Przebieg porodu. Musicie wiedzieć, że oczekując na poród, o 22 leżałam już w łóżku, z ciepłym termoforem na brzuchu i włączonym serialem na telefonie. Nowy serial na HBO „Rozwód” okazał się tak nudny (sorry, Sarah Jessica Parker ;)) , że mimo skurczy szybko usnęłam…
Zabrakło jednej minuty, przebieg porodu – czas start
Obudził mnie bardzo mocny skurcz. Tak mocny, że aż wstrzymałam oddech. Dopiero po paru sekundach przypomniałam sobie, że tylko oddychając miarowo i głęboko mogę trochę sobie ulżyć w bólu. Przeczuwając nieuniknione, bałam się otworzyć oczy. Chciałam znów usnąć, ale ból był tak mocny, że nie dało się o nim zapomnieć albo go zbagatelizować. Leżąc z zamkniętymi oczami, zaczęłam zastanawiać się, jak długo spałam. Czułam się zaskakująco wypoczęta. Pomyślałam, że jeśli jest po dwunastej, to znaczy, że udało mi się przespać na tyle dużo czasu, że skurcze albo zmniejszyły swoją częstotliwość, albo nieco osłabły. To by mogło zwiastować udany początek porodu. Spojrzałam na zegarek w telefonie była dokładnie 23.59. Ach…zabrakło tej jednej minuty.
Odbierz ten cholerny telefon
Wyszłam na korytarz, żeby po pierwsze trochę rozchodzić ten ból, bo skurcze najbardziej bolały w pozycji leżącej, a po drugie postanowiłam pójść do dyżurki położnych, by powiedzieć o tym, że ból się nasilił. I tu byłam trochę rozbita. Z jednej strony chciałam wszystkich „oszukać”, udając, że ból jest mniejszy, niż w rzeczywistości był, a z drugiej strony bałam się o stan Zyzia. Zdrowy rozsądek wziął górę. Poszłam do położnej, a ona niezwłocznie wezwała lekarkę, która mnie zbadała. „Szyjka zamknięta, ale puszcza palec” – usłyszałam. „Spróbuje pani się odprężyć i zasnąć, a jeśli przez następne pół godziny nic się nie zmieni, proszę znów do mnie przyjść.”
Wymyśliłam sobie, że następne 30 minut spędzę na korytarzu, przemierzając go w tą i z powrotem, trochę dla zabicia czasu, a trochę też dla uśmierzenia bólu. W pewnym momencie dołączyła do mnie dziewczyna. Już rano zwróciła moją uwagę na oddziale. Miała kwiecisty, kolorowy szlafrok, różowe skarpety z frotty i żółte gumowe baleriny. Była kolorowym ptakiem oddziału patologii. Zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać. Jej ciążowy brzuch był dość mały -obstawiałam nasty tydzień. Okazało się, że trafiłam: to był 19 tydzień. Dziewczyna trafiła na oddział z krwawieniem. Podczas robienia zakupów, kiedy dźwignęła zgrzewkę z wodą, poczuła dziwne ciepło na podbrzuszu. Okazało się, że to krew. Obecnie niewiele jeszcze wiedziała na temat swojego stanu, niemniej wszystko było pod kontrolą. Ja w zamian podzieliłam się moją historią oraz opowiedziałam, jak wyglądał poród mojego pierwszego dziecka. Chwilę jeszcze pogadałyśmy, pożyczyłyśmy sobie jak „najdłuższych ciąż”, a ja udałam się do gabinetu lekarskiego.
Przebieg porodu. Skurcze nie odpuszczały nawet na chwilę.
„Pani Marto, ja tu widzę rozwarcie na półtora centymetra. Zabieramy panią na porodówkę. Proszę zabrać ze sobą butelkę wody, telefon i co tam pani jeszcze uważa za konieczne.” Tymi słowami lekarz mi uświadomił, że to już ten moment, że już zaczynam rodzić. Nie pozwolono mi nawet iść, musiałam usiąść na wózku, a położna, która wcześniej zrobiła mi zastrzyk z Nospy, zawiozła mnie piętro wyżej. Ja w międzyczasie starałam się dodzwonić do Janka. Nie odbierał. Z każdym sygnałem w słuchawce i brakiem odzewu z drugiej strony mój stres narastał. A co jeśli on nie zdąży? Przecież musi mi pomóc w przekonaniu lekarzy do mojego planu… Tylko czemu on nie odbiera telefonu?
Przebieg porodu, czyli niech pani spróbuje…rodzić siłami natury.
Po paru próbach udało mi się dodzwonić do Janka. „Przyjeżdżaj, zaczęło się! Ja rodzę” – wykrzyczałam drżącym się głosem. W tym samym momencie drzwi do porodówki otworzyły się, a położna z tego oddziału zadecydowała, że położą mnie na jedynce. W sali panował półmrok, a na całym trakcie porodowym nieznośna cisza. Zarówno cisza, jak i ciemność bardzo mnie drażniły. W tamtym momencie, wolałbym wrzawę i sztab ludzi wokół mnie. Miałabym poczucie, że ktoś się mną zajmuje. A tu byłam pozostawiona sama sobie. Takie przynajmniej miałam wrażenie.
Położna ułożyła mnie wygodnie na łóżku i podpięła mi KTG do brzucha. Sprawdziła też rozwarcie. Wszystko się zgadzało: 1,5cm. Próbując rozładować mój stres i ogromne napięcie zaczęła mnie zagadywać o sprawy błahe. Te położne na trakcie porodowym mają w tej kwestii ogromne doświadczenie i wiedzą jak przyspieszyć poród oraz jak zadbać o stan psychiczny rodzących mam. Wypytywała mnie o imię dziecka, o tydzień ciąży, o to, czy mąż dojedzie i o moje samopoczucie. Brakowało mi tylko pytań o pogodę. 😉
Janek pojawił się bardzo szybko.
Do dziś nie wiem, jak udało mu się pokonać całą tę trasę tak szybko. Położna odesłała go na dół po fioletowe wdzianko, charakterystyczne dla przyszłych tatusiów nazywane „garniturkiem”. Tak można ich było rozpoznać na oddziale. Kiedy Jan pojawił się na sali ja pozwoliłam sobie na chwilę słabości. Dopiero wtedy wypłakałam mu to, jak bardzo się boję, że to wszystko, ta cała historia porodu miała ułożyć się inaczej. Że nie chcę rodzić wcześniaka. Pytałam go, co teraz zrobimy. Mówiłam mu, a raczej tłumaczyłam, że nie dam rady urodzić naturalnie. A on z całym swoim spokojem, który gromadził przez ostatnie siedem i pół miesiąca, powtarzał mi, że wszystko się ułoży, że wszystko będzie dobrze.
W pewnym momencie na sali pojawiła się młoda pani doktor.
Typowa oaza spokoju. Chyba tego mi było trzeba w tamtym momencie. Usiadła bardzo blisko mnie i powiedziała ściszonym głosem: „Bardzo nam zależy na tym, żeby urodziła pani naturalnie. Akcja porodowa już się rozpoczęła, wszystko jest na dobrej drodze, by nasz plan się powiódł.” Jak dobrze, że to ona zaczęła temat. Już myślałam, że nikt go nie poruszy. „Otóż Pani doktor, ja bardzo proszę o cesarkę. Wiem, że naturalny poród byłby lepszy, ale w nie jestem na to zupełnie gotowa. Boję się, że w trakcie spanikuje i tylko zaszkodzę swojemu dziecku. A chyba najgorzej by było urodzić wcześniaka umęczonego porodem naturalnym z niedotlenieniem, prawda?” Próbowałam przekonać ją do swoich racji, do swojej opinii o porodzie. Poza tym nie miałam bladego pojęcia o porodzie naturalnym, jak w rzeczywistości wygląda i jak krok po kroku należy postępować.
Nie pamiętałam już nic ze szkoły rodzenia, do której chodziłam jeszcze za czasów ciąży z Mieciem. Ze wszystkich sił próbowałam przekonać panią doktor, że nie dam rady. Na co ona ze stoickim spokojem, chcąc przekonać mnie do swojego rozwiązania, powiedziała: „Ależ oczywiście, że da pani radę. Wszyscy jesteśmy tu po to, żeby pani w tym pomóc. Proszę pamiętać, że rodzi pani wcześniaka i poród naturalny to jest najlepsze, co może mu pani teraz dać. Maluch, przechodząc przez pani kanał rodny „przećwiczy” swoje płuca, rozprężając je, zyska dodatkową florę bakteryjną, a dla takiego malucha to ważne.” Spojrzałam na Janka, ale wiedziałam, że tę decyzję muszę podjąć sama. W tamtej chwili swoją sytuację uważałam za opłakaną.
Właśnie rodziłam wcześniaka, który w moim brzuchu powinien być jeszcze jakieś 8 tygodni.
Nikt nie chciał mi powiedzieć ani zagwarantować, że z dzieckiem wszystko będzie dobrze. Nikt tego nie wiedział. A ja nie wiedziałam, jak to jest rodzić naturalnie, bo jeszcze się do tego nie przygotowywałam. Podskórnie przeczuwałam, że cesarka byłaby lepsza, bo miałam dobre wspomnienia z pierwszej cesarki z Mieciem. Mimo to postanowiłam spróbować. Poprosiłam tylko tą lekarkę o to, by zaglądała do mnie często i że jeśli tylko coś zacznie się dziać, by nikt nie zwlekał z reakcją.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Naprawdę bardzo przypadkowo trafiłam na Twojego bloga i tą niezwykłą historię pisaną w odcinkach. Ale zaczytałam się od pierwszej chwili, bo dokładnie 1,5 roku temu sama urodziłam fantastycznego wcześniaka dokładnie w 32 tygodniu. Opisujesz swoje emocje, a ja czytając to mam nieodparte wrażenie, że jesteś po prostu wyśmienitym obserwatorem, który towarzyszył mi Tamtej nocy i kolejno relacjonował moje emocje minuta po minucie 🙂 Przy czym w naszym przypadku wszystko działo się jeszcze szybciej (o tak! tak też się da! to tak jakby ktoś odtwarzał Twoją historię ale w przyspieszonym tempie :). Jeszcze o 23.30 wyjeżdżaliśmy z koncertu (jakieś 120 km… Czytaj więcej »
Wyobrażam sobie, jak cholernie musiałaś się bać… To wszystko potoczyło się tak szybko. Chylę czoła, że dałaś radę. I fizycznie, i emocjonalnie.
Aż mi się łza w oku zakręcila. Jakbym czytała o sobie. Na jednym z rutynowych badań dowiedziałam się, jestem w hipotroficznej ciąży. Mała przestała rosnąć w moim brzuchu, jak byłam w 37 tygodniu ciąży. Jej wiek to 35 tydzień. Na patologie ciąży trafiłam z ulicy. Tak po porostu mnie zabrali. Bez przygotowania. Nie wiedziałam, co się dzieje. Trochę czasu tam spędziłam. KTG dwa razy dziennie, różne tabletki, zastrzyk sterydowy na rozwój płuc maluszka i ostatecznie skurcze, które trwaly dwie noce. Urodziłam miesiąc prze terminem. Chyba bardziej ze stresu, bo płakałam tam prawie codziennie. Kruszynka ważyła 2 kg. Nie wiedziałam, jak… Czytaj więcej »
Ja też mam łzy w oczach czytając o tych obawach, o stresie, o chwilach słabości ale jak również tych waszych wspólnych momentach gdzie czuć, że macie w sobie duże wsparcie. To najważniejsze 🙂 Mieszkam z mężem (francuzem) we Francji. Niestety nie mówię jeszcze biegle po francusku, a jestem w 30. tygodniu ciąży. Panicznie się boję, że wyląduje bez niego, sama na obcym mi oddziale, wśród ludzi których nie rozumiem… W dodatku to moja pierwsza ciąża i szkołe rodzenia zaczynam dopiero za 10 dni (też po francusku). Czasami spędza mi to sen z powiek.. 🙂 Ale damy radę! Bardzo dobrze się… Czytaj więcej »
Przeczytałam wszystkie 3 części jednym tchem i do tej pory ciekną mi łzy po policzkach – sama jestem w drugiej ciąży (27 tydzień) i z każdym dniem mam co raz więcej obaw czy wszystko będzie dobrze… Pierwsza ciąża ponad 5 lat temu była książkowa, bezproblemowa, błyskawiczny wręcz poród sn w 39 tc (od pierwszego jakiegokolwiek skurczu czy pierwszego przebłysku że to chyba już minęło ze 3-4 h i już córcia była z nami). Teraz podobnie jak Ty miałam 2 krwiaki, gdy pierwszy pękł i dostałam krwawienia myślałam że już po wszystkim (8 tc), drugi sam znikł nawet nie wiem kiedy,… Czytaj więcej »
Moją córcię urodziłam tydzień przed terminem. Pamiętam doskonale jak zazdrościłam koleżankom, że one miały cesarki a ja naturalnie miałam rodzić… a na samej porodówce cały czas w głowie było… “ja nie umie urodzić”… Kiedy mąż chciał mnie wesprzeć, pomóc itd… to Mu powiedziałam, żeby sam sobie rodził jak jest taki mądry 😉
Gorąco pozdrawiam i wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!
Ps. Całusy od Helenki dla Zyzia i Miecia :*