierci, już po porodzie, w czasie gdy on… szył mnie (wiecie gdzie) po porodzie. 🙂 Takie rzeczy tylko na porodówce…
Rozwarcie, gdzie jesteś?
Z całego porodu pamiętam tylko jedną nieprzyjemną scenę. Otóż Pani Grażynka w pewnym momencie sprawując swoje obowiązki musiała po raz kolejny sprawdzić rozwarcie. Niestety pech chciał, że zrobiła to podczas skurczu. To był jedyny moment kiedy mój krzyk i prośby o przerwanie tej czynności było słychać kilometr dalej, na Dworcu Centralnym. Pozostałe skurcze i ból znosiłam z godnością 😉 w ciszy, co zdziwiło mnie, bo byłam przekonana, że kto jak kto, ale ja będę darła się w niebogłosy. Zaczęłam się już powoli przyzwyczajać do skurczów, choć każdy kolejny był coraz bardziej dotkliwszy. Co ważne: wszystkie były znośne. Najgorsze było jednak to, że rozwarcie stało w miejscu. Dwa centymetry i ani milimetra więcej. O moim nieprzygotowaniu do porodu naturalnego może świadczyć to, że dopiero po paru godzinach zapytałam położną czemu właściwie jeszcze nie dostałam znieczulenia do porodu. Było to dla mnie totalnym zaskoczeniem szczególnie, że wszem i wobec deklarowałam: kto jak kto, ale ja muszę dostać znieczulenie! Dopiero wtedy Pani Grażynka wytłumaczyła mi, że czekamy na magiczne 4 centymetry. Podawanie znieczulenia przy mniejszym rozwarciu mogłoby doprowadzić do zatrzymania całej akcji porodowej. Wszystko było dla mnie jasne. Nie rozumiałam tylko jednego: dlaczego ja ciągle nie miałam tych cholernych 4 centymetrów. Naczytałam się wcześniej historii porodów innych mam, ale w tej chwili żadna odpowiedź na dręczące pytanie nie przychodziła mi do głowy.
Pełen odlot
W książeczce zdrowia Zyzia już po powrocie do domu wyczytałam, że pierwsza faza porodu czyli te całe bolesne skurcze trwały sześć i pół godziny. Prawie cały ten czas upłynął mi na czekaniu na te pieprzone 4 centymetry. W pewnym momencie Pani Małgosia z entuzjazmem w głosie oznajmiła: „mamy 4! Możemy znieczulać”. I tu stał się kolejny cud! Anestezjolog pojawił się w ciągu dosłownie 5 sekund na sali. Być może trwało to dłużej, ale ja miałam subiektywne wrażenie, że to była kolejna osoba, która wyrosła spod ziemi. Szybko i bezboleśnie znieczulił skórę na kręgosłupie. Później kazał mi zrobić koci grzbiet, a następnie poinformował, że „do kolan może pójść prąd”. I rzeczywiście poszedł, ale czy było to bolesne? Zdecydowanie nie! W obliczu skurczów, które były już tak mocne (a może ja po prostu byłam już nimi zmęczona?), podanie znieczulenia to był pryszcz. Anestezjolog wprowadził cieniutką rurkę do kręgosłupa, przykleił mi ją do ramienia i podał przez nią lek. Następnie oznajmił, że na działanie znieczulenia trzeba poczekać jakieś 20 minut. Ta wiadomość była dla mnie nie do przyjęcia. Byłam przekonana, że takie znieczulenie działa od razu, a tu według moich rachunków czekały mnie jeszcze dwa, a może nawet trzy bolesne skurcze. Okazało się, że żaden kolejny nie był już tak odczuwalny, a ja znalazłam się w niebie. I wiecie co? Jest tam bardzo zimno…
Proszę Pani, to chyba już!
Dosłownie po paru minutach zrobiło mi się piekielnie zimno. Zęby zaczęły szczękać. Ale i na to Pani Małgosia była gotowa. Nie wiadomo skąd wyjęła ciepły miękki koc, którym mnie okryła. Wtedy znalazłam się w totalnej strefie komfortu. Pomyślałam sobie, że tak to ja mogę rodzić. Skurcze, które rysowały się na KTG jako bardzo mocne były zupełnie nieodczuwalne. Pani Małgosia zaproponowała żebym się zdrzemnęła, ale ja byłam ciekawa, co mnie dalej czeka.
„Teraz czekamy na pełne rozwarcie. Kiedy się pojawi poczuje Pani parcie na dolną partię ciała. Podobne do tego jak przy robieniu kupy” – wytłumaczyła Pani Małgosia bez owijania w bawełnę. „A jak już Pani to poczuje, to będziemy przeć i urodzimy maluszka”. W tamtym momencie bardziej od tego, jak przeć podczas porodu, interesowało mnie to, ile to może potrwać. Pani Małgosia z rozbrajającą szczerością odpowiedziała, że nie ma pojęcia, ale że biorąc pod uwagę to, ile czekaliśmy na 4 centymetry, to może trwać nawet 2 godziny. Szczerze zmartwiła mnie ta informacja, bo wiedziałam, że im dłuższy poród, tym większa szansa, że znieczulenie mogłoby przestać działać i że bolesne skurcze mogłyby powrócić. Przypomnę wam tylko, że w tamtym momencie nie czułam żadnego bólu, żadnego dyskomfortu, zupełnie nic. Moje rozmyślania na temat znieczulenia i tego, że mogłoby się skończyć zanim urodzę przerwało… uczucie parcia. „Proszę Pani to chyba już! Czy to możliwe?” Pani Małgosia rzuciła fachowym okiem na sytuację. „O! Mamy 10 centymetrów!”- powiedziała głośno, zdziwiona. „No to rodzimy!” Nigdy więcej nie poczułam w sobie takiego emocjonalnego Koktajlu Mołotowa jak wtedy. Nawet teraz pisząc ten tekst bardzo się wzruszam. Chciało mi się płakać i śmiać jednocześnie. Za chwilę miałam poznać mojego wyczekiwanego synka Zygmunta. Ale uczuciu radości towarzyszył przeogromny strach. A co jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli nie będzie oddychał?
Proszę mi powiedzieć kiedy ja mam przeć
Znieczulenie ma swoje dobre i złe strony. Złą była ta, że bardzo słabo czułam skurcze parte, a może ze stresu ich nie czułam. W każdym razie bałam się, że nie poczuję, kiedy mam przeć. Pomijając kwestię tego, że nie wiedziałam, jak przeć podczas porodu. Podzieliłam się moją obawą z Panią Małgosią, a ta wpadła na genialny wręcz pomysł: „To teraz zrobimy próbę generalną! Pani mi pokaże jak Pani prze, a ja Pani powiem czy to jest dobrze czy źle”. Czułam, że to najważniejszy egzamin w moim życiu. A najgorsze było to, że był to mój debiut. W ułamku sekundy skoncentrowałam w sobie całą swoją siłę i na znak położnej zaczęłam przeć. Nic mnie nie bolało. Bałam się że coś robię nie tak. Słowa Pani Małgosi rozwiały jednak moje obawy: „No, muszę Pani powiedzieć, że pięknie Pani prze” – usłyszałam najpiękniejszy komplement w moim całym życiu. „Jeśli się Pani tak postara jak przed chwilą, to urodzimy w dwóch skurczach partych.” Wtedy też z ust Pani Małgosi padły słowa, które dodały mi nadprzyrodzonych sił: „Ja już go widzę, niezły z niego włochacz”. Za chwilę miałam poznać mojego drugiego synka.
Dzień dobry Kochanie!
W jednym momencie na sali porodowej zaroiło się od personelu medycznego. Połowa tych ludzi była tam ze względu na mnie, a połowa ze względu na Zyzia. Pod drzwiami sali stanął też inkubator. Pani Małgosia poinformowała mnie, że podczas kolejnego skurczu natnie mi krocze. „Zrobię to ze względu na dobro maluszka. On jest tak mały, że pewnie bez problemu by go Pani urodziła bez nacinania, ale takie wcześniaki mają bardzo delikatną główkę, a nam zależy na tym żeby w tej sytuacji działać profilaktycznie.” I tak oto, bez mrugnięcia powieką, zgodziłam się na rzecz, która powodowała we mnie jeden z większych lęków przed porodem naturalnym. A dziś mogę wam szczerze powiedzieć, że nawet nie wiem, w którym momencie ona to zrobiła. Zupełnie tego nie poczułam. Drugi skurcz zgodnie z instrukcjami położnej rozbiłam na dwa parcia. No i stało się! Właśnie przeżywałam największy cud świata. Cud narodzin. Mały Zygmunt leżał na moim brzuchu z wyciągniętymi do góry rączkami. Śmiejąc się i płacząc jednocześnie powiedziałam tylko „Dzień dobry Kochanie!” i objęłam go delikatnie obydwoma dłońmi – mniej więcej wtedy powstało słynne zdjęcie z porodu. A co na to Zygmunt? Zaczął płakać! Mój wcześniak, który powinien być w brzuchu przez kolejne 8 tygodni miał w sobie tyle siły i woli walki, że dał radę wydać z siebie donośny krzyk. To był zdecydowanie najpiękniejszy prezent do losu i jednocześnie prezent na naszą szóstą rocznicę ślubu. „Proszę zapisać: szósta pięćdziesiąt dwa.” Druga faza porodu trwała całe 22 minuty.
No i zupełnie spontanicznie okazało się, że muszę napisać jeszcze piątą część. O przecinaniu pępowiny, o stanie Zyzia tuż po porodzie, o tym ile czasu dano nam razem i o bardzo wyjątkowej rozmowie z lekarzem, podczas wcześniej już wspomnianego szycia. 😉
Jesteście ciekawe?
Jeśli zastanawiacie się, kiedy należy udać się do szpitala podczas drugiego porodu, to koniecznie zajrzyjcie do poprzedniej, trzeciej części historii porodu Zyzia (link), a dzięki temu będziecie wiedziały już niemal wszystko o porodzie.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Hah wychodzę chyba na masochistkę bo przy obu porodach nie zdecydowałam się na znieczulenie 😉 i prawdę mówiąc nie zmieniłabym tego, nie mam z tego powodu żadnej traumy czy depresji.
Mojemu borokowi też się oberwało podczas pierwszego porodu, ten do mnie mówił, głaskał mnie a ja krzyczałam “nie odzywaj się, nie mów do mnie” “nie dotykaj mnie” hehe z perspektywy to śmieszy..ale w tedy 😉 niekoniecznie.
Brawo za zdjęcia, które swoją drogą na różnych portalach plotkarskich wywołały lawinę hejtu. Pozdrawiam
Popłakałam się czytając tę część! Tak wiele przypomniało mi się z mojego porodu który zaczął się dokładnie 5 miesięcy temu. Też byłam otoczona wspaniałymi ludźmi, we wspaniałym szpitalu, gdzie lekarz podczas porodu trzymał mnie za rękę, czego nigdy nie zapomną. Rodzilam w terminie, ale bałam się jak nie wiem. Na porodówce ponad 12 godzin, do szpitala przyjechałam bez wód i o zgrozo nie wiem gdzie i kiedy się podziały! Bardzo chciałam urodzić naturalnie i jestem dumna, że mi się udało. 4 dawki znieczulenia, 2 pękniecia i nacięcie(które jest niczym przy pękaniu), 5 szwów i moje 3900kg i 58cm szczęścia. Powitałam… Czytaj więcej »
Ja rodziłam w zeszłym roku w szpitalu powiatowym. Kiedy spytałam o znieczulenie, położne się zaśmiały i powiedziały, że jak chcę znieczulenie to do Warszawy. I tak urodziłam kompletnie bez znieczulenia. Następnym razem wybiorę inny szpital i poproszę o nie bo mimo że porodu nie wspominam traumatycznie to ostatnia godzina była potworna.
kim.kist – Ja też myślałam że rodzić naturalnie to nie dla mnie… Co prawda gdy dostałam delikatnych skurczy ogarnęła mnie panika i tak cały dzień ale jazda zaczęła sie o wiele później. Ok 21 przyszła do mnie położna by zapytać o samopoczucie,było naprawdę ok tylko coraz bardziej mocne i regularne skurcze ona mi na to żebym poszła pod prysznic na 20 min i jeżeli są porodowe to nie przejdą… nooo iii… zdążyłam podnieść się z łóżka i odeszły mi wody,na porodówce stwierdzono 7 cm rozwarcia. Najgorszym momentem było dla mnie parcie ze skurczem by rozwarcie osiągnęło 10 cm,myślałam że skończę… Czytaj więcej »
Pięknie to wszystko opisujesz ❤
5 część będzie?
Z każdym przeczytany słowem, przypomina mi się coraz więcej z porodu. Tylko ze u nas synek pospieszyl się o 10 tyg. Super się czyta, uśmiech na zmianę ze wzruszeniem 🙂
Czytam i myślę że u mnie tak pięknie mogło być. Też rodziłam 8 tyg wcześniej. Poród katastrofa, znieczulenie źle podane, Młody wylewy, wodogłowie… Ehh. Ze mną robili co chcieli. Pragnę 2 dziecka ale jak wracam do pierwszego porodu to umieram ze strachu.
TUSIA PIĘKNIE NAPISANE! 😘 zastanawia mnie tylko jedna rzecz, otóż napisałaś że po 4 cm dostałaś znieczulenie a pielęgniarka powiedziała że do 10cm trzeba będzie poczekać około 2 godzin. Ja dostałam znieczulenie przy 5cm i bóle parte zaczęły się po 5 godzinach, również pielęgniarka powiedziała mi że 1cm na godzinę., myślisz że zależy to od kobiety czy np od tego że to był Twoj drugi poród i wszystko idzie szybciej? Pozdrawiam 😘
z niecierpliwością czekam na kolejną część. Jestem w 12 tygodniu, pierwsza ciąża i rownież nie wyobrażam sobie rodzić naturalnie. Czekam na szczegóły Twojego szycia i tego jak się czułaś z raną już po wyjściu ze szpitala. Dzięki za wszystkie szczegóły, opisy, za prawdę.
Znieczulenie…
marzenie 😉
Przy pierwszym porodzie naturalnym wzięłam znieczulenie . Po godzinie miałam pełne rozwarcie, powinnam rodzic. Druga godzinę Przy zerowym bolu położne dzwily się ze jeszcze nie urodziłam. Znieczulenie trwało w moim przypadku JeszcE na drugi dzien. Nie mogłam urodzić bo prawie nic nie czulam. Dziecko zostało wypchniete bo doktor kilka razy nacisnela brzuch. Syn urodził się z przedlgowiem i drganiami miesniowymi. Druga faza porodu 6h. Twój poród to jak z filmu Hollywood. Nigdy nikomu nie polecę znieczulenia. Przez swoją głupotę mogłam narobić biedy.
Ja urodziłam 9 grudnia 🙂 mamy podobne wspomnienia, ulgę od skurczy pod prysznicem, boski stan gdy ten skurcz już mijał no i zachowanie męża, który wydaje mi się, że nic nie mówił, nic mnie nie załadować! Co oczywiście było nieprawda 😉 również czekałam z 2 cm rozwarcia na jakikolwiek postęp akcji, trochę to trwało, a kurcze przychodziły i się nasilały, poprosiłam więc o zmęczenie, dostałam takie jak Ty, nawet mi dawkę zwiększyli. Z tym, że do nieba było mi daleko po tym znieczuleniu. Okazało się, że jestem na nie oporna. Zdretwiały mi jedynie pośladki i koniuszki palców u stóp. Szał… Czytaj więcej »
Kochana poryczalam sie. Przypomnialy mi sie oba moje naturalne porody. Czekam na piata czesc niecierpliwie! A jak sie ma teraz Zyzio?
Uwielbiam Twojego bloga ! Czytając tą historię bardzo się wzruszyłam 🙂 przypomniał mi się mój poród który był bardzo podobny ale niestety trwał o wiele dłużej i niestety nie dostałam znieczulenia 🙁 czekam na kolejną część . Buziaki dla Zyzia , był bardzo dzielny tak jak Mama :*
Wow.czytając widziałam siebie.tylko ze ja musiałam cały czas leżeć i jedyna zmiana pozycji to na siusiu.i bez znieczulenia.wiec Marto -miałaś lepiej:) fajnie to czytać i fajnie ze jesteście !
Ech… prawie jak moje rodzenie 🙂 z tą oczywiście różnicą, że u nas w terminie. Podobnie trwała I i II faza porodu, znieczulenie (mi podali jak miałam 3 cm, a w skurczu 4 cm), po znieczuleniu zasnęłam, też było mi zimno, parte czułam akurat bardzo dobrze (znieczulenie było jakoś tak wyliczone, że zaczęło słabnąć :), podczas samego parcia też jakby mniej bolało, na koniec było nacięcie krocza (którego też nie czułam).
Fragment o parciu – REWELACYJNY! „No, muszę Pani powiedzieć, że pięknie Pani prze”… bardzo się uśmiałam jak czytałam 😀
Piękne zdjęcia i pięknie wyglądałaś, naprawdę! <3 Zyzio śliczny <3
Przeczytałam wszystkie 4 części “na raz” 🙂 Z racji tego, że spodziewam się synka (obecnie 29tc) to bardzo mnie to zaciekawiło. I wie Pani co? Siedzę i płaczę, ze wzruszenia, z dumy jakie my kobiety jesteśmy silne i,że…. przecież ja też DAM RADĘ! Do mojego szpitala podobno powoli wprowadzają znieczulenie dolędźwiowe, muszę dopytać mojej prowadzącej Pani doktor na kolejnej wizycie, bo nie wyobrażam sobie bez 🙁
Pozdrawiam i dużo zdrówka dla Zyzia! :*
U nas cud narodzin o 6.55,16.10. może dlatego trochę się utożsamiam z nocną akcją porodową:):D czytam kolejne części z zapartym tchem , pozdrawiam i dużo zdrówka:*
Czekam z niecierpliwością na 5 część 🙂 Trafiłam na Twój blog dzięki Mamieginekolog i jestem zachwycona!!! Mimo że nie mam dzieci i nie jestem w ciąży, płakałam czytając każdą kolejną część “zaszybkiej historii porodu”. Ta historia jest piękna, wzruszająca, pełna emocji… A zdjęcia przecudowne!!!
Mi też się przypomina mój poród. Ja o znieczulenie aż błagałam ale niestety pani doktor pominęła moje 5cm i przyszła jak już miałam 10! Ból nie do opisania i w dadatku w szpitalu nie było wody przez cały mój poród! Ale 2 faza też tylko 20 minut.